Dzisiaj
bez części fabularnej (ta i tak pewnie opisywałaby upadające,
płonące więzienie i krzyczących w środku więźniów, których
zapomniano przed burzeniem budynku wyprowadzić), ale za to ze wstępem do czytelników.
Przez
ostatnie dwa miesiące miałam naprawdę niewiele czasu, jednak
sytuacja powoli zaczyna się zmieniać – a w dodatku niedługo
zaczną się wakacje. Jestem w stanie zapewnić, że ocenię wszystkie blogi w mojej kolejce, choć póki co pozostanie ona
zamknięta. Ocena bloga malcadicta-fantasy jest już prawie ukończona i ta prawdopodobnie również pojawi się na Gaolu, natomiast nie jestem pewna, gdzie zostaną umieszczone kolejne – ale gdzie bym się nie przenosiła, to uspokajam, że razem z obecną kolejką.
Rozpatrujący
wniosek: Claudinella
Więzień: Shauu_
[lustro-zludzen]
Szablon
nie jest przystosowany do różnych rozdzielczości, ale zawsze
pozostaje czytelny. Mam tutaj na myśli przede wszystkim
rozmieszczenie elementów, których położenie jest ustalone
względem lewej krawędzi ekranu i nagłówek, który nie skaluje się
do wielkości okna, jednak dzięki dobremu dopasowaniu do tła nie
jest to szczególnie rażące. Jeśli chodzi o funkcjonalność i zakładki, to nie ma na co narzekać; wszystko na swoim miejscu i wiadomo, gdzie czego szukać.
Co do
samego szablonu mam mieszane uczucia; z jednej strony chciałabym
pochwalić dobór kolorów, obrazu w tle, ciekawe wkomponowanie
napisu i całkiem przyjemny, jeśli mówimy o właściwej
rozdzielczości, układ, a z drugiej – zupełnie nie rozumiem
wyboru czcionek. Na samej stronie głównej mamy ich sześć,
włączając w to wersje pogrubione. Zupełnie niepotrzebnie, według
mnie wprowadza to tylko bałagan, potęgowany tylko przez różne
niedoskonałości. Menu po lewej stronie jest prawie niewidoczne,
zawartość ramek po prawej przydałoby się wyjustować, a
rozwiązanie z przezroczystym tłem i odgraniczeniem ramki z notkami
od reszty za pomocą trzech linii do mnie nie przemawia. Dla mnie
wyglądają one tak, jakby autor nie mógł się zdecydować, jaki
efekt chce osiągnąć, jak bardzo mają być widoczne i czy
rzeczywiście mają coś odgradzać. Jeśli miałabym powiedzieć, co
podoba mi się najmniej, to byłyby to właśnie te linie i to, że
obraz został dokładnie ucięty, żeby nie widać było podpisu
autora. Mam dziwne wrażenie, że nie został zapytany o zgodę.
Historia
opowiada o… hm, właściwie jeszcze nie opowiada o niczym, bo jak
dotąd na blogu pojawił się jedynie prolog i trzy rozdziały,
dzięki którym mam mgliste pojęcie o świecie, jaki stworzyłaś, o
wątkach, jakie chcesz przedstawić oraz o postaciach, o których
prawie nic jeszcze nie wiem.
Najwięcej
mam do powiedzenia w kwestii stylu, ale tym zajmę się zgodnie ze
zwyczajem na końcu oceny. Na początek wspomnę tylko, że to główny
powód, dla którego ciężko było mi płynnie przebrnąć przez
opowiadanie, którego nie nazwałabym nieciekawym, ale za to nieco
dłużącym się przez zupełnie zbędne w moim odczuciu sceny.
Pierwsza
część fragmentu z kursywą w prologu mnie zaintrygowała, nawet
jeśli nie jest to tekst szczególnie oryginalny czy dobry, natomiast
druga zupełnie zawiodła. Spodziewałam się, że pociągniesz
temat, a nie przeskoczysz nagle do negowania potrzeby nadziei na…
coś i enigmatycznych stwierdzeń o
nieoszukiwaniu się i strasznie ważnych rzeczach. Nie znam rytuałów
religijnych, jakie opisujesz, ale skoro istnieją kapłani, to
znaczy, że ludzie w coś wierzą. Jeżeli wierzą, to za
obietnicę życia po śmierci albo po prostu uniknięcia nadchodzącej
katastrofy oddadzą własne dzieci na rzeź, często bez mrugnięcia
okiem. Nie przekonuje mnie też opisywanie nadziei jako „zamkniętego
w pozytywce piękna” i nie wiem, o co chodzi w tym zdaniu: „To
krzyczą kapłani, brodząc w krwi naiwnych niewiniątek” –
dlaczego naiwnych? Prawdę mówiąc, wygląda to tak, jakbyś
potrzebowała po prostu wstawić jakikolwiek przymiotnik i padło
akurat na ten; później wielokrotnie mam wrażenie, że chcesz coś
doprecyzować nie dla podzielenia się ważną informacją z
czytelnikiem, a dla samego stworzenia bardziej rozbudowanego opisu –
zwłaszcza gdy przymiotniki nie pasują do reszty akapitu.
Później
również nie dowiedziałam się wiele więcej o religii w Twoim
świecie; w komnacie cesarza pojawił się wprawdzie krzyż, ale nie
wiem, do czego on służył – może był zwykłym ornamentem.
Szkoda, bo znajomość realiów wiele wniosłaby do interpretacji
tekstu przez czytelnika.
Podobnie
nie mam pojęcia, czemu służy ta żartobliwa w zamierzeniu
historyjka o Echo i dlaczego nawiązałaś do mitu o Narcyzie. W
znanej nam historii to Narcyz zakochuje się w swoim odbiciu w tafli
wody, ponieważ został ukarany za odrzucenie Echo; nie używa się
tych imion zamiennie do opowiedzenia jednego mitu o człowieku
usychającym z tęsknoty za własnym odbiciem. Rozumiem jeszcze samo
nawiązanie, ale nie wiem, dlaczego odwołujesz się do wierzeń z
naszego świata, umieszczając akcję swojego opowiadania w całkiem
innym.
