Więzienie cieszyło się
na wiosnę. Odwilż spowodowała, że wszyscy umieszczeni w dziale
„wolna kolejka” w końcu mogli się wykąpać, nawet jeśli nie bardzo mieli na to ochotę, a jeden samotny
przestępca podatkowy wypchnął kilka cegieł, zrobił w murze dziurę i odpłynął na łodzi zrobionej ze swojego łóżka.
Najbardziej ze wszystkich cieszyła się Chiyo, ponieważ dowiedziała się, że niebawem zostanie zabrana na rozmowę z naczelniczką; czekała na nią cały rok, chociaż mówiono, że znalazła się w więzieniu przez przypadek i jej wypuszczenie na wolność jest tylko formalnością. Cóż, takie życie.
Kiedy Claudinelli
znudziło się gotowanie dla podstępnej szefowej, która każdy
posiłek chciała jeść tylko z dodatkiem owocowego kisielu, nawet
jeśli była to zupa grzybowa, postanowiła znowu zająć się oce...
więźniami. Zapukała do celi dziewczyny, która ukradła bilet na lot do Nowego Jorku warty dwa tysiące, a potem starała się przekonać wszystkich, że przypadkiem pojawił się w jej rękach.
Rozpatrujący wniosek: Claudinella
Więzień: Złodziejka Książek [siostra-czarownika]
Adres całkiem ładny i
ciekawy, bez polskich znaków; zaraz po nim rzuca się w oczy napis
na belce, co niestety zepsuło pierwsze wrażenie, przynajmniej w
moim przypadku. „Nie tylko nocą budzą się demony...” – jest
to dość słabe. Bynajmniej nie dlatego, że źle brzmi, ale
dlatego, że w jednej z podstron umieściłaś następującą
adnotację:
„PS 2: cytat na
szablonie podkradłam z Miasta Kości. Napis na belce wymyśliłam
sama”. Mnie skojarzył się on z najbardziej znaną hiszpańską
myślą i najbardziej znaną grafiką wszech czasów:
Napis na biurku: „El
sueño de la razón produce monstruos”, po polsku: „Gdy rozum
śpi, budzą się demony”. Biorąc pod uwagę doświadczenia Goi i
powód dla którego to namalował, jakoś jemu bardziej ufam w
kwestii demonów.
Pierwsze wrażenie
dotyczące szablonu jest... przeciętne. Nic nie razi, nic nie
zachwyca, ale jest czytelnie i wiadomo, gdzie czego szukać. Zabrakło
tylko uzupełnionego spisu treści, bo na chwilę obecną brakuje tam
linków do dwóch rozdziałów.
Jak na mój gust białe
litery treści notek za mocno kontrastują z czarnym tłem, a te
ciemnoczerwone, jakimi zapisana jest data, są słabo widoczne, ale
nie jest to jednak coś, co wymagałoby natychmiastowej zmiany i
szczególnie raziło.
Wszystkie teksty są
wyjustowane, co cieszy, a poza tym wyglądają zwyczajnie schludnie,
poza jedynie drobnymi mankamentami. Przeszkadzają tylko akapity,
które tworzysz przez wstawienie pewnej ilości spacji na początku
wiersza; nie jest to profesjonalne, ale już pal licho sposób ich
wstawiania, problem polega na tym, że ich szerokość jest różna,
bo zmienia się ilość tych nieszczęsnych spacji. Lepiej byłoby
posłużyć się kodem na automatyczne akapity.
Zdecydowałaś się
zgłosić do mnie z ff książki, której nie czytałam, właśnie
dlatego, że jej nawet nie kojarzę – żeby się przekonać,
jak odbierze je ktoś, kto kanonu nie zna. Szczerze mówiąc,
wcześniej o czymś takim jak „Dary anioła” nie słyszałam, a
przed oceną nie zapoznałam się z żadnymi informacjami dotyczącymi
tego dzieła. Zobaczmy, czy udało Ci się stworzyć opowiadanie,
które uda mi się bez problemów zrozumieć bez znajomości
pierwowzoru.
Miałam już okazję
oceniać inne Twoje opowiadanie, więc w jakimś stopniu mogłam zaobserwować, na ile się rozwinęłaś od tego czasu. Od razu powiem,
że pozytywnie mnie zaskoczyłaś.
Historia zaczyna się od
krótkiego przedstawienia Nikoli Kruk (12 l.) i jej codziennego
życia. Tym razem sporo czasu poświęciłaś na wprowadzenie,
przedstawienie świata i pozwalasz czytelnikowi „na spokojnie”
poznać główną bohaterkę, wokół której wszystko będzie się
kręciło. Inaczej niż w przypadku Twojego poprzedniego fan fiction,
w którym najgorzej wypadł właśnie zbyt chaotyczny i
nieszczegółowy początek, tutaj stworzyłaś solidne podstawy dla
dalszej fabuły, a to dobrze wróży. Dziewczyna prowadzi raczej
normalne życie, chodzi do szkoły, ma dwie bliskie koleżanki, a
rodzice specjalnie się nią nie interesują (mimochodem wspominasz o
ich zawodach oraz ogólnej sytuacji rodzinnej i finansowej). Poza tym
poznajemy jej hobby, upodobania muzyczne, ulubiony sposób spędzania
wolnego czasu oraz stosunek do nauki. I to jest dobre – nie
przechodzisz od razu do akcji, tylko nakreślasz tło w sposób
nienachalny, bardzo naturalny, co więcej, budujesz podstawy, na
których świat się opiera, obrazując stopniowe poznawanie przez
główną bohaterkę swoich nadprzyrodzonych zdolności. Nie mam
zastrzeżeń; wszystko to udało Ci się zmieścić w prologu i dwóch
rozdziałach, a mimo to nie mam poczucia, że akcja niesamowicie gna
do przodu, a ja za nią nie nadążam. Tempo jest takie, jak być
powinno.
W sumie zaskoczyła mnie
tylko jedna rzecz: spodziewałam się, że część akcji ma miejsce
w typowej, małomiasteczkowej szkole, gdzie wszyscy w jakimś stopniu
się znają – chodzi mi o tę scenę rodem z „Carrie”, gdzie
przez paranormalne wybryki Nikoli zawala się pół podstawówki –
podczas gdy przez cały czas był to Kraków. Nie żeby to był jakiś
kardynalny błąd, bo nie o to chodzi; brakuje mi po prostu tej
informacji nieco wcześniej niż już na lotnisku, kiedy żegnamy to
miejsce prawdopodobnie raz na zawsze (przynajmniej przez wszystkie
kolejne rozdziały, jakie widnieją w tym momencie na blogu,
bohaterka tam nie wraca). Wygląda to tak, jakbyś umiejscowiła tam
początek opowiadania, ponieważ szybko potrzebowałaś jakiegoś miasta z
lotniskiem. To jednak tylko drobna uwaga, bo pod względem
nakreślenia tła jest naprawdę dobrze i mam wrażenie, że
dowiedziałam się wszystkiego, czego na tym etapie powinnam.
