sobota, 29 czerwca 2013

[117]. Teczka: wiecej-niz-slowa

Wanilia usiadła przy swoim biurku, rozglądając się po gabinecie, który nijak nie zmienił się od jej nieobecności. No, pomijając narastającą warstewkę kurzu. Kobieta westchnęła ciężko, przecierając dłonią twarz, chcąc pozbyć się zmęczenia i sięgnęła po pierwszą teczkę, która od wielu tygodni czekała na to, by w końcu ktoś ją otworzył.

Oskarżająca: wanilia.
Oskarżony: wiecej-niz-slowa

Irytujący jest ten brak polskich znaków, wiesz? W każdym wyrazie Twojego adresu czegoś brakuje i to naprawdę rzuca się w oczy. Jednak cieszy mnie to, że zdecydowałaś się na język ojczysty. Ostatnimi czasy przybywa coraz więcej blogów, a ich adres zazwyczaj jest anglojęzyczny. Poza tym, jakoś tak przychodzi mi na myśl piosenka Jamala – „Słowo” i reklama Rafaello i słynny slogan: „wyraża więcej niż tysiąc słów”. W każdym razie podoba mi się wybrany przez Ciebie adres, brzmi całkiem w porządku i mogę przymknąć oko na ten brak polskich liter.
„Pomilczmy razem... no bo tak”. Taki właśnie napis widnieje na belce. Nawiązuje do adresu i kojarzy mi się z odpowiedzią skierowaną do małego dziecka, które zadaje tysiąc pytań na minutę. „Po co? Dlaczego? Jak? Kiedy? Kto? Co?”, a człowiek ma już po prostu dość i odpowiada zirytowanym głosem: „bo tak”. I taka myś – pomilczmy razem, bo tak, a nie inaczej – w jakiś dziwny sposób przypadła mi do gustu. Dlaczego? „No bo tak”.
Pamiętam jeszcze stary wygląd. Było ciemno i dość ponuro. Teraz króluje tu niebieski i jest to miła odmiana. Tło zewnętrze jest ciemniejsze, ozdobione małymi kokardkami, które nadają taki lekko kobiecy wygląd. Jeśli chodzi o tło wewnętrze, jest to złamana biel, choć na moim drugim komputerze wygląda bardziej jak naprawdę jasny błękit. Cóż, nie wnikam w to dalej – ważne, że współgra z resztą i wygląda po prostu dobrze. Jeśli chodzi o nagłówek... Cóż, zdziwiłam się. Wcześniej gościł tu Draco Malfoy i bliżej nieznana kobieta; teraz mamy „rysunkową” dziewczynę klęczącą na polanie, gdzieś w środku lasu, otoczoną kwiatami. Jej towarzyszem jest... pingwin? Hm, dziwaczne połączenie. Zwłaszcza, że dalej widać jelenia – czyżby to Rogacz? Podobny nawet. Ta zmiana jest zaskakująca i nie jestem pewna, jak to odebrać. Chyba nie zmieniłaś całej koncepcji opowiadania, prawda? Nie, to raczej nie możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że pojawił się już epilog.
W każdym razie teraz jest tu jaśniej, a całość wygląda znacznie bardziej estetycznie i przejrzyście. Jestem naprawdę wdzięczna za doprowadzenia tego bloga do takiego stanu, bo zdecydowanie wygląda lepiej.

Jeśli chodzi o dodatki, wszystko podzielone masz na trzy części. Menu – „strony”, „witaj” oraz spis treści. Choć uważam, że linki, które zawarłaś w kategorii „witaj” można by spokojnie umieścić w „Kontakt” czy „O blogu”, to i tak nie jest źle; czytelnik od razu po wejściu na bloga widzi odnośnik do wywiadera i konta na Facebooku.
Kontakt – ojej, ile możliwości komunikowania się z Tobą! Zaczynając od e-maila, na Chomiku skończywszy. Może aż za dużo, bo komuś może przyjść na myśl powysyłanie wiadomości na wszystkie podane adresy, mimo tego jednak doceniam Twoją chęć rozmowy z czytelnikami.
O blogu – rozpisałaś się, nie powiem, że nie. Zaczęłaś od podziękowań wszystkim osobom, które miały jakiś wkład w Twój blog. To miłe, że o nich pamiętałaś. Uff, dobrze, iż ostrzegasz o naginaniu kanonu potterowskiego (wciąż jednak zastanawiam się nad szablonem...), ale chyba zaczynam wszystko łapać – i belkę, i nagłówek, a wszystko to dzięki „mocnemu stężeniu absurdu”. Biję pokłony za brak zakładki o bohaterach! A notka o „podróbie Snape’a” podbiła moje serce. Och, czyli jednak była inna wersja tekstu na belce. Może i brzmiała ona nieco tanio, jednak ta obecna znacznie bardziej przypadła mi do gustu. Dobra, po przeczytaniu tej krótkiej zapowiedzi, po prostu mnie zdobyłaś. Naprawdę! Zupełnie inne spojrzenie na świat magii – zapewne z ogromną ilością absurdu, ale najwyraźniej zanosi się na wielką miłość Dracona i Lizz, jak się tego można było spodziewać. Troszkę jednak przeszkadza mi ta zmiana czcionki – ni z tego, ni z owego. Jednak, jednak... Tak, jestem na tak. Poza tym w tej zakładce widzę także spis ocenialni, do których się zgłosiłaś, a jest ich całkiem sporo.
Linki – czy kogoś zaskoczy fakt, że pod nazwą tej zakładki są... werble... linki? Nie? Uch, przykro. W każdym razie, łądnie podzieliłaś je na cztery części i jestem zachwycona faktem, iż zdecydowałaś się na krótki opis do opowiadań – opis, który wyszedł spod Twojej ręki. Jednego, czego mogę i właściwie muszę się uczepić, to czcionka, która wariuje, zmieniając swoją wielkość. Plus, przy Fanfiction potterowskim, przy numerze 13. urwało Ci zdanie.
Dodatki, o których wspomnę później, bo kryje się tu alternatywne zakończenie, które będę chciała przeczytać po zakończeniu wszystkich rozdziałów.
Tak więc zabieram się za czytanie. Swoją drogą, nie uważasz, że pięć postów na stronie głównej bloga to przesada? Jeden! Jeden w zupełności by wystarczył!