Zresztą
ogólnie mam pewne problemy ze światem przedstawionym. Zacznijmy od
tego, że, podobnie jak w przypadku dominującej w nim religii, nic o
nim nie wiem, bo na razie informacji jest za mało, by z tekstu
wyłonił się obraz spójnego, fantastycznego świata. Z tego, co
opisujesz, wnioskuję, że pod względem politycznym przypomina
średniowieczną Europę, jednak stylistyka, moda i pewne zdobycze
technologiczne sprawiają, że bardziej pasuje do naszego baroku, czy
nawet oświecenia (albo nowożytności w ogóle). W końcu pojawiły
się takie cuda jak okulary (co nie dziwi w obliczu sugestii, że
byle kamienice miały szyby w oknach, choć tego nie jestem pewna), a
mieszczańskie dzieci rozrzucają wszędzie papier, guziki, wstążki,
tasiemki i farbki (!). Nie chcę nic mówić, ale farby w tubach
pojawiły się na rynku dopiero w drugiej połowie XIX wieku, co
spowodowało rewolucję w sztuce (możliwość malowania en
plein air, impresjoniści, koniec zamówień, sprzedajemy, co
udało nam się nabazgrolić w czasie ładnej pogody; te sprawy).
Wcześniej malarz musiał mieszać pigmenty na miejscu, a te były
droższe, niesyntetyczne, więc nie była to zabawa dla zajęcia
czymś całkiem małych mieszczan. Nie mówiąc już o tym, że
dzieci to nie barbizończycy, z braku takich rzeczy nie umrą z
głodu; powszechność farb w tubach wzrosła dopiero koło
osiemdziesięciu lat temu, więc widzisz, jak bardzo ten drobny
szczegół w postaci głupich farbek wpływa na świat przez Ciebie
stworzony. Bo skoro mamy farbki, to chemia stoi na wysokim poziomie –
w końcu znamy się na hydrogenizacji. Zatem trochę wstyd, że
wszyscy biegają z mieczykami, podczas gdy lepiej byłoby się
przestawić na broń palną, która była wynaleziona znacznie
wcześniej, niż w ogóle zaczęto się zastanawiać nad
uwodornianiem tłuszczów (to dopiero początek XIX wieku).
Możliwe,
że wszystko dałoby się łatwo wyjaśnić, gdyby rola czarodziejów
była lepiej znana czytelnikowi, jednak póki co jedyne, co można
skomentować w tej kwestii, to Tamir, który chodzi i wzbudza
sympatię. Nie potrafię ocenić, czy powinnam to wszystko traktować
jako poważne niedociągnięcia czy coś, co wkrótce znajdzie
uzasadnienie.
Rozczarował
mnie jeszcze jeden tekst, który pokazuje, że nie za bardzo
zastanawiasz się nad sensem tego, co piszesz:
„-
Więc jak? Zgrabna jakaś, dobre biodra, mocne geny?” – GENY?
Sugerujesz, że w tym świecie istnieje wiedza na temat GENETYKI?
Trudno
mi się wypowiedzieć również na temat warunków życia i miejsca
akcji (przyroda!) z powodu pewnego niejednoznacznego fragmentu:
„Były
indycze udźce w ostrej panierce z małymi papryczkami i cytryną,
były dwa duże kręgi sera, dzbany mleka i wody, sałatki z awokado,
pieczone, kruche ciasteczka z miętą, bochny chleba, śmietana
słodka i kwaśna. A w samym środku stał duży, wysmażony dzik z
jabłkiem w paszczy, wokół którego kręciła się sałata, surowe
warzywa i mnóstwo przypraw” – śmiem wątpić, czy aby miejsce,
w którym żyją dziki i jedzą sobie jabłka, było tym samym, gdzie
dobrze czują się drzewka z awokado i jakieś papryczki czy cytrusy.
Import w takich warunkach do biednego, podrzędnego królestwa
również nie wchodziłby w grę.
Dlaczego
podrzędnego?
Córka
Vincentusa, która niewątpliwie panną na wydaniu jest, podczas dość
uroczystej uczty nosi „iskrzący się morskimi kolorami” diadem z
białego złota. Coś zubożały ten ród królów czy książąt,
skoro nawet na szczere złoto ich nie stać; w końcu białe złoto
to złoto zawierające domieszki innych pierwiastków chemicznych.
Jednak
co ciekawe, w pewnym sensie podejmujesz kwestię złota w pewnym
fragmencie dotyczącym cesarza, co bardzo
gryzie mi się z noszeniem przez niego korony z białej stali. Nie
mógłby zamówić jakiejś porządnej, czy nosi taką z jakiegoś
ważnego powodu? Zobacz tylko: „Teras. Mroźne Teras, cesarstwo,
któremu lud dał kiedyś koronę, a który chce teraz ją zdjąć.
Krwawa, bezlitosna tłuszcza umierająca z głodu i bezsilności na
uliczkach i zaułkach, podczas gdy wyżsi od
nich stanem toną w złocie, umierają z sytości, sypiają na
atłasach, okrywają się jedwabiem”. Cesarz chyba się aż zanadto
z ludem utożsamia, bo w złocie nie tonie.
Mam
wrażenie, że nieświadomie stworzyłaś świat, w którym stalowa
korona jest znacznie cenniejsza od złotej i świadczy o prestiżu
władcy, ponieważ złoto każdy ma w ogródku i dzieci zamiast
puszczać kaczki z kamyków, powinny wrzucać do jeziora złote
samorodki, o które wszyscy się potykają. Wprawdzie powyższy
fragment temu przeczy, ale takie nagromadzenie stalowych koron i
diademów z białego złota w tekście najłatwiej byłoby mi
wytłumaczyć w ten sposób.
Problem
stalowej korony przypomina mi też, że wyposażyłaś księcia
Vihaegara w białą zbroję łuskową, przez co czytelnik może dojść
od wniosku, że po prostu za bardzo skupiłaś się na tym, jak co
wygląda, a nie czy byłoby funkcjonalne i reprezentacyjne. Nie
zastanawiasz się nad właściwościami materiałów, z których co
zostało wykonane i potem mamy różne dziwne fragmenty:
„-
Wasza wysokość? – pyta jeden, ubrany jak reszta w grafitowe
zbroje” – grafitowe zbroje?
