czwartek, 26 grudnia 2013

[134] Wniosek: kin-no-tabi

Claudinella była zadowolona ze swojego awansu – wraz z nowymi obowiązkami nie musiała już doglądać bardzo brzydkich więźniów w zimnych celach ani nadzorować ich „prac społecznych”. Zamiast tego z radością gotowała im wspaniałą, odpowiednio słoną zupę pomidorową, doprawiała bakłażana w cieście i obtaczała w panierce jakąś dziwną rybę dla naczelniczki. Wszystko szło po myśli więziennej kucharki, kiedy nagle coś szturchnęło ją w bok. Odwróciła się od garnka i natychmiast z jej twarzy zniknął uśmiech, bo oto ujrzała Syriusza z gazetą!
Samo przyniesienie dziennika może by i ją ucieszyło, ale musiała wziąć pod uwagę stopień jego obślinienia oraz to, że Syriusz był z twarzy okropnie paskudny.
Nie chcąc jednak robić przykrości zapchlonej istocie, przyjęła przesyłkę, chwytając ją między kciuk i palec środkowy. W tym samym momencie Syriusz skorzystał z okazji i bez skrupułów wsadził swój włochaty łeb do garnka z zupą.
Claudinella uderzyła niewychowanego czarodzieja gazetą, przepędziła z kuchni, po czym zerwała z siebie fartuch i postanowiła poprosić o przerwę. Prędko okazało się jednak, że nie ma tak dobrze; wszyscy pracownicy zostali ostatnio wyrzuceni z pracy za psucie renomy placówce, ale skoro tak, to niech chociaż pozwolą jej zająć się czymś innym. Więźniem? Skoro tak...

Rozpatrujący wniosek: Claudinella
Więzień: JennaUindo [kin-no-tabi]

Adres jest łatwy do zapamiętania i stanowi fonetyczny zapis słów z języka japońskiego, oznaczających „podróż Kin”. Napis w belce został z kolei napisany w języku angielskim i jest to cytat, ale nie świadczy o tym niestety żaden cudzysłów; autor nie został nigdzie wspomniany.
Szablon jest jednym z podstawowych, jakie oferuje Blogspot, a zmiany dotyczą jedynie nagłówka i czcionek. Mam wrażenie, że poszczególne elementy nawiązują do siebie jedynie kolorem, a poza tym nic tutaj nie pasuje; mimo że układ bloga jest pozornie czytelny i prosty – dwukolumnowy z niewielką ilością gadżetów – wydaje mi się, że panuje chaos. Tło bloga to spory obrazek, który jednak nie skaluje się do wielkości ekranu i wyraźnie odznaczają się miejsca, w których występuje jego powielenie, choć prawdopodobnie na mniejszych rozdzielczościach tego nie widać.
Zupełnie nie mogę zrozumieć doboru czcionek – tekst we wszystkich zakładkach jest pisany czymś o nazwie „Cherry Cream Soda”, czego nie nazwałabym dziełem sztuki i co nie jest zbyt czytelne przy małej wielkości pisma, ale nie to jest problemem. Krój nie ma polskich znaków, a przynajmniej nie zostały one poprawnie załadowane do szablonu i wszystkie wyświetlają się wyraźnie odznaczającą się czcionką szeryfową. Widać to z daleka, wygląda po prostu brzydko, a i czyta się takie coś ciężko. Całe szczęście w rozdziałach tego problemu nie ma, bo zdecydowałaś się na zwykły Arial; może być.
Nagłówek to fotomontaż, który prawdopodobnie wykonałaś sama, chociaż nigdzie nie znalazłam o tym informacji. Są jakieś niebieskie otwarte drzwi, za nimi wklejony pejzaż ze sztafażem, a przed drzwiami zielona pani. Od razu widać, że wklejona, bo ma zupełnie inny kolor i została nie do końca dobrze wycięta z poprzedniego tła. W rogu znajduje się cytat (chociaż o tym, że to cytat, znowu informacji nie ma), a całość została upiększona ramką, która miała dać jakiś efekt trójwymiaru czy wygląd wielkiego przycisku, ale zamiast tego przywodzi na myśl raczej internet sprzed dekady. Na to wszystko kompresja stratna jpg, powodująca okropne artefakty (zwłaszcza blisko napisu, polecam się przyjrzeć) i jakiś różowy pasek na dole. Nie wygląda to zbyt dobrze.
Układ jest całkiem niezły, bo wszystko wydaje się znajdować na swoim miejscu i łatwo odnaleźć szukane podstrony. Można się tylko zastanowić, czy zakładek musi być aż tyle – Kącik melomana, Ogłoszenia, Autorka, Krótki opis – część z tych rzeczy na pewno dałoby się połączyć.
Nie mam tutaj żadnych zastrzeżeń do większości podstron, ponieważ jedyne uwagi odnosiłyby się do tego, co tyczy się całego tekstu na blogu, czyli głównie znaków interpunkcyjnych. 
W zakładce „Bohaterowie tej opowieści” umieściłaś krótką charakterystykę kilku ważniejszych postaci, wykorzystując informacje, które nie pojawiły się w tekście – mam tylko nadzieję, że nie traktujesz ich jako dopełnienie tego, czego nie zmieściłaś w treści, a tylko miły dodatek. Przy opisach znajdują się również ilustracje, niestety każda z innej parafii – Azjata, rysunek dziewczyny jakby wyjętej z mangi, drugi rysunek i kobieta w stroju ludowym typowym dla jednej z polskich miejscowości. Szczerze powiedziawszy ciężko byłoby mi sobie wyobrazić te postaci w taki sposób i sama usunęłabym te grafiki, jeśli nie całą podstronę.