Mimo że teoretycznie
akcja ma miejsce w świecie równoległym, to na razie od naszego się
specjalnie niczym nie różni – pomijając oczywiście istnienie
różnego rodzaju istot nadprzyrodzonych. Podstawy mamy zatem dobre,
co należy docenić o tyle, że w przypadku ff wiele osób idzie na
łatwiznę i ogranicza opisy znanego już czytelnikom świata.
Przechodząc do fabuły,
muszę zacząć od tego, że jest ona najsłabszą składową Twojego
opowiadania, przynajmniej jak na razie. W żaden sposób nie
zamierzam tu nawiązywać do sposobu przedstawiania istot
fantastycznych i ich umiejętności, bo zakładam, że to akurat
zaczerpnęłaś z „Darów anioła”. Chodzi mi raczej o to, jak
postanowiłaś przenieść dwunastoletnią krakowiankę do samego
centrum Nowego Jorku bez pomocy dorosłych, żeby poznała swojego
brata i jego magiczną świtę. Nie mam pojęcia, jak poprowadzisz
dalej akcję, bo dopiero zdążyłaś zarysować świat i o
rozwinięciu fabuły nie może być mowy, ale już pojawiło się
kilka elementów o zupełnie różnym wydźwięku. Histeria Nikoli po
przypadkowym, ale jakże efektownym zniszczeniu szkolnej dyskoteki,
jest jak najbardziej uzasadniona. Za wiarygodną można uznać także
ucieczkę z domu – w porządku, Nikola pewnie jest osobą, która z
premedytacją zabrałaby 90% zawartości lodówki ze sobą,
jednocześnie uznając, że rodzicom nie warto zostawiać liścika
pożegnalnego (lub chociaż wyjaśniającego zajście i opuszczenie
rodzinnego gniazda). Aha, to akurat najmniej ważna kwestia, ale
muszę po prostu o niej wspomnieć: zaraz po zrobieniu kanapek
dziewczyna wrzuca je do plecaka, a że ta pierwsza czynność opisana
jest dość dokładnie, to z braku jakiejkolwiek informacji o tym, że
je w cokolwiek zapakowała, wyobraziłam sobie, że wrzuca je luzem.
Pewnie owinięcie ich w jakiś papier śniadaniowy powinno być w
domyśle i większość osób nie zwróci na to uwagi, ale cóż –
sama zdecyduj, czy powinno się tam znaleźć jakieś dodatkowe
zdanie.
Wracając jednak do mojej
poprzedniej myśli, zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego zamiast
do kogoś zaufanego, dziewczyna wybiera się akurat na dworzec, a gdy
wiatr przywiewa w jej stronę kartkę z zaproszeniem na przyjęcie w
Nowym Jorku, ta automatycznie podejmuje decyzję o wybraniu się tam.
Dwunastolatka, zupełnie sama, do Stanów Zjednoczonych Ameryki
Północnej!
Już sam sposób, w jaki
zdobyła bilet lotniczy, wydaje mi się mocno naciągany, ale od
biedy można go uznać za dobry o tyle, że jakoś sygnalizuje, że
Nikola powoli uczy się kontrolować swoje magiczne moce (lub
sygnalizuje wpływ Bane’a zza oceanu; trudno mi powiedzieć). Mimo
wszystko wolałabym, żeby trochę się pomęczyła z jego zdobyciem
(brat też by mógł, jeśli tak mu zależy na jej deportacji – bo
później okazuje się, że mu zależy). Tymczasem piętnastominutowy
stres zostaje nagrodzony otrzymaniem do ręki biletu. Zapewne to
jakaś magiczna siła Nikoli, ale nie mam pojęcia, na jakiej
zasadzie ona działa – sytuacja sprzed paru godzin pokazywała
raczej jej brak doświadczenia w zabawach z czarami i niekontrolowane
podpalanie przedmiotów dłońmi. Naprawdę trudno mi ocenić zgodność z kanonem w tej scenie, ale fabularnie nie było to zbyt
atrakcyjne.
Później mamy dość
długi opis perypetii związanych z lotem samolotem, dzięki czemu
krok po kroku poznajemy działania bohaterki. W tym momencie należy
pochwalić płynność akcji – czytelnik nie będzie się czuł
zagubiony ani na chwilę, bo jest jasne, co się dzieje, a język,
którego używasz, jest prosty i bardzo precyzyjny. Trochę gorzej na
tym tle wypada natomiast logika, i to nie nawet przy samym opisie
lotu. Zaczyna się dość normalnie: Nikola zdobywa bilet niecałe
dwie godziny przed odlotem (odprawa przy lotach transatlantyckich
rozpoczyna się trzy godziny przed odlotem, kończy czterdzieści
pięć minut przed), potem kupuje sobie plecak, od razu przepakowuje
do niego wszystkie rzeczy, następnie jednak olewa odprawę i idzie
coś zjeść, co jej chwilę zajmuje; w efekcie zbiera się dopiero
przy komunikacie o ostatniej chwili na przybycie na odprawę. I to mi
się podoba – jest niezorganizowanym dzieckiem, a jednocześnie
bardzo rozgarniętą osobą. Później następuje pierwszy zgrzyt:
„Wygrzebała z torby
dwie kanapki i sięgnęła po termos wypełniony ciepłym kakaem” –
pasażer samolotu może mieć przy sobie posiadać pojemniki z
płynami, ale pojedynczy może mieć maksymalnie 100 ml objętości,
więc ostentacyjne picie czegokolwiek z termosu mogłoby źle
skutkować, nawet jeśli z jakiegoś powodu udało jej się przemycić
to ciepłe kakao. Poza tym wydaje mi się, że w kieszeni bluzy przez
cały czas miała scyzoryk taty – podczas odprawy bramki zaczęłyby
pikać, gdyby z nim przechodziła, a o tym nie wspominałaś.
Największy zgrzyt następuje jednak tutaj, po trzech gwiazdkach:
„Tymczasem Nikola
siedziała już w samolocie lecącym do Nowego Jorku. Powiedziała,
że leci do swoich wujków i że rodzice o tym
wiedzą”.