Prolog – Rozdział V

Jeśli chodzi o prolog, niewiele się dowiadujemy. Piszesz w pierwszej osobie, co jest dość sporym wyzwaniem, jednak w tym króciutkim prologu się wykazałaś. Choć właściwie nie wnosi od wiele do opowiadania, zdecydowanie intryguje i kusi. Jest dość filozoficzny i z początku bałam się, że będzie to coś podobnego do „Zmierzchu” – na szczęście się myliłam. Miłość, miłość, miłość. Można się było spodziewać, prawda? Ujęłaś to jednak w nieco inny, bardziej specyficzny i bardziej... Twój sposób i podoba mi się to wykonanie.
Tak więc poznajemy bohaterkę – Elizabeth Seymour. Ciekawe nazwisko, nie powiem, że nie. Eliza jest mugolaczką, wierną fanką twórczości pani Rowling, która uparcie wierzy, że świat magii rzeczywiście istnieje. Nic więc dziwnego, że gdy w drzwiach jej domu staje wysoki blondyn o szarych oczach, rozpoznaje w nim Draco Malfoya (którego później przezywa pingwinem). Wpuszcza go do domu, nawet wtedy, kiedy jej rodzice ewidentnie faceta nie znają, bo to przecież całkiem normalne, nie? Ja też wpuszczam wysokich blondynów do swojego domu. Zwłaszcza tych nieznajomych. Eliza ma, cóż, dość wredną matkę, która do cna przypomina mi Petunię. Wyrachowana i chłodna, ciągle się przeprowadza, mając głęboko w poważaniu opinię córki na ten temat.
„Wciąż się przeprowadzaliśmy, toteż nie miałam wśród mugoli zbyt wielu przyjaciół, nim dostałam list z Hogwartu.” – czyli po tym, jak dostała list z Hogwartu, miała więcej przyjaciół wśród mugoli?
Elizabeth udaje się na ulicę Pokątną. J.K Rowling, jako charłaczka, całkiem trafnie opisuje świat magii, ale – jak się okazuje – nie wszystko jest prawdą. Dziurawy Kocioł nie istnieje, a z tego, co opowiada właściciel Esów i Floresów, Harry Potter to cymbał, który pokonał Czarnego Pana tylko dzięki pomocy swojej wiernej, inteligentnej przyjaciółki, Hermiony Granger. Jestem zachwycona faktem, iż Eliza wypytuje o Severusa, jako że jest to jedna z moich ulubionych postaci w serii o młodym czarodzieju.
Cieszę się, że wprowadzasz do opowiadania wspomnienia jedenastoletniej Elizy, ale nie piszesz opowiadania o tej małej dziewczynce; wtedy ciągnęłoby się to w nieskończoność. Hm, czyli Draco powstrzymał śmierciożerców przed wysadzeniem Hogwartu, tak? Szkoda, że nie opisałaś tego dokładniej, mogłoby być ciekawiej, ale cóż – przeżyję, bo nie mam innego wyboru.
Naprawdę, kupiłaś mnie przedstawieniem postaci Harry’ego „niezdarnego Pottera” lub – jak nazywa go jego chrześniak, Teddy Lupin – „Chłopiec, Który Przeżył, By Inni Wpadli W Depresje”. Będę Ci biła pokłony za nie przedstawianie go jako tego inteligentnego, odważnego, cudownego, wspaniałego, przystojnego i po prostu perfekcyjnego małego chłopczyka. A skoro już wspomniałam o Teddy’m – jest Gryfonem, jednym z przyjaciół Elizabeth. Pozostali to Krukon – Oliver i Puchon – Justin. Ciekawa gromadka, nie ma co. Jednak jeszcze ciekawsze jest to, że to tak naprawdę Lockhart pokonał bazyliszka, wysadzając go od środka po tym, jak wąż połknął go w całości!
Seymour jedzie na konferencję z Malfoyem, czyli innymi słowy – będzie zabawa! Jestem podekscytowana faktem, iż rozwinęłaś wątek o zdolności Lizzy, jeśli chodzi o czytanie z oczu, albowiem zastanawiało mnie to, jak mogła odczytywać emocje Dracona, skoro poniekąd był on dobry z oklumencji. Malfoy racjonalnie to wyjaśnił, a co za tym idzie – powstał z tego naprawdę niezły wątek.
„Na tej konferencji będziemy słuchać wykładów wielu profesorów. Posłużysz mi też jako asystentka do mojego, na temat eliksiru... Na temat Płynnej Wiedzy” – musiałam przeczytać ten fragment kilka razy, bo nie od razu załapałam. Rozumiem, że bałaś się powtórzeń, ale przez to słowa Dracona są mało zrozumiałe.
Nie do końca jednak podoba mi się fakt, że Eliza uświadamia Malfoya w jego własnej dziedzinie. Rozumiem, że jest inteligentna, a eliksiry to jej pasja, ale mimo wszystko uważam, że to naprawdę dziwne, żeby uczennica pouczała nauczyciela. Gdyby to była Hermiona Granger...
Dowiedzieliśmy się nieco więcej o konferencji i miło, że opisałaś nam architekturę Alberobello, choć obawiam się tego, co pokażesz nam, kiedy Lizzy faktycznie już się tam znajdzie. Dodatkowym absurdem – ale w końcu taki miał być ten blog – jest dla mnie związek Teddy’ego i Victorie. Mam na myśli te plany Lupina, no bo – serio – co za debil oświadczałby się szóstoklasistce? Przepraszam, Teddy, taka prawda.
Trochę kłótni, ażeby było ciekawiej, trochę braku zaufania i – cóż – arogancji Elizabeth tylko po to, by skończyła na spacerze z Lupinem. Ale, oczywiście, na tym skończyć się nie mogło, bo o to pojawia się Lucjusz Malfoy, który uciekł z Azkabanu, a także Harry Potter, który jest przy kości (swoją drogą, jak on się tam pojawił?! I przede wszystkim: po co?); Potter nie jest ani tak bystry, ani tak dobry w walce, jak przedstawiła go Rowling, skoro Malfoy odebrał mu różdżkę i właśnie ma zamiar rzucić na niego Cruciatusa. Ma zamiar, bo cudowną zabawę przerywa mu Elizabeth wraz ze słynnym zaklęciem Harry’ego: Expelliarmus!