Podchodząc do oceny tego bloga, nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. W którejś z podstron – zdaje się, że tej z mapką podróży głównej bohaterki – napisałaś, że tworzysz fantasy; to w zasadzie jedyna konkretna informacja, jaką znalazłam poza krótkim opisem bohaterów i streszczeniem, którego nie chciałam czytać przed samą lekturą opowiadania. Niewyjustowane notki, brak numeracji rozdziałów i dywizy w dialogach (co gorsza bez odstępu między kreską a wyrazem) nie nastawiały mnie do zadania zbyt optymistycznie, lecz ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu opowiadanie przypadło mi do gustu! Ma co prawda szereg dość poważnych wad, ale pod wieloma względami jest zadziwiająco dobrze.
Historia rozpoczyna się przebudzeniem w lesie pewnej dziewczyny. Jej imienia prędko nie poznamy, ponieważ ona sama go nie zna – z przerażeniem odkrywa, że straciła pamięć. Szybko zauważa, że mimo to jest w stanie rozpoznać poszczególne rośliny, nazwać je, określić ich właściwości i zastosowanie w zielarstwie, a na podstawie tego spostrzeżenia wnioskuje, że przed wypadkiem musiała być zielarką. Nie zastanawia się długo; w poszukiwaniu schronienia i z nadzieją na odkrycie własnej tożsamości wychodzi z lasu i trafia do wioski Yorno, gdzie wzbudza zainteresowanie ze względu na swój drogi strój, ale na szczęście spotyka życzliwych ludzi, którzy pozwalają jej u siebie mieszkać w zamian za drobne pomoce. Spontanicznie wymyśla swoje nowe imię („Kinye” oznaczające samosiejki) i mimo że nowi znajomi niespecjalnie wierzą w jej improwizowaną naprędce historię, nikt specjalnie się tym nie przejmuje, a życie w wiosce szybko wraca do normalnego stanu. Czytelnik stopniowo odkrywa kolejne tajemnice, a z rozwiązaniem jednej zagadki, pojawiają się kolejne pytania.
Same założenia opowiadania są dobre: poznajemy wykreowany przez Ciebie świat wraz z bohaterką, która prawdopodobnie jest „nietutejsza” i potrzebuje czasu, by odnaleźć się w nowych realiach, dzięki czemu czytelnik nie czuje się zdezorientowany, a większość zjawisk znajduje swoje wyjaśnienie. Motyw z amnezją nie jest może szczególnie oryginalny, ale wykonanie wyszło całkiem nieźle, bo nie sprowadza się do domysłów głównej bohaterki, czy może była kiedyś księżniczką. Większość ważniejszych bohaterów z różnych względów interesuje się jej tożsamością i wiedzą na temat zielarstwa, jednak zawsze wychodzi to na jaw mimochodem – to sprzyja budowaniu wokół niej klimatu tajemnicy, który nie jest patetyczny i nieprzyjemny w odbiorze ze względu na bezpretensjonalny sposób bycia i wyrażania się bohaterki. Uważam, że dużo daje w tym względzie jej nieco dziecinne podejście do świata, bo czytelnik nie nudzi się nią zbyt szybko. O ile wybranie narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia Kinye było świetną decyzją, to nie podobają mi się niektóre szczegóły, jak bardzo bezpośrednie naprowadzanie czytelnika na właściwe rozwiązanie zagadki, zbyt jasne aluzje (takie jak tajemnice dotyczące rodzeństwa i ich orientacji w terenie: „Nie wiem, jakim cudem rok temu tak łatwo trafiłam do osady bliźniaków, skoro gościniec w lesie tworzył taki labirynt…I jakim cudem Laita i Agis tak dobrze znali drogę, że wcale nie błądzili” albo listów Agisa). Jednak sprawdza się to dużo lepiej niż pojawiająca się w najnowszym rozdziale narracja Agisa, o której powiem więcej w dalszej części oceny. Sposób opowiadania ma też jedną sporą wadę, co czyni narrację miejscami kulawą – momenty, w których wiesz, że chcesz szybko przejść z jednego wydarzenia do drugiego i po długiej sekwencji spokojnych dialogów i opisów czynności, następują dwa zdania, rozwiązujące sprawę: w jednej chwili zmienia się miejsce akcji, czas, coś się okazuje i kończy się akapit. To dość poważnie zaburza spokojny rytm opowieści i powiedziałabym nawet, że tym samym marnujesz jej potencjał, bowiem Twoja historia ma jedną bardzo rzadką w tego typu tekstach zaletę: jest płynna. Byłam w stanie przeczytać wszystko od A do Z za jednym posiedzeniem i mimo że chwilami Twój styl woła o pomstę do nieba, pod względem konstrukcji jest bardzo dobrze. W żaden sposób nie razi jednowątkowość, każde wydarzenie wynika z poprzedniego, a całość czyta się bardzo szybko. Zdecydowanie powinnaś popracować nad momentami przejściowymi, w których czasem za bardzo widać, że chcesz już szybko przejść do kolejnego wątku, bo poza nimi struktura naprawdę wydaje się przemyślana. Inną mocną stroną historii jest wolna, spokojna akcja. Akcja, która mimo to nie stoi w miejscu i tym bardziej nie gna do przodu z niesamowitą prędkością, zostawiając czytelnika daleko w tyle: równowaga w tym punkcie jest bezcenna, bo mało któremu autorowi udaje się ją zachować. Poświęciłaś odpowiednio dużo tekstu na momenty, w których przedstawiasz bohaterów, później stworzony przez siebie świat, codzienne życie, klaustrofobiczną wręcz wioskę, a następnie wyprowadzasz bohaterów na otwartą przestrzeń i pokazujesz, że to nie tylko stare kobiety snują opowieści o magicznych, nieznanych lądach, ale że przygodę można przeżyć samemu.
O świecie przedstawionym, mimo przeczytania prologu i dziesięciu odcinków, nadal mogę powiedzieć bardzo niewiele, bo został dopiero zarysowany. Trudno go łączyć z naszą rzeczywistością, mimo paru oczywistych odniesień do starożytnej Grecji (obol jako waluta, imię Agis, które dzisiaj jest głównie kojarzone z kilkoma królami Sparty) i mniej oczywistych do Dalekiego Wschodu (nazwy roślin takie jak kinye czy hoa). Może w innym przypadku takie nawiązania do realnego świata raziłyby, ale tutaj nie – z kilku przyczyn. Po pierwsze jest ich za mało, by w jakkolwiek irytować i są wręcz w jakiś sposób intrygujące. Po drugie to między innymi wplatanie takich nazw z różnych kręgów kulturowych i różnego czasu daje wrażenie, że kraina, w której umiejscowiłaś wydarzenia to obszar bardzo sprzyjający multikulturalizmowi – tuż obok wioski pełnej tolerancyjnych obywateli, którzy z otwartymi ramionami witają dziwnie ubraną przybyszkę (zresztą nie pierwszą – babcia Agis i Laity była podróżniczką), spokojnie funkcjonuje spore miasto, w którym jednolitość pod względem ubioru tutejszych, wystroju domu i wyglądu to bardzo ważna reguła życia w społeczeństwie. Zresztą podoba mi się, że dyskretnie złamałaś stereotyp „zaściankowej wsi” i „postępowego miasta”, zamieniając sposoby myślenia mieszkańców tych dwóch miejsc: nie było to pokazane zbyt dobitnie na zasadzie kontrastu, lecz to jednoznaczny wniosek, jaki można mieć po lekturze.
To, co niezwykle podoba mi się w wykreowanym przez Ciebie świecie, to logiczne następstwo tego multikulturalizmu – jasny komunikat „Hej, możesz przeżyć przygodę! Tylko od ciebie to zależy!”, przekazany w tak cudownie niewinny sposób i dzięki czemu ludzie migrują sobie, podróżują i jest to traktowane jako naturalne zjawisko. Chwilami idzie to jednak aż w przesadę, tak jak w przypadku, gdy po opuszczeniu spalonej wioski bohaterowie bez żadnego dobytku kierują się do innego miasta, co zajmuje im kilka dni, a Ty rezygnujesz z opisania wydarzeń z podróży (co jedli? Gdzie spali? Nie bali się, że zostaną po drodze napadnięci?), kwitując to najprostszy możliwy sposób: „Tłumy identycznych ludzi. Gwar. Ścisk. Anonimowość. Wszechobecna szarość. Tak w skrócie opisałabym miasto, do którego dotarliśmy po kilkudniowej przeprawie przez las, przez plątaninę dróg, dróżek i zupełnych bezdroży”. Możemy się domyślić, że oszczędziłaś im milionów trosk i niewygód, które z pewnością by mieli i tym samym pokazać, że przeżywanie przygód jest bezbolesne i przyjemne, ale mimo wszystko uważam, że brak informacji pozostawia zbyt wiele pytań. Pomijam to, że z jakiegoś powodu Agis miał przy sobie niemałe oszczędności (pozwolił siostrze kupić z kaprysu lukrowane ciasteczka, podczas gdy powinni w takiej sytuacji oszczędzać każdy grosz – widać nie musiał tego robić), idąc do lasu po grzyby, co pozwala szybko nabrać podejrzeń co do jego prawdomówności. Właśnie w lesie przebywali główni bohaterowie podczas pożaru w wiosce – to już tym bardziej pozwala przypuszczać, że kryje się za tym jakaś głębsza tajemnica.
Bardzo lubię też drobne zjawiska budujące klimat w Twoim opowiadaniu. Takie jak rodzinne opowieści babci bliźniaków o jej szalonej młodości, gdy jako młoda niezamężna kobieta prowadziła życie handlarki podróżniczki, widując wyspy pełne magii i dziwów; pomaga to stworzyć pewnego rodzaju tło dla opowieści i pokazuje, że nawet mieszkańcy przedstawionego świata nie do końca go rozumieją. Muszę przyznać, że czytając kolejne rozdziały naprawdę czułam atmosferę tych miejsc. Polubiłabym też pstrokate ptaszysko o wielkim dziobie w roli symbolu buntu przeciwko miastu klonów, ale wydaje mi się, że nadałaś mu za dużo cech ludzkich, popadając przy tym w przesadę; mam wrażenie, że zdania wypowiedziane przez nie całkiem zrozumiałym językiem nie wnoszą nic ciekawego, za to psują biednego ptaka. Odzywa się zdecydowanie za często, w dodatku w dość przewidywalny sposób.
Ogólnie rzecz biorąc, to wszystkie motywy oniryczne wypadły w tej historii bardzo dobrze, nadając jej baśniowy nastrój. Już chwila, w której Kinye budzi się po utracie pamięci i próbuje się pozbierać, ale nie jest w stanie zebrać myśli, przepełniona jest spostrzeżeniami, które przypominają raczej senne urojenia niż trzeźwy obraz rzeczywistości. Sposób, zresztą bardzo dziwny, w jaki nie do końca rozbudzona bohaterka odczuwa świat, koraliki i biżuteria dające ciepło czy babcine opowieści o napotkanych podczas podróży dziwach są bardzo klimatyczne. Powoli wyłania się z tego obraz świata pełnego tajemniczych stworzeń, magii i niezbadanych wysp, tajemniczego, nie do końca dającego się zrozumieć. Gorzej, że chwilami zaczynasz zbytnio upraszczać jego założenia i chociażby śnieg nazwany „warstwą białego, zimnego czegoś, co trochę przypomina mokry piasek” nie jest już elementem zaskakującym, ale bardzo banalnym; może to przez dobór określeń. Chociaż z tego fragmentu akurat dowiedziałam się, że bohaterowie żyją w dość ciepłym klimacie, który nie zmienia się drastycznie w ciągu roku i z tego względu nie dane im było widzieć takich zjawisk pogodowych i nie mają na nie nawet nazwy. Zawsze to daje jakieś pojęcie o świecie, który budujesz.