Uwielbiam ludzi, którzy
sprawdzili jej paszport, pozwolili przejść ze scyzorykiem i piciem
do samolotu. Tak, uwielbiam polskich pracowników lotniska, niemniej
rozśmieszyło mnie, że nikt się tak głupim tekstem nie przejął;
brzmiałoby to przecież co najmniej podejrzanie.
Potem jest mniej płynnie
– jakiś kantor, jakieś zakupy i wystrojona w skórzaną kurtkę,
botki (chyba na wysokim obcasie) i czarną skórzaną miniówę
dwunastolatka idzie na spotkanie z przeznaczeniem. Muszę przyznać,
że ten fragment mi się nie podoba. Po wylądowaniu Nikola zaczyna
mówić po angielsku i to chyba odbiera jej zdolność logicznego
myślenia, bo zamiast przestraszyć się tym, że właśnie podjęła
dość ryzykowną decyzję, wielkim obcym miastem i dziwną sytuacją,
w jaką się wpakowała, po prostu idzie na ZAKUPY. Chyba po to, żeby
po prostu się czymś zająć i zapomnieć o tym, że może mieć
spory problem, ale traci tym samym pieniądze, za które mogłaby
kupić bilet powrotny. Potem już tylko
udaje się do tajemniczej posiadłości, kierowana intuicją, jakimś
niejasnym przeczuciem i takie tam. Trochę to jednak głupie z jej
strony, że ubrana tak wyzywająco dzwoni do drzwi jakiegoś
mieszkania i pozbawiona refleksji po prostu idzie za gospodarzem,
który okazuje się dość ekstrawagancko ubranym młodym mężczyzną.
Na szczęście wszystko
się układa, bo Bane nie okazuje się szalonym gwałcicielem, który
wysyła dzieciom zaproszenia do swojego domu w Ameryce, a jej
przyrodnim bratem. Tutaj pierwszy raz przedstawione są stworzenia
inne niż ludzie i wszystko wskazuje na to, że zacznie się nowy
wątek, gdzie będziemy mogli zapomnieć o logice z naszego świata.
Ostatni rozdział jednak koncentruje się właściwie tylko na
rozmowie z Bane’m, z której bohaterka dowiaduje się wiele o swoim
pochodzeniu i zdolnościach; tu kończy się fabuła, która, jak już
mówiłam, dopiero zaczyna się rozwijać.
Podoba mi się, że
starasz się uwiarygodnić sytuację nie tylko za pomocą przemyśleń
Nikoli w danej sytuacji, ale również przez reakcję otoczenia –
na przykład scena z taksówkarzem, który podejrzliwie spoglądał
na samotne jadące na lotnisko dziecko (bardziej spostrzegawczy niż
obsługa lotniska), czy rozważania koleżanki głównej bohaterki na
temat jej tęczówek.
Zresztą sama Nikola nie
jest zła, bo ma charakter, może jeszcze nie do końca sprecyzowany,
ale już na obecnym etapie można sporo o niej powiedzieć. Po
pierwsze – jest bardzo zaradna jak na dwunastolatkę, a mimo to
popełnia typowe dla swojego wieku błędy, wynikające może nie
tyle z głupoty, co z braku doświadczenia. Ma zainteresowania, które
stara się rozwijać, kombinuje, co zrobić ze swoim życiem i nie
czeka na księcia, który ją uratuje – sama bierze sprawy w swoje
ręce (co na tle dzisiejszych opowiadań jest dość rzadką zaletą).
Niezbyt spodobała mi się w scenie, gdy dowiedziała się, że ma
ciekawe korzenie.
„Jesteśmy pół
demonami, urodzonymi przez gwałt popełniony na kobiecie przez
demona. Dzieje się to albo wbrew woli człowieka, albo demon
przybiera postać męża czy kochanka” – nie dość, że
dowiaduje się o tym, że jej ojcem nie jest ten, którego do tej
pory podejrzewała, a jakiś demon, to jeszcze za chwilę słyszy z
ust Magnusa słowa „zabiłem swoich rodziców”. Nie
wiem, jak je interpretować, bo chyba właśnie dowiedziała się, że
zabił jej ojca. Najgorsze są jednak te dwa fragmenty:
„- Rzadko kiedy jeden
demon decyduje się zgwałcić dwie kobiety, dlatego czarowników na
świecie jest tak mało. Naszemu... ojcu - Bane wypowiedział to
słowo z widoczną pogardą - było jednak chyba zbyt mało
rozrywki”.
„Dziewczyna poczuła
też irracjonalną złość na matkę, za to, że nie zwróciła
uwagi, z kim śpi. Czuła jednak w głębi serca, że nie powinna
obwiniać o to matki. To przecież tak naprawdę nie jej wina, a
demona” – nie ma to jak obwiniać matkę, że została ofiarą
gwałtu. Rozumiem, że bohaterka może dość dziwnie czuć się pod
wpływem tych wszystkich rewelacji, ale ciężko znaleźć w tym
zarzucie logikę. Bane mówi jej, żeby się nie martwiła, bo nie
miała na tę sytuację wpływu, a z ust Nikoli lecą kolejne
oskarżenia:
„- Ale moja matka
miała! Dlaczego nie powtrzymała tego
demona?
- Mówiłem ci już, że
mogła nawet nie wiedzieć, że to demon. Jeśli przybrał postać
jej męża, to w jaki sposób miała go rozpoznać? - zauważył
Bane. Miał rację, ale Nikoli łatwiej było obwiniać matkę o to,
kim jest” – muszę: śmieszne, że na takie tematy wypowiada się
dwunastolatka, która w stroju pretty woman wybrała się do obcego
mężczyzny w obcym kraju, żeby u niego nocować po wydaniu prawie
wszystkich oszczędności. Nie wie wiele o ostrożności, choć jej
akurat krzywda się nie stała.
Nie mam pojęcia,
dlaczego główna bohaterka wyraża się o matce w ten sposób, ale
być może reakcja matki na zniknięcie córki ma coś na rzeczy –
skoro po tylu godzinach nawet nie próbuje się z nią skontaktować,
to nie wydaje się wyjątkowo troskliwym rodzicem.
Jakie by to podejście
Nikoli nie było kontrowersyjne, to również tworzy jej charakter.
Znamy też mniej więcej jej wygląd i muszę powiedzieć, że to
dość dobrze wykreowana postać, przynajmniej w przeciwieństwie do
każdego innego człowieka-taksówkarza, który pojawia się gdzieś
w tle. Dobrze natomiast, że cokolwiek mówisz nawet o tych
najbardziej epizodycznych bohaterach.