Rozdziały VI-X

Harry Potter z siekierą w Zakazanym Lesie to naprawdę pomysł godny podziwu. I bynajmniej nie rąbał drewna, a cegły. Dziwnie masz pomysły, panie Potter. Zastanawiam się, czy czasem Dumbledore zamiast dawać ci w drugiej klasie order za zasługi dla szkoły, nie powinien ci machnąć jakiegoś zamku czy coś, żebyś mógł sobie pociachać pustaki. Jestem przeszczęśliwa, że Lupin wcześniej powstrzymał go od wyrąbania całej Doliny Godryka, bo biedni czarodzieje nie mieliby się gdzie podziać; choć i tak współczuję im takiego sąsiada. Powiewa grozą – sąsiad z siekierą, krzyczący, że zabili mu dziecko (Albusa, który z całą pewnością umierał na zadrapane kolano).
Lizzy wysłała pingwina (pingwina patronusa, nie pingwina Malfoya, żeby nie było nieporozumień; tak, świstoklik Elizabeth to „zgrabnie latający pingwin”) do Hogwartu. Cóż, przynajmniej o tym pomyślała, skoro później okazała się na tyle głupia, by nie domyślić się, że Malfoy może rzucać czary bez różdżki; tak więc teraz cała szczęśliwa trójka (Potter, Seymour i Lupin) stoją przed zwariowanym uciekinierem z Azkabanu. Brzmi słodko, zwłaszcza, że Malfoy upatrzył sobie Elizabeth jako kolejną ofiarę. Malfoy nazywający Elizę smerfem i Potter, drący się do Lucjusza, że jest idiotą. Uwielbiam absurd w tym opowiadaniu! Czy służnie się domyślam, że zaraz wparuje Draco Malfoy i wszystko jakoś się ułoży? Tak, wiedziałam! Draco Malfoy przybył na ratunek, ale – o dziwo – nie sam, bo towarzyszy mu McGonagall i Flitwick. Rozmyślania Lizzy są rozbrajające (zwłaszcza te o „Zmierzchu”), ale pomimo całej dawki absurdu, nie przekonuje mnie do końca jej poza „luzaczki”, kiedy pyskuje Potterowi, który może i nazbyt inteligentny nie jest, ale w końcu jest dorosły i jakiś tam szacunek mu się należy. Tak samo nie przekonuje mnie to, że tak szybko otrząsła się po Cruciatusie – choć przyznaję, cała ta scena zrobiła na mnie piorunujące wrażenie (opisy i odczucia). Kilka linijek wcześniej Malfoy przypomina Minervie, że Elizabeth to uczennica, o czym chyba powinna pamiętać także autorka, bo absurd absurdem, ale żeby rzucać Muffliato w gabinecie dyrektorki, by porozmawiać z przyjacielem – to jednak przesada.
Mamy retrospekcję; mamy Malfoya, który ewidentnie jest kretynem i chamem, i w ogóle zachowuje się jak niedojrzały dzieciak. Później mamy także list od rodziców Elizabeth, który obfituje w głupotę ojca i widoczną troskę matki, która nie pisze, bo jest zajęta prawcą w ogrodzie. Kurcze, mamo! Tak bardzo czuję, że mnie kochasz. Wyraźnie widać, że infantylizujesz bohaterów; zaczynając od zidiociałego Pottera, który użera się z Malfoyem, przez rodziców głównej bohaterki, do profesor McGonagall, której hasła są jeszcze bardziej wymyślne niż te homoseksualisty Dumbledore’a (wciąż próbuję dojść do tego, skąd u niego taka obsesja na punkcie słodyczy z Miodowego Królestwa i myślę, że może mieć to coś wspólnego z Ambrozjuszem Flumem – w końcu z jakiegoś powodu było to sekretne przejście, no nie?)
Jak widzę, dodałaś do tego  rozdziału kolejny list, tym razem od Hermiony i Ginny (choć pisze to głównie Hermiona), które dziękują Lizzy za uratowanie tyłka sławnego Pottera i przy okazji zapraszają ją do siebie na święta – w sumie dobrze się składa, bo jej rodzice na świeta widzieć jej nie chcą. Co ciekawej, na uroczystą kolację w gronie „rodziny i przyjaciół” jest zaproszony także Draco Malfoy z matką, co w sumie jest dość fatalnym pomysłem, skoro Draco i Harry tak się żrą – a co dopiero, gdy do tej rozkosznej dwójki dołączy rónież rudzielec Ronald.
Są i oświadczyny, które wyszły cukierkowo i bajecznie, i – cholera! – zaczynam dostrzegać brak jakichkolwiek konfliktów, które trwałyby dłużej niż kilka linijek tekstów, co zaczyna mnie poważnie irytować.
Dobra, jestem świeżo po lekturach, więc wybacz mi to porównanie, ale mam wrażenie, że Elizabeth zaraz sobie strzeli w łeb jak Werter, bo w swoim jakże bogatym i długim siedemnastoletnim życiu nie zaznała romantycznej miłości. Dziękujmy zatem Potterowi (nie, nie Harry’emu- Jamesowi), który wkracza i... Hm. Co się dzieje? Miałam nadzieję, że coś chłopak wpadnie na jakiś genialny pomysł i doda akcji trochę życia, ale niestety nie robi nic, poza daniem jej peleryny niewidki (pojawia się tylko po to?), chociaż jest przecież jednym z trzech Insygniów Śmierci, a oni nie znają się zbyt dobrze – ale co tam, przecież Elizabeth to główna bohaterka! Lizzy nadal płacze nad swoim życiem – matka jej nie kocha (halo, a kto przywoływał patronusa, wspominając uśmiech matki?), matka jest nie dobra, a tak w ogóle to czemu ja nie mam chłopaka? Wszystkie rozmyślania legną w gruzach, gdy wpada na Dracona, wpatrzonego w zwierciadło Ain Eingarp; i naprawdę zastanawiam się, czy w tym opowiadaniu zaznam jeszcze odrobiny zwykłej rozmowy, czy cały czas będą pyskówki, których mam dość, bo nic nie wnoszą. Tak samo, jak nic nie wnosi rozmowa o tym, że Oliver zakochał się w Lizzy (i tu pojawia się dialog pod tytułem: „Tak-Nie”).
Żal mi Jamesa. Nie dość, że ma ojca nieudacznika, to pewnie już więcej nie zobaczy swojej peleryny. Lizzy niszczy pomnik Dumbledore’a, a McGonagall chce ją wyrzucić ze szkoły – tak, to przecież poważne wykroczenie! Może jeszcze Azkaban? Kto chce się założyć, że to tylko takie puste stwierdzenie, tylko po to, by Draco mógł „uratować” tyłek Elizabeth?
Podobała mi się scena kłótni z powodu artykułu odnośnie Malfoyów. Gdyby wyciąć Dracona (czy on musi pojawiać się zawsze i wszędzie, choć nic nie wnosi?) byłoby świetnie.
Dogryzanie sobie jest na porządku dziennym, więc nie dziwi mnie to, kiedy Lizzy pojawia się na szlabanie u Malfoya. Relacje między tą dwójką mogą się wydawać nieco patologiczne i jestem ciekawa co z tego dalej wyjdzie.