Pisałam już o odniesieniach do starożytnej Grecji, które nie były złe; teraz jednak muszę wspomnieć o nawiązaniach do kultury naszego świata, które nijak nie pasują do baśniowego klimatu z Twojego opowiadania. Bo ile parafrazowanie Mickiewicza („-Ciastka z lukrem… Jeszcze czego! Kobieto, puchu marny, a skąd ty niby chcesz wziąć na to pieniądze?”) ujdzie, to już te elementy bliższe internetowej rzeczywistości nieszczególnie:
„-No zobacz, jaka jestem milutka, urocza, jak się ładnie uśmiecham i w ogóle jestem tak słodziutka, ze zaraz zaczniesz rzygać tęczowymi serduszkami” – po tym fragmencie miałam wrażenie, że Laita zaraz porówna Kinye do Nyan Cata i krzyknie „YOLO!”, rzucając się w przepaść. Inny przykład takiej wypowiedzi, tyle że w wykonaniu Agisa: „-Widzisz, Kin... Jesteśmy bandą drani, którzy zajmują się hodowlą smoków, porywają niewinne białogłowy, palą wsie i miasta i knują spisek, by nasz klan przejął władzę nad całym światem. Ostatnio jednak mamy pewne kłopoty, gdyż smoki nam wymierają, bo jest za mało dziewic...- Agis jak zwykle był bardzo "poważny"”. To nie pasuje o tyle, że ciągle piszesz o prostym świecie, w którym panują raczej jasne zasady życia w społeczeństwie; takie dowcipy mógłby rzucać w towarzystwie kolegi, a nie młodszej dziewczyny, z którą mieszka pod jednym dachem. Poza tym używasz sporej ilości powiedzeń, takich jak zacytowane wcześniej „rzut beretem” – miałoby ono rację bytu, gdyby w tej rzeczywistości berety istniały... a w to raczej wątpię, chociaż kto wie? Fantasy daje duże możliwości, jeśli chodzi o takie szczegóły, jednak ciężko mi uwierzyć, że za każdym razem jest to celowy zabieg i po prostu nie pasują mi one do klimatu opowieści.
Naprawdę ważnych bohaterów, którzy nie stanowią jedynie tła dla historii, mamy jedynie trzech, co uważam za bardzo dobre rozwiązanie ze względu na formę utworu; w końcu póki co opowiada on o wędrówce cywili przez obce, nieznane im miasta i na ten moment wprowadzenie dodatkowych postaci najprawdopodobniej spowodowałoby u czytelnika wrażenie chaosu. Tutaj też udało Ci się zachować równowagę: gdy akurat potrzebny jest tłum, przywołujesz go i sprawnie się nim posługujesz; a nie jest on nawet do końca anonimowy, bo składa się z osób wcześniej w jakimś stopniu nakreślonych, przynajmniej jako społeczność. Panujesz nad bohaterami zarówno pierwszoplanowymi, jak i będącymi szarą masą.
Główna bohaterka o przybranym imieniu Kinye to urocza, roztrzepana dziewczyna, wzbudzająca sympatię. Jej zagubienie jest jak najbardziej naturalne, a nieadekwatne reakcje i niemądre komentarze nie świadczą akurat o głupocie, tylko o szoku, z jakim wiąże się pojawienie w nowym środowisku i o próbie odnalezienia się w nim. Poza tym ciekawska natura dziewczyny każe jej doszukiwać się sekretów i knowania tam, gdzie niekoniecznie ono się pojawia, a to również sprzyja budowaniu obrazu tej postaci, a przy okazji klimatu.
Agis i Laita są natomiast dosyć typowi jako bohaterowie, ale oboje zachowują się w miarę konsekwentnie (nie liczę udawania idiotki przez Laitę, bo za tym kryje się dłuższa historia) i tak naprawdę ta obecnym etapie opowiadania nie wymagam od nich wiele więcej.
Gdzieś w tle przewijała się ciotka i babka bliźniąt; pamiętam, w jakim momencie się one pojawiły i co miały do powiedzenia, jednak nie dostały one większej roli i nie byłabym w stanie przypisać im jakichkolwiek cech charakteru.
Podobają mi się relacje międzyludzkie – lekkie zauroczenie Kinye Agisem czy kłótnie rodzeństwa są bardzo naturalnie i mimo że ten drugi motyw często się powtarza, to nie jest szczególnie męczący, bo podkreśla, jak mocno te postacie są do siebie przywiązane. Chociaż w sumie nadal nie wiem, dlaczego Agis i Laita po odkryciu, że ich dom z babcią w środku spłonął, tylko wzruszyli ramionami i stwierdzili, że trzeba znaleźć sobie nowe lokum... To akurat było dziwne i potraktowałam to jako niedomówienie.