Radziłabym
poważnie przemyśleć sprawę wprowadzanych do tekstu materiałów,
bo często tu wychodzi na jaw Twoja niewiedza – wzbudzających
wątpliwości fragmentów jest zbyt dużo, by można było je jakoś
obronić.
Istnieje jednak znacznie poważniejszy problem, który niestety bardzo mnie zniechęcił do czytania: kompletnie nie obchodzi Cię, kto nosi jaki tytuł. A różnica między księżniczką i królewną jest taka jak między księstwem a królestwem; nie można używać tych pojęć zamiennie. Jeśli nazywasz dzieci króla księżniczkami i książętami, to warto odnieść się do danych rejonów w obrębie królestwa, krain geograficznych – zawsze to jakieś dodatkowe informacje, które pomogą lepiej wyobrazić sobie świat, a skoro już używamy tego tytułu, to warto wymienić konkretne miejsca. Brak informacji na temat jednostek administracyjnych bardzo przeszkadza, bo wygląda to tak, jakby nie było istotne, kto ma jaki tytuł w państwie i jakbyś używała pojęć „księżniczka” i „królewna” zamiennie, nie zastanawiając się, z jaką władzą się one wiążą – a o tym na pewno dzieci króla by myślały.
Dobiło
mnie również to, że Vincentus dał swojej pijanej teściowej
wrzeszczeć naprawdę ohydne rzeczy na temat wnuczki i paru innych
osób, w tym na temat króla (?) Cypriana, który chciał wydać
swoją córkę za Aatosa.
„Z
takim królem obok też bym wydała jak najszybciej córkę, póki
ojciec jej nie rozdziewiczy! Bo każdy dobrze zna skłonności
Cypriana gdy ten sięgnie po antałek…” – serio? Vincentus
naprawdę pozwolił jej wrzeszczeć o tym, że władca sprzyjającego
im królestwa, z którym zamierzają zawrzeć sojusz przez małżeństwo
dzieci, ma skłonności do alkoholu i dobierania się do córki?
Swoją drogą ten drugi zarzut jest co najmniej dziwny; tu jeszcze
nie wiadomo, jak zły jest Cyprian, a to, że lubi brutalne gwałty
zbiorowe, nie oznacza, że zaraz zgwałci córkę i w ten sposób
pozbawi się szansy na atrakcyjny sojusz. Zwyrodnialec nie musi być
idiotą.
Później
Krevia rzuca jeszcze parę innych dziwnych uwag.
„-
O co prosisz, córeczko? O kłamstwo? Chyba Vilha, a tym bardziej
Amarylis wie czym jest cnota, dziewictwo, a seks?” – zdziwiło
mnie użycie słowa „seks”; prędzej spodziewałabym się
obejścia tego wyrazu lub zastosowania wulgarnego zamiennika, ale
powiedzmy, że zwyczaje tego kraju pozwalają na używanie tak
suchych, nienacechowanych w żaden sposób określeń na… seks.
„Popatrzyła
w stronę Amarylis, uśmiechnęła się do niej uroczo, zakręciła
siwymi kosmykami. – Taki skarb, taka piękność. A skończy
zapewne u jakiegoś grubego, rozleniwionego księcia, który będzie
brał ją każdej nocy, nawet gdy będzie to grzeszne i wbrew prawu”
– jak wbrew prawu, jeżeli sugerujemy małżeństwo?! W ogóle…
jakie jest prawo, może różni się od tego, co można
zakładać, znając średniowieczne czy nowożytne europejskie
realia, może nie dopowiedziałaś czegoś, o czym czytelnik powinien
wiedzieć? I dlaczego miałaby skończyć u kogoś grubego i starego,
skoro jej ojciec jest królem i może wybrać kogokolwiek? Jeśli
będzie miał możliwość zawrzeć korzystny sojusz przez wydanie
córki za starego grubasa lub równie korzystny za młodego
mężczyznę, to chyba wybierze tego drugiego? Wbrew romantycznym
opowieściom, dawniej w małżeństwach żona bardzo często była
tylko kilka lat młodsza od męża, więc nie zakładajmy od razu
tragedii.
„-
Matko, ja również już jako nie król, ale ojciec tych dzieci
nalegam, byś przestała mówić. Zapewniam cię, że Amarylis nie
wydam nigdy za kogoś, kto jej nie pokocha i kogo ona w stanie nie
będzie kochać” – no świetnie. Król w trosce o swój honor
powinien uciszyć księżną, nie mówiąc już o tym, że chyba
olałby, czy ktoś kochałby córkę i raczej zatroszczyłby się o
jej przyszłość materialną; problemy sercowe to to, z czym
Amarylis musiałaby się sama uporać, gdyby nie czuła się dobrze u
boku męża.
Tu
widać wyraźnie w jak chory sposób działa Krevia, ale co po jej
wybuchu mówi Vincentus?
„Ale
pamiętał też, że człowiek ma prawo popełniać błędy, ma prawo
do emocji. Był sprawiedliwy” – pozwolił szargać reputację
swojej rodziny, pokazując skłonności babci do alkoholu i
agresywnych tekstów o nieprzyzwoitym wydźwięku. To najgorszy król,
o jakim słyszałam.
Zastanowił
mnie jeszcze jeden fragment:
„-
Myślisz, że piękno to dar od bogów? Że królewska krew czyni ją
lepszą? Nie, to skaza, spaczenie! Klatka, rozumiesz, królu
Vincentusie? Zamknięty w klatce słowik, piękny, radosny słowik,
który rozczula wszystkich śpiewem, który zadziwia każdego
wokół. Ale sam siebie nie może zadziwić, uratować, uwolnić. Tym
jest ona, jej przeznaczenie!” – najpierw pomyślałam: „pewnie,
lepiej urodzić się brzydką chłopką”. Później jednak
stwierdziłam, że nawet nie wiem, czy w Twoim świecie chłopi
istnieją, a Krevia wiele świata nie widziała i w sumie skoro tak
kocha wnuczkę, może reagować emocjonalnie. Dzięki późniejszym
wspomnieniom księżnej jestem w stanie rozumieć jej poglądy
dotyczące przyszłości Amarylis, jednak o tych elfickich korzeniach
rozpisałabym się bardziej niż na temat brzydkich kafelków w sali
– w końcu to znacznie ważniejszy temat, od którego zależy
interpretacja tej postaci.