Bane’a oceniać nie
będę – całe życie myślałam, że to ten brzydki łowca nagród
z „Gwiezdnych wojen”, ale okazał się panem w Twoim nagłówku –
i ogólnie mogę o nim powiedzieć bardzo niewiele; zachowuje się
dość sztucznie i drętwo, po spotkaniu z Nikolą zaczyna snuć
opowieść o tym, kim ona naprawdę jest i jakie ma zdolności, a sam
nie przejawia żadnych cech charakteru. No, wiadomo przynajmniej, że
jest bogaty i może nawet przystojny, chociaż mnie osobiście opis
jego wyglądu odrzucił. W jego przypadku mam wrażenie, że zawiniło
wprowadzenie postaci z kanonu, w przypadku której zakładasz, że
czytelnicy już ją znają.
Z poszczególnymi
technicznymi kwestiami jest nie najlepiej. Nie mówię, że się nie
starasz, bo w oczy rzuca się wręcz ogromna staranność dotycząca
sposobu przedstawiania akcji; chwilami wręcz z tym przesadzasz.
Dialogi są poprawne, ale
właściwie nie można o nich poza tym powiedzieć wiele dobrego; nie
zawsze wypadają naturalnie, a wręcz sztucznie i widać po nich, że
brakuje Ci jeszcze doświadczenia w pisaniu. Po pewnym czasie
powtarzający się schemat, którego używasz do zapisu w większości
przypadków, zaczyna męczyć, ponieważ ciągle korzystasz z tych
samych konstrukcji; dodatku widoczny jest brak równowagi pomiędzy
wypowiedziami, zachowaniem rozmówców i tłem konwersacji.
Przeszkadza mi, że prawie zawsze dopowiadasz coś do kwestii postaci
(że stwierdziła, że zaprotestowała, że oświadczyła bądź
wykonała jakąś czynność), podczas gdy prawie zawsze wypowiadają
się naraz dwie osoby i przy dłuższej wymianie zdań takie
rozwiązanie jest bardzo niepraktyczne, bo taki zabieg stosowany bez
potrzeby zaburza płynność. Wciąż pojawiają się imiona postaci
uczestniczących w rozmowie i chociaż faktycznie nie da się
pomylić, kto wypowiada daną kwestię, to dochodzi to w pewnym
momencie do przesady, kiedy w dłuższych fragmentach w
nieskończoność pojawia się
Nikola/Kinga/Nikola/Kinga/Nikola/Kinga...
Poza tym nadal używasz dywizów (-) w miejsce pauz (—), co mnie trochę dziwi, a czasowniki użyte w dialogach wydają się czasem mało adekwatne, tak jak wtedy, gdy Kinga protestuje, mówiąc „ale to tylko rysunek”.
„- Myślałam, że
idziesz dziś na szkolną dyskotekę - odparła dziewczyna, która
chodziła do innej szkoły niż Nikola” – to jeden z momentów,
gdy niewiele znacząca informacja zostaje wtrącona do dialogu; nie
jest to najlepsze rozwiązanie, bo tracisz na płynności, a naprawdę
mam wrażenie, że nie potrzebuję wiedzieć o tym, że ktoś chodził
do innej szkoły.
Opisy nie są złe, jest ich całkiem dużo, ale pewne problemy sprawiły, że ciężko nazwać je dobrymi i mam do nich kilka uwag. Po
pierwsze wszystkie wyglądają podobnie, jakbyś nauczyła się
jednej konstrukcji i korzystała z niej przez cały czas; z tego
powodu opowiadanie przypomina chwilami szkolne wypracowanie. Po
drugie uwielbiasz kolory; w porządku, ale to jednak nie znaczy, że
w każdym opisie powinnaś wymienić ich kilkanaście! Koncentrujesz
się głównie na nich i to nie jest samo w sobie złe – problem w
tym, że kolory przedmiotów dookoła bohaterki to praktycznie jedyny
opis otoczenia w wielu fragmentach. Większość z nich byłaby
całkiem w porządku, gdyby dodać choć jedną inną cechę
dotyczącą wyglądu, albo nie powtarzały się ciągle te same
konstrukcje, a teraz niektóre opisy wyglądają naprawdę dziwnie:
„Po kilku minutach
Nikola wyjęła z szafki wskazanej przez Magnusa zielony,
delikatny ręcznik, i podeszła do dużej,
białej wanny” – ten opis jest chyba najbardziej
kuriozalny. Mamy tu przymiotnik + przymiotnik (określenie
koloru) + rzeczownik dwa razy obok siebie, co nie wygląda
za dobrze. To w kwestii konstrukcji; teraz przejdźmy do kolorów:
„Kindze przerwało
dopiero rozpoczęcie lekcji, kiedy to razem z Nikolą i wszystkimi
dziewczynami z klasy weszła do szatni z niebieskimi
ścianami oraz ławkami ustawionymi wzdłuż nich. Nikola
powiesiła swoją czerwoną torbę na
jednym z nielicznych nieurwanych wieszaków i wyjęła z niej strój
do ćwiczeń - krótkie spodenki w tej samej
barwie, co torba oraz białą koszulkę.
Obok niej Kinga, która niedbale wsunęła swój plecak pod ławkę,
ubierała się już w czarną bluzkę
oraz dresy o tym samym kolorze”.
„Bo jej koleżanka,
zazwyczaj ubrana w dość kolorowe ciuchy, miała na sobie ciemne
jeansy i bluzkę w odcieniu burgundy.
Najdziwniejsze były jednak właśnie ciemne
okulary, zakrywające oczy brunetki. (...) Owinęła się
szczelniej nowym, białym płaszczykiem
i podeszła do Nikoli, stukając przy tym swoimi wiązanymi nad
kostkami koturnami w tym samym kolorze”.
Za bardzo skupiasz się
na kolorach strojów. Zdecydowanie za bardzo – można przecież
podkreślić fakturę materiału, nietypowe dodatki, kształty,
cokolwiek, a nawet zostawić gdzieniegdzie miejsce bez jakiegokolwiek
przymiotnika. Takie monotematyczne podejście do opisów jest trochę
nużące dla czytelnika.
Tu mamy wyjątkowo
nieudaną zbiorową histerię:
„- Aaa! Wiedźma, wiedźma! -
wrzasnął rudowłosy, niski chłopak w
za dużej, czarnej bluzie.