Muszę jednak przyznać, że znacznie lepiej wychodzi Ci spokojne wprowadzanie czytelnika w świat opowiadania i powolne odkrywanie kolejnych faktów niż opisywanie akcji, co wychodzi na jaw w rozdziale „Ten niepasujący element układanki”, w momencie pisania tej oceny najnowszym. Przedstawia on wydarzenia z punktu widzenia Agisa, który staje się na chwilę narratorem. Uważam, że takie zagranie to całkiem dobry sposób, aby ze stylu wypowiedzi i przemyśleń bohatera ukazać go z innej perspektywy i pozwolić czytelnikowi na lepsze jego poznanie. Rozdział miał spory potencjał pod tym względem, głównie ze względu na podkreślanie reakcji Agisa na wydarzenia, co mogło dobrze zobrazować jego charakter, miałam z nim jednak pewien problem. Przede wszystkim odniosłam wrażenie, że opisywanie szybkiej i dramatycznej akcji nie wychodzi mu zbyt dobrze. Czasem nie mogłam stwierdzić, czy opowiada z przymrużeniem oka o jakichś oddalonych w czasie wydarzeniach, wplatając komentarze bagatelizujące powagę sytuacji, czy też przedstawia krok po kroku akcję i własny tok rozumowania w danej sekundzie. Irytowało mnie jego przesadne, niby żartobliwe wykpiwanie niebezpieczeństwa; to, że żyje w świecie pełnym magii i dziwnych stworzeń, nie oznacza, że nie powinien w żaden sposób zdziwić się na widok czarownicy, która wyrasta przed nim spod ziemi i w dodatku próbuje zabić jakąś ognistą kulą.
Nie zapałałam sympatią do wspomnianej „jędzy”; nie dlatego, że to ta zła i okropna ropucha, która chce zgładzić dobrego bohatera, ale po prostu postać wyjątkowo płytka, a przynajmniej sprawiająca do tej pory takie wrażenie. Gdy udaje jej się pozornie pokonać chłopaka, nie zabija go, ale zaczyna spokojnie wyjawiać mu swoje plany i szczegóły wszystkich swoich dotychczasowych działań ze wskazaniem na te mające związek z Kinye i jej przeszłością. O ile inne elementy, które sprawiały wrażenie wyjętych z baśni, odbierałam raczej pozytywnie i traktowałam jako nadające opowiadaniu klimat i charakterystyczne, to w tym przypadku nie mogę już tego powiedzieć.
Agis wypowiada się zupełnie inaczej niż główna bohaterka i ma zupełnie inne spostrzeżenia, ale głównym zabiegiem różnicującym wypowiedzi okazały się w tym miejscu wielokropki, które co kilka słów przerywają opowieść i w całym rozdziale pojawiają się w zatrważającej ilości. To oraz kilka charakterystycznych zwrotów można potraktować za pewnego rodzaju stylizację – nawet jeśli nie do końca udaną – i próbę nadania bohaterom charakterystycznego sposobu wysławiania się; niestety, kiedy w kolejnym rozdziale wypowiada się „jędza”, używa dokładnie takich samych konstrukcji i robi dokładnie takie same przerwy w wypowiedzi jak wspomniany bohater. Wygląda to tak, jakbyś przyzwyczaiła się do prowadzenia nowej, nieco innej narracji i przeniosła go bezwiednie dalej. Niestety, to nie tylko zupełnie odbiera Agisowi jakąkolwiek oryginalność w wyglądzie jego wypowiedzi, ale męczy, bo tekst napisany w ten sposób zupełnie przestaje być płynny.