Zresztą
z większością bohaterów mam ten problem, że jak już jakiegoś
polubię, to w następnej scenie się nie pojawia i niewiele mogę na
jego temat powiedzieć. Poznaję co prawda kolejnych, a tamci co
jakiś czas pojawiają się ponownie, ale to ciągle za mało, by
wypowiadać się na temat psychologii postaci..
O
prowadzeniu akcji mało mogę powiedzieć, bo tych kilka scenek nie
obrazuje zbyt dobrze Twoich umiejętności – nie miałaś zbytnio
czym się wykazywać, pisząc je. Dialogi nie są złe, poza
okazjonalnymi wpadkami („To, mówię ci, Wasza Miłość, minie”),
wypadają dość naturalnie, a to najważniejsze.
Wydaje
mi się, że zależy Ci na tym, by klimat opowieści był jak
najmroczniejszy, najbardziej ponury. To zadziała dopiero wtedy,
kiedy pozostałe elementy nie będą pozostawiać aż tyle do
życzenia, styl będzie nieco bardziej strawny, a tekst zyska lepszą
konstrukcję.
Zresztą
mam duży problem z Twoim stylem: nie robisz błędów
ortograficznych, interpunkcyjne tylko czasami i pod względem
poprawności nie jest źle, choć nie wiem, dlaczego raz piszesz
poprawnie od półpauz (–), a raz od dywizów (-), co już jest
błędem. Używasz edytora tekstowego, który zamienia tylko drugą
kreskę?
Widzę,
jak bardzo się starasz, tworząc rozwleczone na wiele linijek opisy,
a jednocześnie chwilami miewam wrażenie, że bardzo męczy Cię
pisanie w ten sposób i nie wiem, czy to nie powód, dla którego od
ponad roku stworzyłaś tylko prolog i trzy rozdziały opowiadania –
jakbyś miała zarys pomysłu na historię w głowie, ale samo jej
pisanie Cię przerastało. Czytelnikowi wcale nie jest łatwiej;
wrzucasz go na głęboką wodę, rozrzucając cechy wyglądu postaci
po całym rozdziale, każąc mu szukać i zapamiętywać kogoś, kto
swojej roli jeszcze nie odegrał i nawet nie wiadomo, czy jest
postacią epizodyczną, czy nie. Chwilami z kolei opisujesz bardzo
dokładnie bohaterów, jednak mimo to trudno mi
sobie ich wyobrazić, bo skupiasz się na szczegółach, nie przekazując,
jakie oni sprawiają ogólne wrażenie.
Dość
dobrze byłam w stanie wyobrazić sobie Amarylis, choć trudno mi
przyjąć do wiadomości, by trzynastolatka mogła mieć takie same
„wysokie kości policzkowe” jak jej matka – rozumiem, że
odziedziczyła po niej szereg cech, które wymieniłaś, ale w tym
wieku ciągle ma się delikatne rysy, które dopiero zaczynają się
wyostrzać, więc o ile kształt oczu czy ust byłby do przyjęcia,
to ogólne wrażenie rysów twarzy nieszczególnie. Oczywiście gdyby
rozebrać na części pierwsze cały opis dziewczyny, to zauważyłabyś sporo błędów lub
niedociągnięć, jednak był jednym z lepszych w całym tekście.
Podobał mi się również opis Vihaegara (pomijając jego strój)
czy Tamira – na zasadzie kontrastu do pięknych, męskich rycerzy,
choć wyraźnie czuło się, że nie masz serca go doszczętnie
oszpecić i chcesz uczynić go charakterystycznym, ale mogącym się
podobać; takim typowym cwaniakiem, do którego wspaniała uroda
wcale by nie pasowała. Opisy Vilhi i Aatosa były względnie dobre; w
żaden sposób nie mogłam sobie jednak wyobrazić Tariana, Vincentus
został scharakteryzowany wyjątkowo niezgrabnie, Krevia sprawia
wrażenie karykatury oświeceniowej kobiety, a Nil karykatury
jakiejkolwiek nieśmiałej osoby – pąsowiejąc i wracając do
normalnych kolorów w zależności od tego, czy akurat ktoś na nią
zerknął. Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę na to, jak często
opisujesz oczy bohaterów i piszesz o oczach w ogóle; w całym
krótkim tekście dwanaście razy zostaje wymieniony ich kolor lub
odcień, a dwadzieścia pięć razy pojawiają się oczy w różnych
kontekstach (kolor, kształt i związki wyrazowe).
Odnoszę
wrażenie, że zwykle Twoje porównania zamiast przybliżyć wzrost,
kolorystykę lub inne cechy wyglądu postaci, dezorientują.
Często
zupełnie niepotrzebnie rozwodzisz się nad rzeczami oczywistymi,
które płynnie przechodzą w różne absurdy tylko dlatego, że nie
wiesz, kiedy skończyć opisywać daną postać lub zjawisko. Widać
to chociażby na przykładzie przedstawienia Vincentusa:
„Król
nie przypominał króla. Statystycznie przeciętny koronowany
jegomość był wysokim, barczystym grubasem bądź chudzielcem, z
brodą krzaczastą lub skromnie ściętym wąsem, wokół którego
szczebiotało kilkanaście dam dworu, ze czterech służących,
trzech urzędników, dwa tuziny rycerzy i jeden ambasador wschodniego
państwa” – statystyczny król był gruby lub chudy, z brodą lub
bez niej. To raczej nie to, co chciałaś przekazać.