- Wiedźma, pomocy! -
zawtórowała mu mała dziewczynka z jasnymi
warkoczykami, ubrana w czerwoną
sukienkę w białe groszki”.
Wyjątkowo nieudaną
głównie przez nadmiar przymiotników. Trochę psuje to ogólne
proporcje akapitu, który powinien koncentrować się na reakcjach
ludzi, a nie na ich wyglądzie. Oczywiście popieram stosowanie
epitetów, ale raczej mimochodem, by czytelnik mógł sobie sytuację
mniej więcej zobrazować, a nie tylko na tym skupiać. W
przytoczonym fragmencie te szczegóły wydają się zupełnie zbędne.
A tak poza tym wyszło
całkiem zabawnie – to na plus.
Opisy magicznych kolegów:
„Miał na sobie
błyszczącą, rozpiętą, fioletową
koszulę i granatowe jeansy z
poszarpanymi nogawkami. Jego powieki były w
tym samym kolorze, co koszula, a umalowane usta świeciły się
na złoto, tak samo jak jego oczy. (…)
Dziewczyna dostrzegła, że każdy paznokieć Bane'a ma
inny kolor i na każdym jego palcu znajduje się pierścień.
W jednym z uszu mężczyzna miał kolczyk w kształcie błękitnej
kropli wody”.
„Gdy Nikola szła za
Bane'm w kierunku jakichś jaskrawozielonych
drzwi, została potrącona przez kobietę o długich,
srebrnych włosach i zielonej skórze,
której uszy były lekko szpiczaste, zaś ubrana była w białą
jak śnieg suknię. Przy jednej ze ścian Nikola ujrzała trójkę
czarnowłosych mężczyzn popalających
papierosy i prawie krzyknęła, gdy jeden z nich wyszczerzył do niej
białe, ostro zakończone kły”.
Naprawdę nie widzę
powodu, by w jednej chwili przedstawiać każdy detal stroju
dziwnych, nowo poznanych istot – to mimo wszystko postacie dopiero
co wprowadzane, czytelnik zaraz o nich zapomni. Lepiej byłoby je
zarysować w paru słowach, a skupić się na jakichś drobnostkach
nieco później, gdy Nikola będzie dostrzegać coraz to więcej
dziwnych elementów. Rozumiem natomiast wtrącenie o nietypowym
kolorze skóry i włosów jednej z kobiet, bo na pewno dla kogoś,
kto czegoś takiego w życiu nie widział, byłoby to czymś
niezwykłym i rozumiem, że dziewczyna zwróciła na to uwagę; ten
drugi opis wcale nie byłby tak zły, gdyby nie to, że znów jest
skoncentrowany prawie tylko na kolorach. W tej formie też nie byłby
co prawda najgorszy, ale tylko wtedy, gdyby wcześniej nie było
milionów barw dookoła na każdym milimetrze sześciennym w
pomieszczeniu.
Dziwi natomiast nagłe i
dokładne przedstawienie elementów raczej dobrze znanych bohaterce,
takich jak jej własna matka:
„W ostatniej chwili
wyskoczyła, bo drzwi już się otworzyły i ukazała się w nich
twarz jej mamy - szczupłej kobiety o pociągłej twarzy, po której
Nikola odziedziczyła kolor włosów”
Zupełnie tak, jakby to
rzeczywiście była jakaś kobieta o pociągłej twarzy, którą
ta widzi pierwszy raz w życiu.
Twój styl ma także parę przeszkadzających w czytaniu wad, które zapewne również wynikają z braku doświadczenia i myślę, że z czasem będzie Ci
coraz łatwiej pisać długie, spójne i przede wszystkim płynne
teksty. W „Siostrze czarownika” bardzo często używasz wielu
zdań pojedynczych pod rząd, które ciężko się czyta, a kiedy już
pojawia się jakieś złożone, jest na tyle długie i pokręcone, że
trzeba przeczytać je kilka razy, żeby się w nim połapać.
Poza tym, to już na
koniec: nie podoba mi się, że czasem jako synonimu do imienia danej
postaci używasz określeń typu „brunetka”, naprawdę źle to
wygląda.
Błędy
Wiem, że kiedyś
oceniałam już Twojego bloga i zwracałam Ci uwagę na to, byś nie
pisała dialogów od dywizów, więc nie będę się powtarzać, ale
czytelność znacznie traci na jakości z ich powodu. Zwłaszcza że
robisz gdzieniegdzie akapity – czasami przed wypowiedzią, a
czasami jakby specjalnie nie.
„Obie dziewczyny
siedziały na kamiennym murku znajdującym się na szkolnym
dziedzińcu. Wokół nich zieleniła się, jeszcze tak niedawno
przysypana białym puchem” – ale co się zieleniło? Rodzajnik
nie pasuje do dziedzińca (zgubiłaś trawę?).
„Tak naprawdę nie było
tych brązowych kropeczek tak dużo, lecz brunetka wiedziała swoje i
zawsze korzystała z okazji, aby się opalić, przez co piegi stawały
się nieco mniej widoczne” – chyba nie jesteś z tych, co latem
unikają słońca, by nie mieć piegów… Jeśli Nikola już je
miała i jej nie odpowiadały, to raczej nie wystawiałaby się na
promienie UV, żeby zrobiło się ich więcej.
„Podejrzewała, że
gdzieś wśród jej przodków był ktoś zagranicznego pochodzenia,
prawdopodobnie ktoś z Turcji lub Azji” – Turcja przecież też
leży w Azji. Lepiej byłoby napisać o pochodzeniu „tureckim lub
arabskim” czy o kimś „z Turcji lub Bliskiego Wschodu”; bo
chyba to miałaś na myśli.
„(...) jak jeszcze na
początku nauki przed ten okropny hałas wypuściła z rąk drugie
śniadanie” – przez.
„. No, może poza
głosem nauczycielki matematyki, przez której głos, zdaniem Nikoli,
nawet muchy zasypiały w locie” – powtórzenie nie wygląda zbyt
dobrze, lepiej byłoby napisać po prostu „przez który”.
„Uważnie przyjrzała
się postaci. W jednym z jego uszu tkwiły dwa małe kolczyki” –
straszny błąd to to nie jest, ale znienacka zmieniłaś rodzajnik.
„Te dwie lekcje
upłynęły już Nikoli bez żadnych przygód, i ona sama powoli
zapomniała o rysunku, który zrobiła na matematyce” – zbędny
przecinek przed „i”.