Styl to najsłabsza strona opowiadania i zastanawiam się, jakim cudem przy tak złym sposobie konstruowania zdań udało Ci się zbudować całkiem niezły klimat – wydawało mi się to wręcz niewykonalne! Budujesz proste zdania o bardzo podobnej konstrukcji i gdzieniegdzie nawet przy dłuższych wypowiedziach pojawiają się chwilowe zaburzenia płynności tekstu z powodu nagromadzenia czasowników, a czasem rzeczowników (ubranie Kinye, jej umiejętności, wspomnienie różnych roślin) oraz powtórzeń najgorszego sortu (w kilku zdaniach pod rząd „jest” albo powielany w nieskończoność rzeczownik). Błędów ortograficznych nie robisz, ale za to masz spore problemy z interpunkcją – praktycznie na każdym kroku można natrafić na zdanie, gdzie są z tym jakieś problemy, choć muszę przyznać, że pod tym względem nastąpiła spora poprawa w stosunku do pierwszych rozdziałów. Chwilami widać też brak wyczucia językowego, przede wszystkim w postaci raczej niepasujących do kontekstu określeń.
Jedną z najważniejszych kwestii jest to, że niepoprawnie zapisujesz dialogi, zaniedbując właściwie każdą zasadę interpunkcji dotyczącą ich tworzenia. Jako przykład posłuży mi zdanie z pierwszego rozdziału:
„-Miasto jest po przeciwnej stronie lasu. Jeśli już tam byłaś, to powinnaś łatwo trafić. Po prostu wybierasz tą szerszą, utwardzoną żwirem drogę. – stwierdził ciemnowłosy, zielonooki chłopak”.

Powinno wyglądać tak:

„— Miasto jest po przeciwnej stronie lasu. Jeśli już tam byłaś, to powinnaś łatwo trafić. Po prostu wybierasz tą szerszą, utwardzoną żwirem drogę — stwierdził ciemnowłosy, zielonooki chłopak”.
Czym te zdania się różnią? Po pierwsze w dialogach nie korzysta się z dywizów (tych krótkich kresek: „-”), tylko pauz („—”), opcjonalnie o połowę krótszych półpauz, które nadal zdecydowanie nie przypominają dywizu. Po pauzie natomiast powinien być odstęp i dopiero wypowiedź bohatera. 
Kropkę po niej dajemy, gdy nie dopisujemy już, kto wypowiedział dane słowa i przechodzimy do następnej linii, a także w przypadku gdy opisujemy jakąś czynność stanowiącą tło wypowiedzi (gdyby zamiast „stwierdził” było „Chłopak wzruszył ramionami” czy cokolwiek innego), ale wówczas zdanie po pauzie zaczynamy wielką literą. Przed wyrażeniami typu: „powiedział”, „stwierdził”, „oznajmił” kropek nie dajemy. Zasady są bardzo proste, kiedy już się je pozna; myślę, że jeżeli poprawisz wszystkie dialogi na blogu, już nigdy nie będziesz mieć wątpliwości.

Uważam, że jednym z większych problemów po sposobie zapisu dialogów jest właśnie nieszczęsna narracja w najnowszym rozdziale, bo to z jej powodu – głównie ze względu na mieszające się style wypowiedzi bohaterów – wypada on zdecydowanie słabiej od poprzednich. Nie jestem w stanie powiedzieć, żebym w jakimkolwiek innym przypadku wyłapała różnicę w sposobie wypowiedzi postaci (chyba że brać pod uwagę wielkie ptaszysko), a szkoda, bo pozwoliłoby to uwypuklić ich niektóre cechy.
W trakcie lektury raziły mnie chwilami potoczne wyrażenia i wspomniane już wypowiedzi o tęczowych serduszkach, ponieważ zupełnie nie pasują mi do klimatu całego tekstu; radziłabym unikać takich takich określeń i uważać na powiedzenia czy idiomy, które miałyby rację bytu jedynie w naszym świecie, bo naprawdę nie służą one niczemu.
Na uwagę zasługuje używane przez Ciebie słownictwo, bo w tekście pojawia się szereg nazw własnych, które nie zostały znikąd zaczerpnięte, ale brzmią naturalnie i nie sprawiają wrażenia wciśniętych na siłę dla udziwnienia. Oprócz tego występuje też wiele słów pochodzących z innych języków, głównie oznaczających kolory (Gris, murasaki), niektóre wydają mi się nie do końca przemyślane (Yorno, które w języku angielskim oznacza potocznie filmy porno), choć uniknęłaś na szczęście nazw niepraktycznych i brzmiących śmiesznie, jakie często wprowadzają niewprawieni pisarze fantasy.

Błędów wypisałam mnóstwo, ale wszystkie są łatwe do skorygowania.

Był piękny dzień. Ale dla mnie to był dzień końca świata… Dzień, w którym straciłam całe moje dawne życie”.

„Na szyi miałam zawieszony jakiś pomarańczowy wisiorek, wyglądający jak mały płomyk.Obudziłam się (...)” – brak odstępu po kropce.

„Nie miałam pojęcia gdzie dokładnie jestem” – brak przecinka przed „gdzie”.

„Nawet tego, kim ja, do stu piorunów, jestem. Dobrze wiedziałam, że jestem w jakimś lesie”.

„Dobrze wiedziałam, że jestem w jakimś lesie, że te białe kwiatki nazywają się hoa i, że z ich liści robi się opatrunki na rany” – „i” w tym zdaniu jest odpowiednikiem przecinka, dlatego przed trzecim „że” nie powinno go już być.

„Jedynymi rzeczami, których nie pamiętałam, to były wszelkie informacje o mnie samej” – zbędne „to”.

„Cóż, nie miałam pojęcia, co robić” – drugi przecinek jest zbędny.

„Wstałam i poszłam przed siebie, byleby znaleźć coś na kształt ścieżki. Gdy znajdę jakąkolwiek drogę, będę mieć szansę dotarcia do najbliższej osady” – w drugim zdaniu lepiej pasowałby tryb przypuszczający („gdybym znalazła jakąkolwiek drogę...”).