„Panował
tutaj król skromny, wyższy od zwykłego rolnika, niższy od starego
rycerza; o oczach przypominających wzburzone morze, ze względu na
dynamikę odcieni i zacięte, groźne spojrzenie, ukryte pod gęstymi
brwiami (…)” – że wyższy od przeciętnego rolnika, to
normalne, bo zaraz dowiadujemy się, że pochodził ze starego rodu
(czyli miał szansę być dobrze karmiony w dzieciństwie), nie wiem
jednak, o jakim starym rycerzu mówisz i co on ma czy miałby do
rzeczy.
Stworzyłaś
długi opis wyjaśniający, dlaczego ten akurat władca wyróżnia
się na tle innych – z tego opisu nic jednak nie wynika, bo jego
wzrost mamy sami sobie wymyślić, kolor oczu także (zresztą nie
wiem, jaki musiałby być, by król się wyróżniał – nie znając
Twojego świata, trudno domyślać się takich rzeczy), gęste brwi o
niczym nie świadczą i na koniec jest wspomniane, że podobno
protoplastą rodu, z którego pochodzi ten pan, był syn smoka w
ludzkiej postaci i czarodziejki. Większość rodów ma swoje
legendy, więc nie rozumiem, w czym rzecz; podobnie jak wtrącone na
początku opisu zdanie: „W Volhynii zwyczaj był inny” – bo o
jakim zwyczaju mówimy?
Opis cesarza nie wygląda pod tym względem wiele lepiej:
„Bo
przez ogród szedł władca Cesarstwa Teras Tarian Vireański,
którego czarny płaszcz powiewał na letnim wietrze, a blada skóra
zdawała się cierpieć pod dotykiem słońca (…).
Mężczyzna ten był wysoki, o wiele wyższy od krzewów
malin, które rosły tak blisko klonu” – Wikipedia twierdzi, że
krzewy malin dorastają do dwóch metrów wysokości, a wcześniej
nie zostało powiedziane, jakie są te z ogrodu, więc Vincentus
naprawdę mógł być wyyysooookiiiii. Tyle że w takim razie nie
wiadomo, po co ta wzmianka o malinach.
„Było
więc dziwne, że w tak kolorowym i gorącym raju znajduje się
człowiek, przypominający samą śmierć; człowiek, którego oczy
były stalowe i zimne, wargi wąskie i mocno ściśnięte, a brwi
cienkie i ściągnięte w dół. Gdyby ktoś mijał go w pośpiechu
to tylko dwie rzeczy przykułyby jego uwagę: wiklinowy koszyk pełen
malin oraz korona z białej stali” – ja bym zwróciła uwagę na
dwie rzeczy: po pierwsze to władca, w dodatku zachowujący się
nieco dziwnie. Po drugie – kwestia białej stali.
Podam
tu jeszcze jeden przykład nieidealnego opisu; na podstawie tych
trzech zwróć uwagę na ilość nieadekwatnych do opisu określeń,
które wtrącasz.
„Książe
Vihaegar o blond włosach do pasa, związanych w połowie skórzanym
paseczkiem, w białej łuskowej zbroi z herbem smoka na środku, w
długiej, błękitnej pelerynie, z wygrawerowanym mieczem wiszącym
przy prawym biodrze – przypominał anioła. Tym bardziej, że jego
rysy twarzy były wyjątkowo delikatne, a oczy duże, migdałowate,
zielone” – BIAŁA zbroja łuskowa i na środku herb? Nie mam nic
przeciwko, o ile to jedynie zbroja dla ozdoby, nie do walki, choć w
sumie trochę to dziwne. A ze zdania wynika, że na pelerynie
wygrawerowano miecz. I jak ten miecz wisiał, luzem?
Wpadki
językowe zdarzają Ci się właściwie w każdym akapicie, jakbyś
budowała zdania na podstawie skojarzeń, nie za bardzo zastanawiając
się, czy dany wyraz pasuje do reszty, a raczej, czy całość po
prostu dobrze brzmi; na niektóre bardziej poetyckie określenia
czytelnik nie reaguje źle, ale w pozostałych wypadkach po prostu
widać brak wyczucia językowego.
Wbrew
pozorom widziałam bardziej denerwujące teksty, jeśli chodzi o
takie używanie niepoprawnych wyrażeń w złym kontekście, jednak u
Ciebie jest to o tyle złe, że po prostu widać, jak bardzo się
starasz, używając różnorodnego słownictwa i skomplikowanych
zdań… zwłaszcza że zdarza Ci się nie pamiętać ich początku:
„I
gdy któregoś ciepłego dnia po dwugodzinnej nauce historii, po
przestudiowaniu czternastu map, wyuczeniu się na pamięć starych
rodów, granic Volhynii i państw sprzymierzonych, przeszedł się
nad rzekę i pod starym dębem zaczął rozmyślać” – niby
wystarczy wyciąć „i” na końcu, ale i wtedy zdanie nie będzie
płynne, bo czytelnik może poczuć się zdezorientowany.
A co
do wydłużania zdań za wszelką cenę… doceniam, że chcesz, by
rozdziały były długie, niemniej właściwie żaden z nich nie
skończył się jakimś zwrotem akcji, który trzymałby czytelnika w
napięciu. Nie potępiam tego, bo to dopiero początek historii,
jednak nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że piszesz je, kierując
się zasadą „im dłuższy, tym lepszy”. Często miałam
wrażenie, że to, co czytam, nie ma nic konkretnego na celu i
właściwie nie wiadomo, dlaczego się w tekście znalazło.
„Duży
i drogi, pomyślał minstrel, ten młodszy, zwący się Fabianem” –
jedna z tych konstrukcji, które wydają się po prostu wydłużyć
zdanie i niczemu innemu nie służyć. Bo czemu nie po prostu
„pomyślał młodszy minstrel o imieniu Fabian”?
„Kamienie
w stonowanych, granatowych kolorach” – nie można po prostu
„granatowe kamienie”? Poza tym „stonowany granat” to coś nie
bardzo...