Rozdziały XI – XV

Elizabeth udaje, że zapomina, iż skończył się jej szlaban i udaje się do gabinetu Malfoya, bo nadal chce z nim przebywać – ale to nie świadczy, że się w nim kocha, a skąd! Przecież to nic, że podoba jej się profesor, że widzi w nim mężczyznę, jest zafascynowa jego głosem, włosami i inteligencją. Oczywistym jest także, że Draco wcale nie jest uzależniony od alkoholu, tylko od czasu do czasu (a właściwie wygląda na to, że każdej nocy – z wyjątkiem tego, kiedy ma szlaban) lubi sobie wypić kieliszek Whisky. Albo dwa. Lub trzy. Ewentualnie kilkanaście butelek. Oczywiście, nie robi tego dla rozrywki, tylko najwyraźniej ma jakieś problemy z samotnością czy coś w tym rodzaju – cieszmy się, że wybrał uśmierzanie bólu w kieliszku, niż w żyletce. Lizzy oczywiście jest zachwycona tym, jak to Malfoy nadal seksownie wygląda, pomimo tego, że jest schlany jak messerschmitt. Ja jestem zachwycona jego celnością, bo nie każdy po pijaku potrafi trafić rzutką w prosto w oko Lupina (tak, Malfoy przyczepił sobie tarcze z podobizną Teddy’ego, Olivera i Justina na drzwiach.) Gdyby tego wszystkiego było mało – Elizabeth jest zamknięta na tej małej przestrzeni gabinetu razem z schlanym Malfoyem. Do rana. Jestem ciekawa co z tego wyjdzie – albo jedna wielka kłótnia, albo jeden wielki seks. W każdym razie przynajmniej wyjaśniłaś poniekąd dlaczego Lizzy ot tak mogła sobie wejść do gabinetu, ale wyjść już nie. Jednak połączenie pijanego Malfoya z gitarą to lekka przesada, biorąc pod uwagę fakt, że śpiewa on typowo mugolskie piosenki (zaczynając od „Czarne oczy”, choć śpiewa o zielonych, przez Jeden Osiem L i naprawdę jestem w szoku, że nie kończy na Lisowskiej.) Standardowo scena kończy się przytulaskiem i całusem w główkę, a para grzecznie zasypia na kanapie, tylko po to, by następnego ranka Elizabeth odkryła, że jednak zakochała się w swoim nauczycielu, który nosi koszulkę z napisem I Sexy And I Know It. Jednak, jak to zazwyczaj bywa, Draco trzeźwie i znowu jest dupkiem. I tak! Oto pojawia się pierwsza postać, która nie jest tak cholernie zdziecinniała – Elodie, do której Lizzy i Olivier (a czy w II rozdziale jego imię nie brzmiało Oliver?) teleportują się, by uczestniczyć w chrzcinach.
Toczy się rozmowa między Elizą a Elodie, z której niewiele wynika. Elizabeth stara się bronić przed wizją romansu z Draco, bo najwyraźniej chciałaby czegoś więcej, a mianowicie związku. Dobra, oczywiście wiadomo, że „zakazany owoc smakuje najlepiej”, ale fragment z „Elodie Seymour-Carven, moja kuzynka, która wykazała się wczorajszej nocy dużo większą inteligencją niż moja własna, udzieliła mi tym sposobem pozwolenia na coś, co nie miało racji bytu. Na coś, co w ogóle nie miało prawa zaistnieć. Na coś, co nigdy nie miało się zacząć!” po prostu rozbawił, bo w końcu Lizzy jest prawie dorosła i nie potrzebuje pozwolenia od swojej kuzynki, by wpakować się do łóżka profesorowi, czyż nie? Kiedy wracamy do Hogwartu, Eliza dochodzi do wniosku, że nie może żyć bez Dracona (och, jakież to słodkie), tak więc idzie do niego, by poczytać książki. Nie, żeby jej intencje były oczywiste – w końcu w szkolnej bibliotece brakuje lektur (no dobra, wiadomo, że Malfoy ma najlepsze książki o eliksirach...) W każdym razie Elizabeth zaczytuje się w jednej z książek, co działa na nią dość pobudzająco, bo pojawia się scena flirtu: „Merlinie, jego dłoń na mojej talii, jego oddech na mojej szyi! Zaczęło we mnie rosnąć nienaturalne podniecenie. Ty było takie niesamowite! Za nic w świecie nie chciałam teraz, żeby się odsunął, a z drugiej strony właśnie o to się modliłam!” – te napalone nastolatki i ich hormony... Tak, Draco, o tobie mówię. Cały romans szlag trafił (oczywiste, bo przecież nie mogliby ot tak przyznać się do swoich uczuć, co nie?):
„- A ja pozostaję neutralna - szepnęłam poważnie. I choć pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie, dodałam: - i byłoby mi niezmiernie miło, gdyby raczył się pan ode mnie odsunąć.
 - Przeproś - powiedział mi cicho na ucho. Z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jego dłoń delikatnie pogłaskała mnie po policzku, znalazł się jeszcze bliżej mnie. - Przeproś - powtórzył.
 - Co to ma być, jakiś gwałt? - wyrwało mi się, a mój głos zadrżał.
 - Czyżbyś się mnie bała? - zapytał, a jego twarz ponownie znalazła się przed moją. Patrzyłam w jego stalowe oczy z chorym podekscytowaniem.”
Zastanawia mnie skąd Elizie wzięło się słowo „gwałt”, bo na gwałt mi to akurat nie wygląda, ale jak kto woli. Poza tym z Malfoya straszny tępak, skoro nie wie, że to, co właśnie się dzieje, może mu złamać karierę i tak dalej. Jak widać po „raczył się pan ode mnie odsunąć” i „chorym podescytowaniu”, wyraźnie widać, że nasza bohaterka tkwi w typowym chcę-nie-chę, co oczywiście kończy się prawie pocałunkiem. Eliza wychodzi i rozmyśla o tym, jak bardzo chciała go pocałować, ale Draco by ją odrzucił i dowiedziałby się o jej uczuciach. Melodramatyczne, że aż boli. Później dostajemy wątek związany z wojną z Voldemortem i przyznam, że scena opisana ze strony uczniów wyszła całkiem nieźle. Elizabeth najwyraźniej uważa, że wszyscy, którzy walczyli po Jasnej Stronie powinni wylądować w piekle razem ze śmierciożercami i, cóż, patrząc na to, co opisał nam Binns – trudno się z nią nie zgodzić. Teddy chyba uznał, że jego rodzice to pieprzeni mordercy i żal mi chłopaka. A rozdział kończymy na wzburzonej Lizzy wracającej do lochów.
Oczywiście, Elizabeth nie jest w stanie pogardzać swoją wielką miłością. Dlaczego? No właśnie dlatego, że ją kocha, więc kwestionuje żal Malfoya. I przyznam, że podoba mi się Draco, odpierający jej zarzuty; pokazujący, że obie strony popełniały błędy, ale wszystko zostało zniszczone przez ukazanie Zakonu Feniksa jako ludzi na białych rumakach i tak dalej. A tak właściwie – dlaczego Lizzy kieruje całą swoją złość na Dracona? Co z Flitwickiem, Longbottomem czy McGonagall? Oczywiście, że chciałaś doprowadzić do kolejnego spotkania bohaterów, ale brakuje mi jakiegoś nawiązania do postaci drugoplanowych. No dobra, co się dzieje dalej? Ano Draco pokazuje Elizabeth swoje myśli (bez użycia myślodsiewni, taki z niego hardcor) i mam ochotę udusić Malfoya – królową dramatu. Bo ta scena kłotni ze Snapem uderzyła mnie prosto w serce. „Dlaczego?! Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Dlaczego nie powstrzymałeś mnie przed wstąpieniem do tego cholernego gangu?!” Przepraszam, Draco, ale czy ty do cholery nie byłeś dorosły? Szokuje mnie fakt, że Snape nie wytknął mu tego, iż sam podjął decyzję, tylko prawie go przeprosił. Jak to często bywa, Elizabeth ucieka. Następny fragment opowiadania daje czytelnikowi poczucie normalności; Lizzy odrzuca propozycję Oliviera, by się umówić. Zamiast tego gawędzi sobie z Krukonem, który był jednym z tych uczniów, którzy najbardziej zaangażowali się w rozmowę o wojnie z Voldemortem (swoją drogą, dość szybko ucichło o tej całej lekcji z Binnsem). Trochę bawi mnie fakt, że nosi piersiówkę. Po jaką cholerę? Ma tam piwo kremowe czy sok dyniowy? No, chyba że to Lucjusz Malfoy z eliksirem wielosokowym.
Ym... Mówienie do samego siebie jest oznaką, że coś się ukrywa? Cholera, muszę mieć tyle tajemnic! Problem Lizzy, ten, który ponoć ukrywa wygląda tak:
„- Nie... Powiedziałabym raczej, że ten ktoś rozwiał moje wątpliwości, a ja zrobiłam coś głupiego, co nie powinno było mieć miejsca i on się chyba wkurzy, ale nie wiem jeszcze, bo uciekłam przed nim i teraz mnie to dręczy, chcę to wszystko odkręcić, tylko nie wiem jak... […]
 - W takim wypadku powinnaś porozmawiać z tą osobą - mruknęła, jakoby znała moją sytuację. Jeśli przyjść z jakimś problemem owianym tajemnicą, to przyjść właśnie do Weasleyówny. Była niesamowita!” 
Tak, jestem pewna, że nikt inny nie wpadłby na podobny pomysł! Eliza, która jest całkiem mądra, skoro ma jechać na tą całą konferencję, nie ma pojęcia, że aby cos odkręcić, musi porozmawiać z tą osobą, którą wprowadziła w błąd. Faktycznie, to dość trudne do wydedukowania. Szkoda tylko marnować tyle linijek tekstu na właściwie nic nie wnoszący dialog. Tak więc, Elizabeth, zachłyśnięta olśniewającą radą panny Weasley idzie do lochów, a po drodze staje się świadkiem rozmowy Mike’a-Krukona-Z-Piersiówką i jakiegoś rudowłosego Ślizgona. Czyżby szykował się w końcu jakiś wątek poboczny? Lizzy i Draco w końcu dochodzą do porozumienia, a biedny Teddy Mam Rodziców Morderców Lupin szybko otrząsa się z informacji, których dostarczył mu Binns i dokonuje wyboru daty ślubu z Victorie. Przeskakując kilka scen do przodu, mamy Jamesa Pottera, który zaczepia Elizabeth i jestem niemal pewna, że chce odzyskać swoją pelerynę niewidkę. Kurcze, jednak nie mogłabym zastąpić Trelawney, bo najwyraźniej Potter już zapomniał o swojej cudnej pelerynce, bo najwyraźniej jedyne, co chce osiągnąć, to pogodzić się z panną Seymour, a jednocześnie pokłócić.
Lupin to świnia. A sądziłam, że jest całkiem rozsądny i inteligentny (pomijając kwestię ze ślubem, bo to totalny idiotyzm). Ale no świnka z niego, że nie wierzy Elizabeth. Ale dzięki temu Lizzy zyskuje kolejny powód, by zwrócić się do swojego bohatera. Cóż, przynajmniej jej decyzja o podjęciu nauki Oklumencji wydaje się być rozsądna. I tutaj pojawia się po raz kolejny Draco-dupek, który wdziera się do jej umysłu i dobiera się do wspomnień, które Lizz chce przed nim ukryć. Jak to zwykle bywa, dociera do nich i szydzi oraz krytykuje Elizabeth za to, iż się w nim zakochała. Mimo to, on chce nadal ją uczyć, a ona odmiawia, co w sumie mnie nie dziwi, choć nie trzeba być wróżbitą, by wiedzieć, że i tak się pogodzą. Zastanawiam się tylko co podziało się z całym racjonalizmem naszej bohaterki, która nagle uznaje, że sama jest sobie winna. No tak, bo przecież to w porządku, kiedy facet zachowuje się jak dupek – bo w końcu to facet i jest na tyle prymitywny, że inaczej nie potrafi, więc trzeba go wytłumaczyć. Zwłaszcza, kiedy mowa o Draconie Seksownym Malfoyu.