„Bo przecież nie spadłam z gwiazd, albo nie zmaterializowałam się z niczego po środku jakiejś zupełnej głuszy” – pośrodku.

„Zabawne, że całą listę niecenzuralnych wyrażeń  też doskonale pamiętałam” – dwie spacje przed „też”.

„Poza tym, że wymyślając coraz to bardziej pomysłowe wulgaryzmy nie zauważyłam nawet (...)” – brak przecinka po „wulgaryzmy”.

„Jeśli jednak spodziewałam się nagłego olśnienia, albo chociaż dobrej wróżki, która mi wskaże właściwą drogę (...)” – zbędny przecinek przed „albo”.

Trzy razy „cóż” w prologu.

„Kinye- tak się zwą małe, pomarańczowe kwiatki samosiejki” – brakuje odstępu przed dywizem; zresztą dywiz w tym miejscu również nie jest poprawny. Powinien zostać zastąpiony pauzą lub półpauzą.

„Więc jeśli zrobisz jakieś lekarstwo, które pomoże mojej babci, to możesz zamieszkać u nas na jak długo chcesz” – znowu zbędne „to”. I zbędne „na”.

„Mówiła w podobny sposób, była podobnie ubrana, i też krzywiła się na widok naszych chatek” – zbędny przecinek przed „i”

„-No właściwie tak, chociaż myślałam, ze to bujdy” – że.

„-W każdym razie… zostań z nami, jak długo chcesz… A jeśli chcesz iść dalej, ja i Laita chętnie ci pomożemy, no wiesz, znaleźć twój dom. Jestem bardzo ciekaw, co za sekret się za tym kryje… -zaproponował” – raczej nie zaproponował, tylko wyznał, powiedział... zaproponował tyczyło się przedostatniego zdania i pasowałoby, gdybyś po nim przerwała wypowiedź Agisa.

„Nie było to może wymarzone miejsce, na spędzenie reszty życia (...)” – zbędny przecinek.

„Przynosił ryby, albo jakieś upolowane zwierzaki” – zbędny przecinek.

„Miał tą swoja denerwującą mnie wręcz niemożebnie minę” – tę.

„-AGIS…!!” – albo „!”, albo „!!!”. Ten sam błąd pojawia się później jeszcze trzykrotnie i zawsze przy imionach.

„Z takim rykiem, że na całej wyspie ją było chyba słychać, powlokła się do domu. Akurat był jej tata, który wrócił niedawno z miasta” – był tam? Był w domu? Chyba nie po prostu „był”?

„Zamiast się przejąć, małą pogłaskać po głowie, to poszedł z nią do tego drzewa (...)” – zbędne „to”.

„Część z nich znikała na kilka dni, lub tygodni” – zbędny przecinek.

„Część z zarobiopnych przez nich pieniędzy trafiało się Caiyi” – zarobionych.

„Caiya otwarcie powiedziała, że to nie moja sprawa i, że lepiej, bym poszła do lasu po korę drzew murasaki” – drugi przecinek zbędny.

„Skończyło się na tym, ze poszłam do lasu, zbierać ciemnofioletową korę” – że. Poza tym drugi przecinek jest zbędny.

„(...) jakby namalowanymi na niej od linijki, przez Matkę Naturę” – zbędny przecinek.

„Nim się obejrzałam w tak całkiem spokojny sposób minął mi rok” – po „obejrzałam” powinien być przecinek.

„Doszło do tego, ze nie wyobrażałam sobie już, że kiedyś mogłam żyć inaczej” – że.

„Na początku jeszcze lubiłam zgadywać kim mogłam kiedyś być” – brakuje przecinka przed „kim”.

„Raz jeden cała wioska ożywiła się na jeden dzień, kiedy gromadka dzieciaków kończyła dziesięć lat” – ale naraz? Dziesięć lat temu było wielkie baby boom?

„W każdym razie z okazji ich urodzin, wszyscy w wiosce bawili się przez cały dzień” – zbędny przecinek.

Potem starsze o rok dzieciaki miały swój konkurs w posługiwaniu się dmuchawkami. A potem zaczynała się jedna, wielka chaotyczna zabawa”.

„W przypływie fantazji ubrałam moją niedorzecznie strojną suknię, tą w której się tu pojawiłam” – tę. I po „tę” powinien pojawić się przecinek.

„Mimo to, była to jedna z najmilszych chwil, jakie przeżyłam w wiosce Yorno” – pierwszy przecinek jest zbędny...

„Pewnie przeżyłabym, w tej osadzie jeszcze wiele spokojnych dni” – kolejny absurdalny przecinek.

„Podeptane, poniszczone pola, zgliszcza zamiast chat, droga zawalona jakimiś śmieciami… Z jednej strony byłam wściekła, że jakiś drań zniszczył mój dom”.

„Tak w skrócie opisałabym miasto, do którego dotarliśmy po kilkudniowej przeprawie przez las, przez plątaninę dróg, dróżek i zupełnych bezdroży” – plątanina dróg i braku dróg?

„Miało wąskie i brudne uliczki, po których przemykał w jedną i drugą stronę istny potok wozów, pieszych, koni, osłów, dorożek –a wszystko to, jak wyrobione z jednej formy” – dywiz zamiast półpauzy i w dodatku stykający się z kolejnym wyrazem.

„Słyszałam, że mają sztywne, niezakorzenione łodygi, przypominające ptasie łapki, i mogą na nich skakać” – zbędny przecinek przed „i”.

„-Och…yyy…przepraszam, że pytałam” – o nie! Brakuje dwóch odstępów!

„Większości nie spróbowałam, bo mój „kochany” braciszek zawsze było okropnym łasuchem” – był.

„Na korytarz wleciało jakieś kolorowe ptaszysko z wielkim dziobem, z piórami w  czarne, pomarańczowe, niebieskie, zielone i żółte plamki” – podwójny odstęp przed słowem „czarne”.

„Skrzekliwym głosikiem powtarzało to nieuprzejme powitanie” – skrzekliwy głosik?

„Ta zniknęła gdzieś na chwilę wracając z ziołową herbatą i talerzem pełnym ciastek” – potrzebny przecinek przed „wracając”.

„-Chcemy wybrać się w podróż i odszukać dom Kin, ale nie bardzo wiem jak to zorganizować. W sensie… za ładny uśmiech nikt nas nie zabierze statkiem na sąsiednią wyspę….Twój brat jest znanym odkrywcą, więc może będziesz coś o tym wiedziała…
Ciocia miała coś odpowiedzieć” – powtórzenie i nadprogramowe kropki.