Tu z
kolei coś, co budzi zdziwienie:
„Zamoczyła
swobodnie usta i uśmiechnęła się” – brzmi to tak, jakby
królowa zamiast się napić, wsadziła głowę do kielicha, po czym
popatrzyła na męża w oczekiwaniu, że ten pochwali bezsensowny
dowcip. Bo czemu „swobodnie”? Tego zdania pewnie nie czepiałabym
się, gdyby było pomiędzy normalnymi, jednak kiedy po tysiącach
dziwnych konstrukcji natykam się na coś takiego, zaczynam się
zastanawiać nad sensem każdego przysłówka.
Twoją
dokładność, precyzję w opisywaniu normalnie pochwaliłabym, bo
bardzo lubię szczegółowe opisy pomagające lepiej wyobrazić sobie
pomieszczenia, postaci oraz całą akcję. Niestety, Twój tekst ma
zupełnie zachwiane proporcje, jeśli o to chodzi: akcji nie
ma praktycznie wcale, bo fabuła obejmuje ledwie wprowadzenie
czytelnika do świata, opisy postaci są dziwne – nawet nie mam na
myśli, że oryginalne, ale mało pomocne – ale najgorzej wypada
tło. Tło, które za każdym razem przed wprowadzeniem choćby
ptaków pod dachem starasz się zarysować jak najdokładniej, by nie
pominąć żadnego elementu. Ważnego, nieważnego, to bez znaczenia.
Wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie to, że w żaden sposób nie pomogłaś
mi zbliżyć się do wyobrażenia sobie otoczenia: w rozdziale
pierwszym długo opisywałaś historyjkę związaną z jeziorem (czy
tam sadzawką – błędnie używałaś tych słów zamiennie,
podczas gdy jezioro jest naturalnym zbiornikiem wodnym, natomiast
sadzawka sztucznym), po czym przeszłaś do reszty ogrodu. W sobie
tylko znanym celu wymieniałaś mnóstwo gatunków roślin, w tym
mnie nieznanych, więc zaraz sprawdziłam je sobie na Wikipedii;
wystarczyłoby opisać kilka krzaczków, jakiś tatarak przy stawie i
na tym poprzestać. Zaraz jest jakaś krótka akcja i „W tych
dźwiękach był niepokój i stres, ból i panika, krzywda. A w
powietrzu, prócz zapachu dzikich kwiatów, bzu, pokrzyw i czarnych
jagodzianek, zaczął się unosić przykry i metaliczny zapach świeżo
rozlanej krwi” – dlaczego pokrzywa pachnie tak intensywnie jak bez? Kto czułby to wszystko naraz? Raczej nie bohaterowie, którzy stoją daleko.
Tyle
rozpraszających elementów, które kazały mi się nad czymś
zastanowić, że po chwili zapomniałam, że akcja w ogóle miała
miejsce nad stawem. Dobrze, że po chwili przeniosłaś ją do
wnętrza zamku (pałacu?). Brakowało mi płynności, która
sprawiłaby, że przeczytałabym ten tekst bardzo szybko i dzięki
której pamiętałabym, co się wydarzyło po kolei. Przy dwukrotnej
lekturze tego problemu już nie było, ale to może znacznie utrudnić
Ci pozyskanie nowych czytelników.
Nieco
później przestałam się sobie dziwić, że często nie potrafiłam
się skupić na tekście. Nim dochodzisz do meritum, jakiejkolwiek
akcji czy choćby dialogu, potrafisz godzinami pisać o niczym, a ja
zastanawiam się, o co chodzi i dlaczego to miałoby być istotne dla
tekstu.
„Służba
kończyła układać zastawę do posiłku. Posiłku godnego króla.
Stało
w srebrnych misach i tacach tak wiele, że zwykły człowiek nie
wiedziałby od czego zacząć. Były letnie ziemniaczki, złociste i
parujące, z których ściekało masło i zsypywał się koperek
(...)” – dobra, po ziemniaczkach jest jeszcze sporo różnych
dań, jednak ten akapit jest dość dezorientujący; najpierw mówimy
o zastawie – jakby nie można po prostu napisać, że podano
posiłek – a to sugeruje, że dopiero przygotowano talerze i łyżki.
Zaraz okazuje się, że coś stało w srebrnych misach, a dopiero
kolejne zdanie informuje o ich zawartości. Często komplikujesz
sobie i czytelnikowi życie takimi długimi, niepotrzebnymi opisami,
bo o ile ja bardzo lubię opisy kulinarne, to takie zwykłe
wymienianie co kiedy zostało przyniesione, męczy. Zwłaszcza po
długich wstawkach z chodzącą tam i z powrotem służbą; co to
wnosi? Wszystko dałoby się opisać znacznie krócej i ciekawiej.
Nie
wiem, czy dobrze wnioskuję, ale odniosłam wrażenie, że za teksty
dobre czy wybitne uważasz te, przy których klimat buduje się
przede wszystkim za pomocą bardzo długich, często wzniosłych
opisów będących dopiero wstępem do opowieści, ale w
rzeczywistości rzadko kiedy to się sprawdza. Trzeba zachować
równowagę.
To,
co mi się jeszcze nie podobało w Twoim stylu, to to, że masz
skłonność do używania bardzo podobnych konstrukcji w obrębie
rozdziału, a chwilami nawet w dwóch zdaniach obok siebie:
„Symon
miał ciepły głos, chociaż
nie pozbawiony twardego, wyuczonego żołnierskiego akcentu. Twarz
miał naznaczoną zmarszczkami, niezbyt
przystojną, choć sympatyczną”.
Ta
uwaga odnosi się także do tych momentów na początków rozdziałów
lub po gwiazdkach, gdy przez długi czas opisujesz bezimiennego
mężczyznę zajętego czymś, otoczenie, w jakim się znajduje,
próbując zbudować klimat tajemnicy (chyba), po czym dopiero po
kilku akapitach podajesz imię bohatera.
Tu
trochę podobny problem:
„Nie widział
jego twarzy, wiatr jakby na złość próbował ją zakryć
niesfornymi kosmykami włosów, ale Mallians wiedział. Wiedział, że
króla coś trapi.
- Po prostu się
boję. – Uśmiechnął się.