A teraz musicie mi wybaczyć, ale przez przeogromny problem z Internetem i ogólnym dostępem do komputera, przeskoczę do epilogu, choć przeczytałam całe opowiadanie.

Epilog

Epilog króciutki. Patrząc na ostatni rozdział i „oświadczyny” Malfoya, myślałam, że wystrzelisz mi tu ze ślubem, a jednak nie. Elizabeth wraca do Londynu. Jak zwykle okazuje się, że Prorok Codzienny to stek bzdur, a jego reporterzy nie mają o niczym pojęcia. Muszę jednak nadmienić, nawiązując raz jeszcze do poprzedniego rozdziału, że cała ta intryga z eliksirem wielosokowym wyszła całkiem dobrze – lepiej, niż można było oczekiwać. Mogę sobie wyobrazić złość profesor McGonagall, gdy uświadamia sobie, że pod jej nosem rozkwitał romans między nauczycielem, a jego uczennicą. I, cóż, podsumuję to wszystko tak, jak nasza bohaterka: To trzeba być debilem.

Jeśli chodzi o bohaterów... Zacznijmy od Elizabeth. Od początku nie byłam do niej przekonana. W początkowych rozdziałach wydawała mi się być zbytnio dojrzała emocjonalnie – a to przez to, że infantylizowałaś pozostałych dorosłych bohaterów – i miałam wrażenie, że jej charakter nie jest całkowicie ukształtowany. Później była dla mnie rozchwianą emocjonalnie nastolatką, nazbyt napaloną na swojego profesora eliksirów. Ostatecznie chyba nie dokońca mnie przekonała, ale już w tych końcowych rozdziałach jej charakter był wyraźnie zaznaczony.
Draco. Stworzyłaś z Dracona niejako bohatera wojennego, ale jednocześnie moczymordę i pijaka, który chyba nie do końca wie, jak powinien zachowywać się profesor szkoły. I z całą pewnością nie jest kopią Severusa Snape’a, bo Snape’a nie można podrobić. Przykro mi. Draco jest dupkiem, świnią i chamem. Na całe szczęście jest Twoim dupkiem, świnią i chamem – a nie dupkiem, świnią i chamem, a w dodatku arystokratem, jak to bywa w wielu opowiadaniach.
Jeśli mowa o postaciach drugoplanowych... Cóż. Były to raczej postacie trzecio- czy nawet czwartoplanowe. Bohaterowie inni niż Saymour czy Malfoy pojawiali się tylko wtedy, gdy pojawić się musieli. A potem ich wątek znikał, zmiatałaś ich pod dywany, bo byli już niepotrzebni. Jak na przykład wątek z peleryną niewidką Pottera, czy Lupinem, który szybko wyleczył się z traumy po słowach Binnsa, bo nie miało to już żadnego związku z Elizą i Draconem. Wszystko kręciło się dookoła tej dwójki – wystarczyło, że Elizabeth i Draco dostali swoją scenkę, a reszta mogła zniknąć, niepotrzebna.
To odnosi się także do fabuły. Właściwie brak jest jakichś ciekawszych czy dłuższych wątków pobocznych. O wielu rzeczach zapominasz, zaczynasz i nie kończysz niektórych scen, co nieraz wyprowadza czytelnika z równowagi, bo człowiek się gubi w tym, czy przypadkiem wcześniej nic o jakiejś kwestii nie wspominano.
Jeśli mam wspomnieć o rozdziałach, to... Cóż – to trzeba przyznać, są długie. Są długie, ale często wiele z nich można spokojnie wyciąć, bo są fragmenty, które nic nie wnoszą do historii i w sumie można by to podzielić na dwie kategorie: mięso i lektura. Znacznie więcej (zwłaszcza w początkowych rozdziałach) jest tego mięsa. A mimo, że rozdziały się długie (i niektóre opisy przyrody czy emocji naprawdę dobre) to jednak w niektórych jest zbyt dużo akcji, a w pozostałych nie ma jej w ogóle, przez co czytelnik raz nie może złapać oddechu tylko po to, by za drugim razem omal nie usnąć.
Poza tym – bety. Masz bety, a pojawia się naprawdę sporo błędów; głównie interpunkcyjnych:
~ „Miał głos bardzo podobny, do głosu swojego syna.”
~ „(..) próbując zidentyfikować, czym mogła być kolejna blizna.”