„Oczywiście, może
pożegnać się z radiem, które wyglądało, jakby się spaliło”
– źle wyglądu tu ta zmiana czasu.
„- Hej, co porabiasz? -
spytała wesoło Iza, młodsza o pół
roku blondynka mieszkająca w domu tuż obok Nikoli. Była wesołą
osobą pełną charyzmy”.
„Mimo sportowej pasji i
treningów prawie każdego dnia, dziewczyna była odpowiedzialna i
zawsze znajdywała czas na zabawę ze swoimi pupilami
i świetnie o nie dbała” – zamiast pierwszego czerwonego
„i” powinien być przecinek, choć wydaje mi się, że to
niezamierzone powtórzenie; zdanie brzmi niezbyt dobrze.
„Idealnie lawirowała
między basenem, tenisem i jazdą konną a spacerami z psem i kotem i
dbaniem o mieszkanko chomika” – straszny nadmiar „i”; widać
to nie tylko tutaj, więc radziłabym używać różnych spójników
i tak układać zdania, aby uniknąć takiego powielania.
„- Musimy się spotkać - od razu
powiedziała Nikola” – „powiedziała od razu”.
„- Zdążę, a to, co
chcę ci pokazać, jest ważniejsze niż dyskoteka - stwierdziła
brunetka” – „stwierdzenie” średnio pasuje do wymuszania
jakiejś reakcji. „Przekonywała”? Albo po prostu „oznajmiła”…
„Nikola podeszła do
biurka i podniosła szczątki radia, które
właściwie wcale radia nie przypominały, które
były stopione, jakby dotknęły ognia” – dziwna składnia.
„- Cześć! To idziesz na tą
dyskotekę? - rozległ się głos Kingi” – „rozległ” powinno
się zaczynać wielką literą. Do tego mam wątpliwości, czy „tą”
jest zamierzone.
„- To ja będę lecieć
- stwierdziła Iza, która z niewiadomego powodu zrobiła się nagle
dziwnie przestraszona, i założyła swoją jeansową kurtkę, po
czym żwawo udała się w stronę drzwi, zerkając co chwila zza
ramienia na brunetkę, a tymczasem Nikola, nie zwracając uwagi na
niecodzienne zachowanie koleżanki, pobiegła do łazienki, aby się
uczesać i zrobić lekki makijaż” – to jest jedno zdanie i dowód
na to, że musisz popracować nad płynnością tekstu.
„Nikola zerknęła na
budził stojący na regale” – budzik.
„Nie musiała się martwić o to, że
jej fryzura zostanie zaburzona” – zburzona.
„Nie uważała przy
tym, i cicho zaklęła, gdy potknęła się o jakąś dziurę” –
zbędny przecinek przed „i”.
„Ktoś mógłby
pomyśleć, że w dwudziestym pierwszym wieku ludzie nie potępiają
innych za oryginalne oczy. I nastolatki - a przynajmniej ich
większość - tolerowałyby tą odmienność, a może nawet by ją
akceptowały, ale na pewno tak tolerancyjni nie byliby starsi,
wychowani w dwudziestym wieku ludzie” – z tego wynika, że osoby
mające ponad dwadzieścia lat to ludzie starsi. Do tego mam pewne
wątpliwości, bo oczy nie są po prostu „odmienne”, a w ogóle
niespotykane; tu nie chodzi o tolerancję, a o strach, że ktoś
właśnie zamienił się w węża i mamy do czynienia z paranormalnym
zjawiskiem.
„(...) zaś tata
dziewczyny był strażakiem, i
najwyraźniej wezwali go do pracy właśnie teraz”
„Nie miała pojęcia,
co zabiera się ze sobą, uciekając z domu” – wielka
przerwa po „uciekając z”.
„Chwyciła
biały t-shirt z ognistym napisem co mnie nie zabije...
niech lepiej ucieka oraz czerwone,
ciepłe legginsy i pobiegła do łazienki. Po trzech minutach wyszła
i do kieszeni czarnej bluzy obitej
miękkim futerkiem włożyła komórkę”
„Dziewczyna sięgnęła
po nóż i ukroiła kilkanaście kromek chleba z zamiarem zrobienia
kanapek. Wyjęła z lodówki masło,
dżem wiśniowy, wędlinę, ser, ogórka i dwa pomidory.
Zerknęła na zegar.
Zrobienie kanapek zajęło jej niecały
kwadrans, wybiła osiemnasta. Niebawem mogą wrócić rodzice, Nikola
wsypała kanapki do plecaka”
„Zamówiła trzy naleśnika z dżemem”
– naleśniki.
Pojawia się informacja,
że Nikola ma w portfelu ponad dwa tysiące złotych; nie wiem, jak
to się ma do prologu, w którym dowiadujemy się, ze dostaje
dziesięć złotych tygodniowo i „wszystkie jej wydatki mieszczą
się w tej granicy”. Czyli... albo musiała jednak nie wydawać ani
złotówki od siódmego roku życia, albo dostaje kupę pieniędzy na
różne okazje, a jednak dziwi się koleżance, której nie
wystarczają sumy otrzymywane od rodziców.
„Mężczyzna niewątpliwie miał azjatyckie pochodzenie, widać było to po kształcie jego oczu oraz ogólnych rysach twarzy. Nikola czuła jednak, że na pewno nie jest w pełni Azjatą. Jego skośne oczy miały w sobie coś, co nadawało mu wygląd Amerykanina” – nie bardzo rozumiem; wyglądał na metysa z rodziny anglosasko-azjatyckiej? Ja nie wiem, jak można z czyichś oczu wyczytać pochodzenie z bardzo niespójnego etnicznie, wielokulturowego kraju zamieszkiwanego przez imigrantów z całego świata.
„Nie po raz pierwszy ponosiła konsekwencje swoich czynów, lecz po raz pierwsz n konsekwencje mogły być aż tak duże”
„Nie minęło wiele
czasu, a Nikola wysiadła już z samolotu i odebrała swój bagaż -
na szczęście, nienaruszony” – zbędny ostatni przecinek.
„- Doskonale. - Na
twarzy policjanta pojawił się złowrogi uśmiech. - Chodź.
Będziesz zeznawać na komendzie - powiedział, po czym zwrócił
się do dziewczynki z warkoczykami: - ty
też chodź. Twoi koledzy również” – dwie ogromne przerwy złożone
ze spacji.
„Nic im nie powiedziała, będą się
martwić... może by tak do nich zadzwonić?” – z samolotu? Brzmi
to tak, jakby zastanawiała się, czy nie wyciągnąć telefonu i nie zadzwonić.