Blado”
– tutaj użyłaś dwa razy podobnej konstrukcji („wiedział.
Wiedział, że…”, „Uśmiechnął się. Blado”) i o ile raz
użyte, działa, to za drugim razem już nieszczególnie. Ja
zdecydowałabym się zostawić jedno z tych zdań (sugeruję
pierwsze).
Na
tle tych wszystkich dramatycznie rozwlekłych i często patetycznych
opisów bardzo wybija się sposób, w jaki przedstawiłaś Tamira. To
klasyczny przykład postaci, którą da się polubić nie tylko ze
względu na to, jaka jest, ale za kontrast na tle innych bohaterów –
nie został opisany w tak patetyczny sposób, czuć, że jest
ciepłym, przyjaznym człowiekiem, którego życie nie do końca
potoczyło się tak, jakby sobie tego życzył. Poza tym bardzo
spodobał mi się fragment, w którym Vilha podziwia jego ładne
oczy; to na swój sposób urocza, zgrabnie opisana scenka i moim
zdaniem nic by się nie stało, gdyby więcej takich pojawiło się w
tekście. Wręcz uważam, że wiele by na tym zyskał. Zresztą sama
dziewczyna wzbudza sympatię dzięki pojawianiu się w
takich lżejszych scenach; bardziej polubiłam ją niż chociażby
naprawdę sympatyczną Amarylis, a to tylko ze względu na otoczkę.
W przypadku scenek ze starszą siostrą bardziej skupiałam się na
tle niż na niej samej, co świadczy tylko o tym, że czas
przystopować z opisami, ale o tym już wiesz.
Pamiętaj
również o sprawdzaniu powtórzeń, bo w niektórych miejscach to
spory problem:
„Sadzawka była dość spora, a woda w niej czysta. Wokół górnej części wyrastały tataraki, ładnie kontrastujące z niebieską i iskrzącą się od słońca taflą wody. Było też przy nich mnóstwo kamieni i kamyczków, trudne było jednak do określenia kto je tam poustawiał. A poustawiał ktoś na pewno, bo porozrzucane były precyzyjnie, w odpowiedniej odległości od siebie, kolorami nienachodzące na siebie. Niedaleko kwitły też wiązówki błotne i pierwiosnki, a także liliowce ogrodowe, zwane smoczymi łuskami, bo kolor potrafiły przybrać intensywnie czerwony, niemal krwisty. Było też kilka innych gatunków, choć rzadkich i nazwą niezbyt wpadających w pamięć. I chociaż sama sadzawka stanowiła atrakcję to roztaczający się wokół niej krajobraz pachniał intensywnie baśnią i magią. Bo wszędzie był trawiasty raj, nierzadko przejawiający między listkami kwiaty czysto białe, radośnie żółte, kusząco czerwone czy różowo urokliwe”.
Błędy
Orzeczenia
oddziela się przecinkiem:
„(...)
która nie mogąc wytrzymać dłużej w powozie postanowiła
zatrzymać się” – brak przecinka po „powozie”.
„Było
też przy nich mnóstwo kamieni i kamyczków, trudne było jednak do
określenia kto je tam poustawiał” – brak przecinka przed „kto”.
„Stojąc
tyłem od dziecka różniły go jedynie siwe krótkie włosy i
naznaczona wiekiem twarz” – tu po „tyłem”. Poza tym
podmiotem w tym zdaniu są „siwe krótkie włosy i naznaczona
wiekiem twarz”, które różnią jakiegoś „go” od dziecka.
Należałoby napisać „Gdy stał tyłem” albo coś podobnego.
„Widzi
jak karze się za niedopatrzenie, widzi czołganego po ziemi przez
strażników ciemnoskórego chłopca” – brak przecinka po
„widzi”. Poza tym: czołganego? Chyba ciągniętego...
„A
chciał mówić, miał do powiedzenia bardzo wiele tej małej
smarkuli, przemądrzałej księżniczki, która myślała, że jeśli
nie urodziła się w chlewie to była lepsza” – brak przecinka po
„chlewie”. Poza tym „księżniczce”.
„Poznając jednak Cypriana o dość wątłej urodzie lecz wręcz
świętej reputacji od razu znalazła w nim kogoś (…)”. –
przed „od”.
„Gdyby ktoś mijał go w pośpiechu to tylko dwie rzeczy przykułyby
jego uwagę”. – przed „to”
Problemy
z odmianą przez przypadki:
„Aatos wyjął z sakiewki jednego wielkiego, błyszczącego się
kamienia. Całego zielonego” – raczej „wyjął kamień”.
Zielony. Inaczej można mieć skojarzenie z pewnym hitem internetu
sprzed paru lat.
„Nakazano grać głośniej, bo wszedł król, głowa państwa,
prowadząc kobietę w nieco już podeszłym wieku, w siwych włosach,
związanych i utrefionych w bujnego i imponującego koka” –
w bujny i imponujący kok.
„Powietrze
ochłodzone delikatnym wiatrem robiło się coraz przyjemniejsze,
mimo tego królowa nie zamierzała zrezygnować z parasola
chroniącego jej przez słońcem” – ją. Przed.
„Przycupnęła
na największą poduszkę” – na największej poduszce.
„Jego
wieżyczka przypominająca rozpadającego się kalosza” –
rozpadający się kalosz.
„Przez wydeptaną ścieżką powozem
jechała młoda baronówna” – ścieżkę.
Problemy
z podmiotem:
„W jednej chwili poprawił beret, który niechcący zsunął się
na jego nos i uśmiechnął się” – można zrozumieć, że to
beret się uśmiechnął.
„To doświadczenie nauczyło go pokory, szacunku do ludzi ubogich i
prostych, życzliwości i naturalności, dzięki której zdobył
popularność i miłość poddanych w wieku lat dwunastu, zostając
królem Volhynii” – z tego zdania można zrozumieć, że zdobył
miłość dwunastoletnich poddanych.