Błędy interpunkcyjne odnoszą się także do zapisu dialogów:
~ „- Dokąd to, panno Seymour? - odwróciła się zaskoczona.”
~ „- To jakiś żart? - tym razem krótką ciszę przerwał Pan Seymour.”
           
Nie obyło się także bez powtórzeń:
~ „Był to człowiek zmęczony. Na pierwszy rzut oka, mogłam stwierdzić, że niegdyś przystojny i wiedziałam, że moje przypuszczenia są jak najbardziej poprawne. (...) Wyglądał, jakby postradał zmysły. Był ubrany w czarne szaty, które wyglądały na drogie. Kiedyś był bogaty, ale nie wiem, czy po wyjściu nadal miał swój majątek.”
 
Pokazały się również błędy ortograficzne z linii wyrazów pisanych łącznie i odzielnie oraz tych, które zapisuje się wielką/małą literą.

Teraz jednak powracam do Dodatków, by przeczytać alternatywne zakończenie. I, cholera, żałuję, że to zrobiłam. Naprawdę. Mam papkę zamiast mózgu i po prostu jestem w szoku, że napisała to ta sama autorka. W sensie... No, ja rozumiem, że to miało być zabawne, dziwne, inne i w ogóle takie całkowicie odrębne i absurdalne, ale to po prostu było złe. W każdym tego słowa znaczniu: złe. I uważam, że mogłaś to napisać znacznie, znacznie lepiej.

Zastanawiam się nad tym, co będę pamiętała z tego opowiadania za jakiś czas. Na pewno absurd. Myślę, że dwie wyraźnie zarysowane postacie. Harry’ego Pottera jako Chłopca, Który Przeżył, By Inni Wpadli W Depresję. I to będzie na tyle. To trochę przykre, jakby nie patrzeć, bo co jak co, ale pomysł miałaś naprawdę dobry. Jednak już na samym początku miałaś utrudnione zadanie: pisanie romansu z dodatkiem absurdu musi być naprawdę dobre, by kogoś przekonać. Zmanieryzowany styl pisania, na który się zdecydowałaś był jak strzał w kolano. Dlaczego? Bo moim zdaniem stać Cię na więcej. Masz klawiaturę, wiesz co z nią robić i jak jej używać. Masz mózg i niebanalne pomysły, które niestety w tym wydaniu niespecjalnie mnie zainteresowały.
Myślę, że jeśli będziesz pisała coś innego, może mnie to zainteresować. Niestety, WNS mnie nie przekonało. Mimo to widać różnicę między pierwszymi, a ostatnimi rozdziałami i jestem pewna, że pisanie tego opowiadania sprawiało Ci dużą przyjemność, a przy okazji były dobrą nauką na przyszłość. Mogę jedynie życzyć Ci powodzenia.
+ Przynajmniej już wiem, skąd wziął się pingwin w nagłówku!


Wanilia zeszła na do holu, ciągnąc za sobą walizkę. Miała wyjechać i nic nie cieszyło jej bardziej. No, może byłaby szczęśliwsza, gdyby nie kaszlała i nie ciekło jej z nosa. W każdym razie pod pachą niosła wypchaną teczkę, którą przekazała Samuelowi, swojemu asystentowi, który odebrał ją z wyraźną niechęcią, będąc już  myślami na Wyspach Karaibskich czy czymś podobnym.
- Cela 314, Sam. Wyrok: parę dni w areszcie. I, Sam? Udanych wakacji.

Kończyłam ocenę na komórce, na wsi, gdzie podłączenie się do Internetu graniczy z cudem. Więc jeśli Id, widzisz jakieś błędy, lub po prostu na ekranie monitora ocena wygląda koszmarnie z jakiegoś graficznego względu - proszę, popraw to.

8 komentarzy:

  1. Poprawiłam z grubsza, ale niestety fragment o menu się nie słucha. Mogłabym nad tym posiedzieć, ale nie teraz. Na czterdzieści osiem godzin przespałam cztery.
    Poza tym, ocena bardzo krótka (biorąc pod uwagę, że na blogu widnieje trzydzieści postów fabularnych). Jutro się jej dokładnie przyjrzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwolę sobie skomentować, bo dojrzałam kilka błędów (ale od razu się przyznaję, że czytałam tylko część oceny i tylko tę część komentuję).

    "Ostatnimi czasy przybywa coraz więcej blogów, a ich adres zazwyczaj jest anglojęzyczny." Ze zdania wynika, że wszystkie te blogi mają wspólny adres.
    W wyrażeniu "zwłaszcza że" nie stawiamy przecinka. http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=1393
    "niemożlwie" razem, nie rozdzielnie.
    wdzięczna za doprowadzenie (jest "doprowadzenia")
    "Może i brzmiała ona nieco tanio, jednak ta obecna znacznie bardziej przypadła mi do gustu." Ona, to znaczy która...? Albo źle to interpretuję, albo to "jednak" tam nie pasuje.
    "Dobra, po przeczytaniu tej krótkiej zapowiedzi, po prostu mnie zdobyłaś." Wychodzi na to, że em przeczytała własną zapowiedź i Cię tym zdobyła. I przecinek nie potrzebny.
    Literówka: "łądnie".
    I tutaj chyba prośba raczej do Idariale niż do Ciebie, wcięcie akapitowe jest chyba podwójne (ostatni akapit przed oceną prologu).
    W ocenę treści nie wchodzę, przejdę już do bohaterów.
    "dokońca", spację wcięło.
    "Draco jest dupkiem, świnią i chamem. Na całe szczęście jest Twoim dupkiem, świnią i chamem – a nie dupkiem, świnią i chamem, a w dodatku arystokratem, jak to bywa w wielu opowiadaniach." Zauroczyło mnie to zdanie. Może i brzmi tak dobitnie i ten... no... może według Ciebie brzmi dobrze, ale z mojej perspektywy troszkę bełkotliwe. I błagam, arystokratem...? Czepliwa jestem...
    "Jak na przykład wątek z peleryną niewidką Pottera, czy Lupinem" Bez przecinka przed "czy". http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-czy
    "Cóż – to trzeba przyznać, są długie." Albo dwa myślniki, albo dwa przecinki.
    Wyrażenie "mimo, że" też zapisujemy bez przecinka. http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-mimo-ze-mimo-iz
    Emilyanne nie miała bet. Chyba tylko jedną, "od sensu". Nigdy od strony technicznej. I tutaj nie wiem, czy to co wstawiasz na czerwono, to to, co powinno się znaleźć, a czego nie ma, czy to, co jest, a być tego nie powinno.
    „Miał głos bardzo podobny, do głosu swojego syna.” To zdanie nie wymaga przecinka.
    „(..) próbując zidentyfikować, czym mogła być kolejna blizna.” A tu powinien być.
    Tak czy inaczej, jedna z Twoich poprawek jest błędna, chyba że czegoś nie rozumiem.
    Wspominasz, że błędów jest dużo, a poprawiasz tylko dwa...?
    Alternatywne zakończenie napisała Blondine! Czytelniczka!
    "Myślę, że dwie wyraźnie zarysowane postacie. Harry’ego Pottera jako Chłopca, Który Przeżył, By Inni Wpadli W Depresję." Czy Harry Potter to dwie postacie...?
    "Zmanieryzowany styl pisania, na który się zdecydowałaś [przecinek] był jak strzał w kolano."
    Masz klawiaturę, wiesz [przecinek] co z nią robić i jak jej używać.