„Że jest czternasty październik”
– października.
„Ponad dzień został do przyjęcia,
na którym być może odnajdzie tajemniczego mężczyznę z rysunku”
– to tak, jakby miało się odbyć następnego dnia, a nie
wieczorem.
„Rozejrzała się, po
czy, podeszła do jakiegoś chłopaka, na oko gdzieś
siedemnastoletniego.
- Excuse me, what time is
it? - spytała. Siedemnastolatek zerknął na komórkę” – po
czym (bez przecinka); poza tym skąd ta pewność, że chłopiec
faktycznie miał siedemnaście lat?
Policzmy: Nikola wylatuje
z Krakowa o godzinie dwudziestej drugiej czasu polskiego letniego.
Leci do Nowego Jorku bez przesiadek, a więc zajmuje jej to około
dziewięciu godzin, po drodze zaliczając strefę czasową, więc
zegarek powinna przestawić o sześć godzin do tyłu. Zaraz po
wylądowaniu niespodzianka: przechodzień mówi, że jest piąta
rano.
Wiemy, że z bagażem
uwinęła się dość szybko („Nie minęło wiele czasu, a Nikola
wysiadła już z samolotu i odebrała swój bagaż”), więc wydaje
mi się, że lot trwał nieco za długo; tymczasem dotarłaby około pierwszej w nocy.
„Zamówiła spaghetti
bolosagne - oczywiście, po angielsku” – trochę nie rozumiem
tego wtrącenia, ale „bolognese”.
„Nikola cieszyła się, że tu nikt nie zwraca uwagi na jej odmienne oczy - widać takie rzeczy były w Nowym Jorku codziennością, tak, jak w Krakowie były nią kolczyki w uszach i karmienie gołębi na ulicach” – uwielbiam to, że karmienie gołębi to wynaturzenie na równi z demonicznymi oczami, ale w sumie w Krakowie rzeczywiście się zgadza... Nikt nie lubi tych plugawych, grubych, latających beczek ze skrzydłami.
„W końcu jednak, z
jednego ze sklepów wyszła z czarną,
krótką spódniczką, skórzaną kurtką o tym
samym kolorze oraz krwistoczerwoną
koszulą. Pasujące buty znalazła szybciej, bo już w sklepie
obok na witrynie postawione były wysokie,
czarne botki” – swoją drogą, botki mają to do siebie, że
są krótkie. Chodzi o wysoki obcas?
„W przedsionku, w
którym śmierdziało kocią karmą i czymś jescze,
jedynym źródłem nikłego światła była żarówka wisząca na
sznurku”.
„- No, no - powiedział,
ku zdumieniu Nikoli, po polsku, chociaż z lekkim angielskim
akcentem” – chyba amerykańskim? W każdym razie po akurat takiej
wypowiedzi (no, no) ciężko byłoby wywnioskować, że ktoś mówi
po polsku.
„Skoro mieszkasz w
Anglii, to dlaczego gdy mnie zobaczyłeś, odezwałeś się po
polsku? Skąd wiedziałeś, że to stamtąd jestem?” – przed
chwilą byli w Nowym Jorku...
Po tych dwóch
fragmentach mam wrażenie, że zapomniałaś czegoś dopowiedzieć.
Nic nie wiem o Anglii i angielskim akcencie, a może jako czytelnik
powinnam?
„- Wchodź i chodź za
mną, chyba, że zamierzasz tak stać z otwartymi ustami” – chyba
że (bez przecinka).
„Nikola dopiero teraz
uświadomiła sobie, że ms uchylone
usta. Zarumieniła się lekko i szybko je zamknęła, po czym weszła
za mężczyzną, który ruszył po.
schodach w górę i gestem nakazał jej, by poszła za nim.
Mieszkanie Bane'a było na samej górze wysokich i krętych schodów.
Gdy Nikola w końcu tam weszła, zatrzymała się, zszokowana,
i rozejrzała się” – mieszkanie było na górze schodów?
Swoją drogą wtrącenie słowa „zszokowana” i oddzielenie go
przecinkami jest może niezbyt dobre, ale wciąż poprawne; to jeden
z bardzo nielicznych przykładów poprawnie postawionego przecinka
przez „i” w całym tym tekście.
„Bane spojrzał na nią
oczami bez wyrazu” – jak „spojrzał”, to można się
domyślić, że „oczami”; zazwyczaj używa się „spojrzał bez
wyrazu” i wszystko jasne.
„W pierwszej chwili
dziewczyna pomyślała, że jest w swoim pokoju i to wszystko
naprawdę było tylko realnym, zwariownym snem, ale gdy otworzyła
zaspane oczy (...)” – zwariowanym i raczej „realistycznym”.
„W pierwszej chwili
zamknęła oczy na wskutek światła” – raczej zamknęła je, bo
ją raziło – na skutek (wpadającego) silnego światła, a nie
ogólnie wskutek światła, które... jest?
„Czytasz = komentujesz.
Naprawdę, to nie jest trudne. Napisz chciaż, czy rozdział Ci się
podobał i co Ci się w nim podobało/nie podobało. Jeśli naprawdę
nie umiesz kontruktywnie skomentować, wystarczy zwykłe
,,przeczytałam''” – „chociaż”, „konstruktywnie”, do
tego niepoprawny cudzysłów. Do tego fragmentu mam też inne
zastrzeżenie: wygląda jak rozkaz i na miejscu czytelnika wcale nie
czułabym się zachęcona do zostawienia po sobie czegoś, skoro
autor ma tak roszczeniową postawę.
Zdecydowanie rozwinęłaś
się od czasu, gdy oceniałam Twojego poprzedniego bloga. Widać, że
myślisz o tekście jako całości, a nie o miejscu, gdzie dopisujesz
pomysły czy jakieś na bieżąco wymyślane anegdotki, a jak do tej
pory, nie mam nic do zarzucenia konstrukcji. Tak samo mam wrażenie,
że z Twoim stylem jest coraz lepiej, a to, co ciągle w jakiś
sposób zgrzyta, jest łatwe do poprawienia.