„Za ładny uśmiech nikt nas nie zabierze statkiem na sąsiednią wyspę….

„Doprawdy, jeszcze żaden zwierzak tak mnie nie denerwował. Jeszcze chwila jego wrzasków, a przerobiłabym go na rosół”

„Ptaszysko wleciało na jakąś wysoką szafę i nawet, gdybym chciała, nie dorwałabym już go za nic w świecie” – zbędny przecinek po „nawet”.

„Po wypiciu herbatki, Akya pokazała nam nasz pokój .” – dziwne umiejscowienie kropki i niepotrzebny przecinek.

„Nawet dywanik- szmacianka” – znowu dywiz połączony z wyrazem zamiast oddzielonej półpauzy...

„Było już dość  późno” – wielki odstęp po „dość”.

„Za oknem panował gęsty mrok, noc w pełnym rozkwicie, przez chwilę rozglądałam się, by ustalić gdzie jestem i co właściwie mnie obudziło. Leżałam w wygodnym łóżku, było cieplutko, przyjemnie, panowała cisza”.

„Powoli skojarzyłam, że jestem w domku Akyi, że pewnie jest gdzieś koło północy i, że to tylko ptaszysko od czasu do czasu skrzeknęło” – zbędny ostatni przecinek, poza tym słowo „skrzeknęło” jest niepoprawne.

„Okropnie jestem ciekawa, co oni kombinują, bo to że coś knują, to rzecz pewna” – brak przecinka przed „że”.

„Poszłam do drzwi, uchyliłam je i wyjrzałam, na schody, w dół” – zbędny przecinek po „wyjrzałam”.

„Cóż, było tam tylko kilka kompletów suszącej się na sznurkach pościeli – i jedna mysz, która zwiała na mój widok” – lepszy byłby tu przecinek niż półpauza.

„Patrzyłam tylko na bliźniaków wielkimi, jak u sowy, oczyma” – zbędny przecinek.

„Trochę mnie to wkurzyło, bo wyglądało na to, ze traktuje mnie protekcjonalnie” – że.

„Odkąd tylko do nas trafiłaś, informacje na temat planowanego najazdu na wioskę zaczęły się pojawiać o wiele częściej i bardziej konkretne, niż zwykle” – ostatni przecinek jest zbędny.

„Naprawdę myślisz, że jestem tak głupia, by uwierzyć w taki zbieg okoliczności? Tak naprawdę powinnam już dawno z tobą skończyć”.

„Laita zgrabnie, jakby przez całe życie nie robiła nic innego, poza udawaniem kocura, dołączyła do nas” – zbędny przecinek przed „poza”.

„Wystarczyłoby wyciągnąć dłoń, o tak, przed siebie i złapać jakąś gwiazdkę, albo chmurkę” – zbędny przecinek przed „albo”.

„Ubrałam się w jakieś przyszykowane przez Akyę, niepozorne, szare, niezbyt ładne ciuchy” – Kinye albo się ubrała (i nie ważne w co), albo włożyła „szare, niepozorne ciuchy”.

„Albo, że masz za dużo kwiatów w doniczkach” – zbędny przecinek.

„Z pozoru wszystko wskazywało na to, ze Laita ma rację, co do Kin” – że. Drugi przecinek zbędny.

„-Jasny gwint! Co to ma być?!  - zapytała Kemi z wielkimi oczami” – pomijając zapis dialogu, to pojawiły się tu dwa odstępy przed drugim dywizem.

„To zachowywać się dokładnie tak jak ten frajer” – „tak, jak”.

„Udało nam się wymknąć, przenieśliśmy się na  sąsiednią wyspę” – podwójny odstęp po „na”.

„Była o rzut beretem od naszej” – po prostu „była rzut beretem od naszej”.

„Gdyby była uczciwa, nie miałaby powodów, by to robić, nie?  Ale jest też (...)” – podwójny odstęp między zdaniami.

„Czarownica, bo nie mam wątpliwości, że tym właśnie była nieznajoma, miała długie, ciemne włosy, lodowato błękitne oczy i nieprawdopodobnie jasną cerę” – lodowatobłękitne.

Szkoda, że nie numerujesz rozdziałów – łatwiej byłoby się do nich odnosić, podając numer niż przybliżając tytuł, zwłaszcza że tytuły się powtarzają.

O zasadach interpunkcji możesz sama poczytać – mogę w jakimś stopniu zbetować tekst, ale nawet jeśli poprawisz wszystkie błędy, nie będzie to oznaczało, że nagle zaczniesz poprawnie pisać. Opowiadanie wiele zyska, ale poprawna interpunkcja to tak naprawdę wiedza o jej zasadach, które po prostu znasz na pamięć, a jeśli nie znasz lub masz wątpliwości – sprawdzasz. Do tego cały tekst przydałoby się wyjustować, ponieważ wtedy wyglądałby znacznie lepiej.
Chwilami ratuje Cię chyba dobry edytor tekstowy, bo widziałam gdzieniegdzie prawidłowo postawione cudzysłowy, półpauzy kończące dialogi, a nawet wielokropki (zamiast trzech kropek). Przyznaję, że w ostatnich trzech rozdziałach widać znaczną poprawę, zwłaszcza w ostatnim; wygląda to tak, jakbyś zaczęła naprawdę zastanawiać się, gdzie stawiać przecinki, a nie dawała je w losowych miejscach. Tym samym pierwsze wrażenie przypadkowego czytelnika będzie na pewno lepsze, jednak zachęcam przede wszystkim do poprawienia niedociągnięć w początkowych rozdziałach i do zapoznania się z prawidłowym zapisem dialogów.