    Więcej nie zauważyłam. To znaczy, wczoraj widziałam tego trochę więcej, ale wyleciało mi z głowy... Ale moje ogólne spostrzeżenie: mało rzeczowych porad. Dlaczego jeden post na stronie głównej...?
    Noale, jak mówiłam, nie czytałam oceny treści.
    Tak teraz patrzę, czy tam gdzieś w środku rozmiar czcionki się nie zmienia...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dostrzeżenie tego podwójnego akapitu. Na blogu ustawione są automatyczne, ale jeszcze wiele dziewczyn o tym zapomina i upycha miliony spacji albo tabulatorów w ocenach. Przy usuwaniu musiałam przeoczyć ten jeden.

      I Wan, błagam, pamiętaj następnym razem, ładnie proszę c:

      "Mimo, że" to zaskakujący błąd, jeśli chodzi o wanilię. Zawsze zwracała na to uwagę.
      Jeżeli chodzi o przecinki, tutaj pewnie chodziło po prostu o to, że coś jest źle (przy dialogach - błędny zapis, przy przecinkach - zbędne znaki). Chociaż muszę przyznać, że to trochę mało. Zabrakło wyjaśnienia.
      Zgodzę się z Karol, poprawka przy "czym mogła być kolejna blizna" - sio.
      Przy okazji błędów, Karol - w kryteriach mamy zapisane, że ich nie wypisujemy. Nie działamy jak bety. Wymieniamy jedynie, co jest źle i dlaczego, a o resztę musi zadbać autor bloga (chociażby wynajmując właśnie betę). Wprowadziłyśmy to stosunkowo niedawno, więc oceny w starym schemacie, które zostały zaczęte przed 31 maja, mogą jeszcze posiadać taką część. Wanilia wystawiła wyrok w nowym schemacie.
      O czcionce pisałam komentarz wyżej.

      Cóż, kolejna rzecz, o której wspomniała Karol (i z którą jednocześnie muszę się, niestety, zgodzić) - kiedyś Twoje oceny były dłuższe i bardziej dokładne, wanilio. Nie twierdzę, że jest źle, ale blog ma jednak te trzydzieści postów...

      Usuń
    2. Ach, okej, w takim razie przepraszam, jeszcze się nie oswoiłam z tym nowym schematem. Czcionka i akapity to sprawa czysto techniczna, w odbiorze nie przeszkadza, tak tylko wspominam. :D Błędy interpunkcyjne każdemu się mogą przydarzyć, raz, dwa, sygnalizuję, żeby poprawić i w razie potrzeby przyswoić zasady.
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
    3. Nie widzę powodu, żebyś miała przepraszać :) Schemat, jak pisałam, wprowadziłyśmy niedawno i mało ocen zostało opublikowanych od tego czasu. Nie nagłaśniałyśmy specjalnie sprawy, zatem bardzo łatwo to przeoczyć.
      Jasne, rozumiem ;) Wypisuj, wypisuj, bez krępacji.

      Pozdrawiam również,

      Usuń
  3. Pisane na bieżąco.


    ...wiesz, adres równie dobrze mógłby być po angielsku z tego względu, że bohaterzy Polakami nie są. Zwróć też na to uwagę, zanim następnym razem zaczniesz wykład (każdy oceniający w blogosferze ma już chyba taki na koncie) o polskich i angielskich adresach.
    Zastanawiałam się, kiedy ktoś napisze to o Jamalu. Jesteś pierwszą osobą, wreszcie ktoś się wybił poza to Rafaello :D

    Na porównanie starego i nowego szablonu, a gwoli ścisłości na opisanie nagłówka wybuchłam chichotem i zaczęłam klaskać jak głupia. No nic nie poradzę, że to zdanie o pingwinie było takie piękne! :D Zawsze cieszę się jak kretyn, kiedy ktoś nie pojmuje, skąd tam właściwie wziął się pingwin. No z absurdu, no :D

    Kontakty to inaczej moje miejsca w sieci. Podałam ich tyle, bo ludzie lubili mnie pytać o konta na różnych stronach :)

    Pięć postów, bo mam opcję "czytaj dalej", a spis treści nieładnie wyglądałby, gdyby był jeden. Poza tym ja lubię mieć parę właśnie takich postów na zasadzie, że klikasz w ten, który chcesz przeczytać. Co prawda teraz to zmieniłam na nowym opciu, ale to ze względu na szablon, w którym po prostu te dziury między postami dziwnie by wyglądały.

    Ogarnij instrukcję obsługi apostrofów, błagam.

    Wiesz, ja się zawsze dziwię, dlaczego nikt nie zaczyna zarzucać mi prowokacji, kiedy zaczyna czytać kawałek o cegłach xD No, i jest to też dla mnie informacja, czy oceniająca faktycznie przeczytała, czy nie bardzo - bo jeśli nie ma ody do pustaków, to już wiem, że nie XD

    Niektóre postaci, jak już pewnie się domyśliłaś, pełnią tam rolę czysto parodyczną. Stąd infantylizacja - to miało na celu pokazać, że cały świat to idioci i tylko główni bohaterzy opowiadania nie. Od czasu do czasu lubię ubarwić tak świat w opkach XD

    Na WNS nie znajdziesz konfliktów z tego względu, że to była moja zabawa tym światem, a spięcia w książkach na zasadzie "o kurde, on mnie chyba zdradził, nie będę się do niego odzywała... ileś tam czasu" zaś irytują mnie. Znaczy znaleźć znajdziesz coś na pewno, ale raczej niewiele. Starałam się tego nieuwydatniać podczas pisania, ale wyszło chyba nie tak, jakbym chciała XD

    "Żal mi Jamesa. Nie dość, że ma ojca nieudacznika, to pewnie już więcej nie zobaczy swojej peleryny" - No przecież merysujce też się coś od życia należy XD A tak poważnie, to nie wiem, czego Ty oczekujesz po harlekinie. Musi być zawsze i wszędzie tró loff, buc na domiar złego :D

    Ach te włosy. A tak poważnie, to chciałabym, żeby oceniające zaczęły być świadome faktu, że autorki to jednak wiedzą, co stworzyły. XD

    Niezupełnie rozumiem, dlaczego samolot myśliwski jest schlany. Możesz rozwinąć tę myśl? Bo absurdalna część mej duszy domaga się wyjasnienia XD

    No czego Ty się spodziewasz po Garym Stu, tró loffie i bucu na domiar złego? XD Ta tarcza to pestka! :D