Tekst czyta się ciężko
jednak nie tyle ze względu na brak wprawy, co na to, że co i rusz
pojawiają się literówki i błędy, których nie poprawiasz, mimo
że ludzie wielokrotnie zwracali Ci na nie uwagę w komentarzach –
to mnie trochę dziwi, bo z jakiegoś powodu namawiasz ich do
zostawiania swoich opinii, a takie uwagi powinny pomagać Ci w
pisaniu. Wiele błędów, które wypisałam, dałoby się łatwo
poprawić, gdyby tylko przeczytać tekst drugi raz – na pewno nie
miałabyś problemów z wyłapaniem większości rażących
literówek, a te zdarzają się nader często. Niestety, z tego
powodu odniosłam wrażenie, że Twoja praca nad tekstem kończy się
w momencie opublikowania notki i głównie właśnie na tym traci
„Siostra czarownika”, bo tekst z wierzchu niezły, sprawia
wrażenie zaniedbanego przez to Twoje niechlujstwo.
W kwestii błędów
rozpisałam się wyżej, ale podkreślę jedynie, że zdecydowanie za
często stawiasz przecinki przed „i”, podczas gdy większość z
nich trudno uzasadnić wtrąceniami. Opisy składają się na ten moment
głównie z kolorów, co po jakimś czasie zaczyna drażnić, bo mimo że są dość obszerne, to ciężko na ich podstawie cokolwiek sobie wyobrazić.
Fabuła, która powinna
być głównym czynnikiem decydującym o tym, czy tekst jest warty
uwagi, dopiero się rozwija. Nie rzuciłaś czytelnika w wir
wydarzeń, ale zrobiłaś dobre i dość ciekawe wprowadzenie; na
chwilę obecną jednak właśnie ten wstęp stanowi większą część
tekstu, który dałaś mi do oceny i po prostu nie mam pojęcia, co
zamierzasz zrobić z tym dalej. To jest ten moment, w którym masz
już podstawy, by napisać ciekawe opowiadanie o dziewczynie posiadającej nadprzyrodzone moce, ale nie wiadomo, co z tego wyniknie i trudno
mi przez to doradzić Ci coś konkretnego – zgłosiłaś się za
wcześnie, bym mogła szerzej porozmawiać z Tobą o świecie
przedstawionym oraz o jego mocnych i słabych stronach.
Cieszy mnie oczywiście,
że wstęp Ci się udał – wygląda na przemyślany – jednak od
razu pojawiło się kilka dość poważnych problemów, natomiast sam
styl może nie woła o pomstę o nieba, ale na pewno byłby lepszy,
gdybyś go dopracowywała po napisaniu danego rozdziału. Biorąc pod
uwagę wszystkie te wady i zalety tekstu, dostajesz ode mnie ocenę 2,5. Na
pewno wystawiłabym Ci wyższą notę, gdybyś uporała się
wcześniej ze wszystkimi łatwymi do poprawienia elementami, jednak
ich ilość jest w tym momencie przytłaczająca. Swoją drogą, coś
chyba mi skali brakuje na te oceny – trzecia z nieoficjalną
„połówką” – tak zresztą je wpisuję na swojej podstronie…
***
W czasie rozmowy wyszło na jaw parę innych rzeczy i wyjaśniło się w końcu, co spowodowało tajemniczy pożar w jednej z podstawówek; więźniarka raczej nie wykazywała skruchy, a starała się przekonać strażniczkę, że rodzice o wszystkim wiedzą i matka mogła ją przecież powstrzymać.
— Naprawdę uważasz, że się zresocjalizowałaś? Od kilku minut opowiadasz mi o budynkach, które niedługo spłoną.
Złodziejka Książek uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce, które wyglądały całkiem zwyczajnie, jednak starała się przekonać pracownicę, że zaraz spali nimi biednego dodo.
— O nie, tak być nie może! — krzyknęła Claudinella. — Nie skrzywdzisz Savery'ego, odroczenie!
Idariale, mam do Ciebie drobną prośbę. Otóż chciałabym zamknąć bloga do wglądu publicznego, ale nadal zależy mi na Twojej opinii. Podaj mi proszę maila/maile, którym mogę udostępnić dostęp do bloga. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko,
Och, jasne. Najlepiej będzie idariale@gmail.com :)
Usuńokej, znalazlam Starbucksa z Internetem i kontaktem, chyba udalo mi sie Cie dodac do Czytelnikow (niby nic nie powinno pojsc zle, ale jakos nie mam az tyle zaufania do mojego telefonu co do laptopa). Jakby nie dzialalo, to daj znac, a w srode, jak juz wroce z podrozy, postaram sie to zalatwic.
UsuńPozdrawiam cieplo,
Niestety, wciąż nie mam uprawnień.
UsuńWiedziałam, że telefonowi nie można ufać (chociaż z drugiej strony Isamar też za pierwszym razem nie mogła). Tak czy inaczej, wysłałam zaproszenie jeszcze raz i jeśli nadal będą problemy, to pisz na thedish@onet.eu, wtedy zrobimy burzę mózgów mailowo. :?
UsuńWeszłam właściwie przypadkiem i zobaczyłam informację o zamknięciu... kurczę, może to głupota w takiej sprawie, ale aż mi się przykro zrobiło. Szkoda, dziewczyny, macie za sobą kawał historii, 4 lata to jednak mnóstwo jak na internet i na ocenialnie. Zwłaszcza teraz, kiedy szło Wam coraz lepiej. No ale - rozumiem, wszyscy mają szumnie zwany kryzys. Życie realne ważniejsze, więc trzymam za Was kciuki :).
OdpowiedzUsuńPS Chyba że mam mieć nadzieję, że to jeszcze nie skasowany primaaprilisowy żart? ;)
UsuńCóż, niestety to nie żart. Naprawdę starałam się jakoś wyciągnąć Gaol z dołka, ale chociaż wiele osób garnęło się do pomocy, albo szybko rezygnowały, albo okazywało się, że się - mówiąc okrutnie - nie nadają. Nie, żeby Gaol był nie wiadomo jak profesjonalny, ale dobrze by było, gdyby kandydaci na oceniających znali chociaż zasady gramatyki. Jest mi niewyobrażalnie smutno, że to mnie przypadło zamknięcie miejsca, z którym tak wiele lat byłam związana choćby tylko klawiaturą, ale czuję się zmęczona, wypalona. W końcu jak długo można oceniać blożki?
UsuńMoże zabrzmi to dziwnie, ale cieszę się, że ciepło o nas myślisz. Na pocieszenie mogę zdradzić (chociaż moja współpracownica mnie za to zapewne ukamienuje), iż Claudinella zamierza założyć własny szalony kącik ocenkowy :)
Jeden przecinek sobie poszedł :<
UsuńTutaj mogę odpisać? Nie mam nic przeciwko, w zasadzie bardzo się ciesze, jesli otrzymałabym ocenę bloga tylko z tych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńZ góry bardzo dziękuję! :)