Podsumowując, po złym wrażeniu, jakie wywołała we mnie niedopracowana szata graficzna i niewyjustowany tekst pełen dywizów, czytało mi się całkiem przyjemnie. Mam wrażenie, że historia konsekwentnie do czegoś dąży, nie jest chaotyczna w treści, a z rozdziału na rozdział widać rozwój Twojego stylu, zwłaszcza pod koniec opowiadania. Mimo to najsłabszą stroną tego tekstu jest właśnie sposób, w jaki piszesz. Historia ma spory potencjał, o ile rozegrasz dobrze kwestie polityczne i społeczne – tego nie da się uniknąć, gdy pisze się fantasy oparte na wymyślonym przez siebie uniwersum, a Ty już zaczęłaś wprowadzać historie o królestwie i wydarzenia historyczne w postaci walk – natomiast tempo, w jakim pokazujesz czytelnikowi kolejne zagadnienia jest bardzo naturalne, bo akcja posuwa się do przodu w spokojnym rytmie, nie obnażając wszystkich zjawisk i nie odkrywając wszystkich tajemnic zbyt wcześnie. Bez zarzutu są też relacje międzyludzkie, choć odniosłam wrażenie, że masz tendencję do upraszczania niektórych elementów, co nie daje się wytłumaczyć nawet przez stosowaną przez Ciebie lekko oniryczną konwencję. Ta z kolei, razem z wszystkimi baśniowymi elementami, wydaje mi się wyróżniać Twoje opowiadanie z setek innych, bo klimat, jaki udało Ci się w ten sposób utworzyć, jest jedną z większych jego zalet.

Claudinella tym razem nie zastanawiała się długo nad wyrokiem.
— Wesołych świąt!
— A jaki jest wyrok?
— Ach, no tak. Postanowiłam wysłać cię na prace społeczne, ponieważ w tym momencie nie mogę zaoferować nic więcej; musisz się nieco poprawić, ale następnym razem na pewno uda ci się coś uzyskać, może nawet zwolnienie.
Więźniarce, która przez całą wizytę oskubywała pelargonię z wysuszonych listków, poszczęściło się. Będzie składała długopisy, a skoro Claudinella została kucharką, to nie będzie jej nadzorować. A skoro nie ona, to kto? Naczelniczka! Kucharka parsknęła z radości na samą myśl, bo uwielbia święta.

*
Claudinella skończyła pracę w kuchni i pobiegła sprawdzić, jak idzie naczelniczce.
— Wszystko w porządku? — zapytała uprzejmie.
— Tak... tylko musiałam zamknąć Syriusza w jednej z cel, nie chciał dać mi spokoju.
Kucharka zamyśliła się.
— A tak właściwie... po co my tu go w ogóle trzymamy?
— To tradycja. Zmienialiśmy dwukrotnie budynek, ale Syriusz zawsze był z nami, nieważne jak bardzo jest irytujący. To symbol!
Cóż, niech będzie. Przekazała naczelniczce najlepsze życzenia, dostała naganę i poszła do domu, nie mając nic więcej do roboty.

Święta!

9 komentarzy:

  1. Dziękuję bardzo za szczerą i konstruktywną krytykę, Claudinello.

    No cóż, przyznaję, że grafika mnie przerasta. Nie mam bladego pojęcia o szablonach i takich rzeczach, co zresztą widać. Niestety należę do dwudziestu procentów ludzi, którzy są słuchowcami - wzroku używam głównie do pisania, czytania i orientacji w przestrzeni. Dla mnie myślnik to myślnik, przyznaję, że pierwsze słyszę o rozróżnieniu na pauzy i dywizy, Skoro jednak jest to coś istotnego, to postaram się pamiętać o pisaniu pauz.
    Dzięki za wytknięcie mi potknięć stylistycznych. Masz co do nich w pełni rację, będę musiała się pilnować, by nie używać takich współczesnych, potocznych wyrażeń i bardziej się starać przy opisywaniu fragmentów z szybszą akcją. Nie wspominając o złośliwej interpunkcji, która jest dla mnie czystą alchemią.

    Jen zabrała się za składanie długopisów, słuchając swojej ulubionej muzyki z lat osiemdziesiątych i beztrosko podśpiewując na cały głos piosenki Kim Wilde. Niestety, śpiewanie wychodziło jej niewiele lepiej, niż pisanie, dlatego wszyscy, włącznie z Syriuszem, odetchnęli z ulgą, gdy domorosła pisarka dokończyła swoją pracę i wreszcie się wyniosła.

    Ps. Życzę Tobie i Idariale wesołych świat Bożego Narodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ocena się przydała :) Jeśli uważasz, że interpunkcja to dla Ciebie duży problem, zawsze możesz poprosić o pomoc betę, która na bieżąco poprawiałaby błędy.
      Pozdrawiam i również życzę wesołych świąt!

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za życzenia, i wzajemnie! :)

      Usuń
  2. Tak swoją drogą, Claudinello, co zrobiłaś z panią Basią, naszą ukochaną kucharką? Wzięła urlop? Ojej, mam nadzieję, że nie dodałaś jej przez przypadek do zupy pomidorowej?! *przerażenie w oczach*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się składa, że śp. pani Basia...

      No dobra.

      Wiem o pani Basi, powstrzymałam się przed zabiciem jej, ale po prostu bardzo podobała mi się wizja awansu z asystentki na kucharkę i postanowiłam to opisać. Nie miałabym nic przeciwko posadzie kucharki oficjalnie – zamiast strażniczki, bo lubię absurd i opisy dramatycznej walki o chochlę i tłuczek ;)

      Usuń
    2. Uff, więc pani Basia jednak żyje. Kamień z serca.
      To niegłupie, tylko jest jeden problem: kucharka rozpatrująca wnioski? xD
      Zawsze możesz robić w kuchni, kiedy akuratnie nie pracujesz nad żadnym więźniem, pani Basia z pewnością się ucieszy. Może nawet zdradzi Ci sekretny przepis na wprost wyborny budyń, którym oczarowała wszystkich dotychczasowych pracowników Gaola (oprócz mnie, nie lubię budyniu, fuj!)?

      Usuń
    3. Kucharka rozpatrująca wnioski to rycerz, którego Gaol potrzebuje.
      Swoje wstępy klepię tuż przed publikowaniem oceny, opisując w nich to, co mi akurat przyjdzie do głowy; cieszę się, że nie masz mi za złe moich wytworów wyobraźni :)

      A ja bardzo lubię budyń! Szkoda tylko, że go nie dostanę przez wpuszczenie Syriusza do kuchni ;C

      Usuń
    4. budyń, budyń, budyń, teraz mi się chce budyniu...
      albo bitwy na budyń i kisiel :D

      Usuń
    5. Boru szumiący, już się bałam o biedną panią Basię :'C
      Stara gwardia kochała budyń i kisiel, ale Ihtir na współe z Clo przodowali wśród wszystkich ;p Nieprawdaż, Idi? ;D
      Claudinellio, są sposoby na Syriusza ;]

      Usuń

Zgłoszenia należy umieszczać w przeznaczonej do tego zakładce, nie pod postami!

Statystyka