    Ojej, doszłaś do pijanego fragmentu! Teraz będzie coś w rodzaju "Malfoy, nie śpiewaj więcej", albo jeszcze "Boże, kiepski z niego raper". Dajesz, dajesz! :D

    Lisowska to coś nowego (bo komentować jakości jej tworów nie będę). Ja tam powciskałam piosenki, które po prostu każdy zna. Zrobiłam to dla wygody :)

    Co to był za durny pomysł, żeby zrobić z Draco podróbkę Snape'a... Wiesz, taka była koncepcja, że będzie robił za Snape'a i teraz cholernie żałuję, że nie zrobiłam z tego czegoś w stylu pseudoSnape-auror, bo czytanie co chwilę o zakazanym owocu, w momencie kiedy niczego nie miałam zamiaru zakazywać (w ogóle od początku zamysł był sielankowiej opowieści) jest męczące XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tak naprawdę od samego początku nie przeczytałam tego opcia w całości. Ni razu. Ale po fragmentach, które wyrywasz mi do streszczenia stwierdzam, że nie umiem pisać. :o Na jednej z ocenialni, na których dostałam najlepszą z ocen (Szlafrok Śmierciożercy, serio, to była najbardziej konstruktywna krytyka, jaką w życiu czytałam), usłyszałam, że wiem, co robię z klawiaturą. I właśnie dochodzę do wniosku, że chyba wiem, jak zepsuć klawiaturę XD

      Ja wiem, że im dalej lecisz w to opowiadanie, tym mniej tego absurdu, ale trzeba pamiętać, że on ciągle występuje.

      O, zaraz będzie łzawy moment, który tuż po publikacji uważałam za swoją perełkę. Potem stwierdziłam, że to tanie dno. Ale w sumie cała historia jest tanim dnem, takie mega opeńko, pół żartem, pół serio. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy nie lecieć z tym dalej w prowokację, ale stwierdziłam, że czytelnicy zrobiliby mi za to krzywdę. I teraz całą winę zwalam na brak powagi w tym opciu XD

      Tyle osób było przekonanych, że Mike = Lucjusz, a mnie to nawet przez głowę nie przeszło XD Dobra, może przeszło, ale to na potrzeby planowania zakończenia.

      Że się powtórzę: czego Ty się spodziewasz po merysujce, jak nie bezmyślności? XD Dlatego nie lubię narracji pierwszoosobowej. I nie wiem też, czemu wciąż w niej tkwię, choć już nie ze strony żadnego z głównych bohaterów.

      Wątki poboczne w harlekinie? Dobre sobie! :D Za dużo ode mnie wymagasz :D

      :< Trochę mi smutno, że przeleciałaś te, jak dla mnie, najlepsze rozdziały. Choćby ten 25. Całe opowiadanie to lanie wody, którym poprzedziłam sceny planowane od samego początku. Wiesz, w tym laniu wody pełno było niedomówień typu "rzuciła Muffliato, a Malfoy ją słyszał". I te wszystkie niedomówienia były kompletnie zaplanowane, żeby wszystkim szczęki opadły przy 25. Nie, żeby wyszło jakoś genialnie (bo z zasady niszczę najlepsze pomysły), ale ogółem liczyłam bardziej na Twoje reakcje w tym temacie, aniżeli w temacie tych pierwszych rozdziałów, które, chcąc nie chcąc, pisałam rok z hakiem temu.

      Szczerze mówiąc Elizabeth podsumowała całe to opowiadanie tym jednym zdaniem, ale nie chciałam na sam koniec nikomu psuć humoru tym stwierdzeniem XD

      Usuń
    2. Widzisz, o to chodzi, że to wcale nie mięso. Tak naprawdę kompletnie nie prowadzących do niczego fragmentów jest tylko parę. W większości są takie, które cichutko dają trop - właśnie do tabu i do farsy z eliksirem wielosokolwym. I jeszcze czymś tam, ale już nie pamiętam z czym. Nic tu nie pojawiało się bez zapowiedzi (o takim Francesco Elizabeth przeczytała parę rozdziałów wcześniej w książce Malfoya) i pewnie, można to nazwać mięsem, ale ja to nazywam raczej moim mini spoilerem, którego nikt nie zauważa, z czego potem ja się cieszę. Taka zabawa, wiesz XD

      Nie mam bety. Mam konsultanta sensu. To znaczy miałam, bo wraz z zakończeniem WNS, my zakończyłyśmy naszą współpracę. Zaczęłam rozwijać skrzydła na czymś poważnym. Tak, wiem, że trudno w to uwierzyć, bo ze mną wiążę się tylko absurd, ale w sumie dopiero zaczęłam i nie zdziwię się, jak znowu zepsuję XD

      ...didaskalia się czyta XD To było autorstwa jednej z czytelniczek, która podesłała mi to na Wywiaderze. Wiesz, co jakiś czas komuś się ubzdura, że zrobi mi spam, albo potrolluje (przytoczyłabym parę głupszych wypowiedzi, ale nie wypada), a to akurat było w oczekiwaniu na rozdział. I w tamtej chwili tak mnie rozbroiło, że obiecałam sobie, że kiedyś pokażę wszystkie brednie, które dostawałam od czytelników - zakończenie alternatywne i masę dziwnych słów kluczowych, przy których niejednokrotnie załamywałam ręce :D

      Wiesz, trochę dziwię się, że nie zamieściłaś w ocenie absurdu, który występował później. No bądźmy szczerzy, wprowadzenie do fabuły prawdziwych pingwinów nie mogło nie zwrócić Twojej uwagi. Podobnie jak i ich ślizgawki. Albo jeszcze dzień świętego Walentego, który absurdem był już po całości. Później nawet Draco zrobił się bardziej ludzki i trzeba było być ślepym, żeby tego nie zauważyć. Okej - piętnaście rozdziałów. Biorąc pod uwagę fakt, że tę ocenę odbieram tak samo, jak odbierałam oceny pół roku przed zakończeniem, trochę mi smutno, bo to miała być ta ostatnia, podsumowująca całokształt (w powrót Psiej Gwiazdy na Erę Krytyki przestałam wierzyć). Chyba obejdę się ze smakiem.

      Zmanierowany styl pisania padł mniej więcej przy siódmym rozdziale i więcej się nie pojawił, a żeby było ciekawiej, tuż po ocenie na Szlafroku Śmierciożercy (dawno) usunęłam wszystkie bardziej bolesne dla potencjalnego czytelnika tego typu zwroty.

      ...mam deja vu z tą klawiaturą... XD

      WNS było dla mnie przede wszystkim warsztatem i świetną zabawą. I było mi bardzo miło, kiedy ktoś bawił się jeszcze razem ze mną. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za poświęcony mej radosnej tFFórczości czas. Jeśli chodzi o to, co piszę teraz, to zapraszam - niedoskonali.blogspot.com. Wisi tylko prolog i pierwszy rozdział, a ja naprawdę chętnie poznam opinię osoby postronnej, zwłaszcza takiej po lekturze WNS.

      Usuń

Zgłoszenia należy umieszczać w przeznaczonej do tego zakładce, nie pod postami!

Statystyka