„Nakazano ustawić się w szeregu, bardom narzucono melodyjkę,
która wyjątkowo nie spodobała się Vilhi, określającą ją jako
„tańce dla ślimaczków” ze względu na powolne i ciągnące się
w nieskończoność zwrotki” – określającej. Inaczej zdanie
oznacza, że to melodia nazywa Vilhę tańcem dla ślimaczków.
Inne:
„Królewsko
ścięty trawnik” – bezsens tego określenia mnie rozśmieszył.
„Pamięci
boskiej męczennica, święta Lihtenna Vireańska poczęta z krwi
Słowików, oddana na łaskę Bożej Matki, Obrończyni wiary, Wielka
Cesarzowa.
Pod
spodem zaś małymi runami wypisane było:
Rozczłonkowana
i rozpruta w bożej ofierze” – nie wiem, jak w tym świecie
postrzega się kwestie religijne, ale jeżeli tak poważnie, jak
sugerują pierwsze słowa z prologu, to raczej słowa „boska” i
„boża” pisała od wielkiej litery. Tak jak, wiesz, tytuły Marii
z Nazaretu. W ogóle nie rozumiem kropki na końcu oraz układu
przecinków (na przykład braku między „Vireańska” i
„poczęta”), bo mimo że to nie jest niepoprawne, to w epitafiach
wszędzie się wrzuca przecinki, gdzie tylko można. Poza tym chyba
„rozpruta i rozczłonkowana” (kolejność)?
„Cieni
było wiele i były najróżniejsze: kolorowe, jasne, błyszczące
się, szlachetne, okazane w pełnej krasie leciały, trzepocząc
zdawałoby się nerwowo i gwałtownie szeroko rozwartymi skrzydłami”
– cienie… co? Myślałam, że cienie… Ech, nie rozumiem poezji.
„A
poustawiał ktoś na pewno, bo porozrzucane były precyzyjnie” –
to raczej nie były porozrzucane, skoro znajdowały się w określonej
odległości od siebie.
„W
odpowiedniej odległości od siebie,
kolorami nienachodzące na siebie” –
powtórzenie, a poza tym o co chodzi z tymi kolorami?
„Kilka
małych piór, które upuściły tańczyło na rosie, lśniło się,
bało” – po prostu lśniło (bez „się”).
„Niedaleko
kwitły też wiązówki błotne i pierwiosnki, a także liliowce
ogrodowe, zwane smoczymi łuskami, bo kolor potrafiły przybrać
intensywnie czerwony, niemal krwisty” – a co to ma do smoków?
„-
Wasza Wysokość, strzał wyśmienity – powiedział mężczyzna w
jasnym berecie, wełnianych spodniach i kamizelce w kolorach brązu i
beżu , zginając się w ukłonie pełnym szacunku” – szalona
spacja przed przecinkiem.
„Było
ich dwoje” – dwóch, bo mowa o cesarzu i służącym.
„Dzięki,
Mallians, choć jestem pewny, że wyszedłem z prawy” – wprawy.
„(…)
ale nie oczy; te były żywe, intensywnie szare i naturalnie mądre”
– nie jestem przekonana, czy cokolwiek może być „intensywnie
szare”.
„Był
już stary, niski, a przy tym chudziutki” – był już niski?
„Zobaczył
ściany w kolorze krwi obwieszone obrazami poprzedników cesarza,
największych władców i dyplomatów w pozach sztywnych, jakby w
ogóle nie chcieli się znaleźć w tak szlachetnym miejscu” –
sugerowałabym słowo „portrety” zamiast „obrazów”, bo
„obrazy poprzedników” sugerują jedynie to, że poprzedni
cesarzowie byli właścicielami – nie modelami.
„Gdyby
w nadchodzącym mariażu nie uczestniczyły te smoki, te zapchlone,
prorokowane smoczyska, które rozkładają swoje jaja wszędzie” –
jak smoki mogą być zapchlone, skoro notkę wcześniej powiedziano,
że mają łuski?
„To
proroctwo, szczegółowe, które zostało podzielone na dwie części”
– e? [słowo: „szczegółowe” znikąd]
„Cesarz
wstał, opuszkami palców przejechał po okładce, z dziwną
czułością popatrzył na znikające litery i podszedł do okna.
Patrzył się długo” – po prostu „patrzył długo”, bez
„się”.
„Dziewczynka
w ciemnych, poplątanych włosach roześmiała się” – raczej
„dziewczynka z ciemnymi, poplątanymi włosami”.
„Padały
na nie jasne promyki gorącego, lipcowego słońca, wyłaniające się
z dwóch na oścież otwartych okien, okrytymi falbaniastymi
zasłonami” – okrytych.
„- O czym, Wasza
Wysokość, mówi?” – skąd te przecinki?
„-
Przepraszam najmocniej za brata, Wasza Miłość, w zadość
uczynienie czy mógłbym zagrać i zaśpiewać ci coś specjalnego?”
– „zadośćuczynienie” pisze się razem. I raczej nie „w
zadośćuczynienie” tylko „w ramach zadośćuczynienia” albo
jakakolwiek inna konstrukcja. Pomijam
bycie na „ty” z władcą.
„-
Och – wymsknęło mu się, gdy na salę weszła księżniczka
Amarylis, w błękitnej sukience, pełnej koronek i wcięć na
ramionach. W białych rękawiczkach, stosownie podwiniętych, w
srebrno-złotych lokach, upiętych iskrzącym się morskimi kolorami
diademem z białego złota. Dziewczynka miała trzynaście lat,
niebieskie oczy, drobną posturę i malutkie piersi. I była nad
wyraz piękna” – podwójna spacja między zdaniami. Zbędny
przecinek przed „w błękitnej sukience”. Nie rozumiem, co
oznaczają „wcięcia” na ramionach. Poza tym trudno wyobrazić mi
sobie taki odcień blondu; ani zimny (srebrny), ani ciepły (złoty).
„Ubrana
była w śliwkowe szaty i kamienie” – chyba z kamieniami, a nie w
kamienie?
„Zawsze
czekała najwyżej 2 sekundy na odpowiedź” – dwie (słownie).
„Tylko
ciche melodie i dźwięk srebrnych sztućców przerywały ciszę jaka
nastała” – raczej dźwięk, jaki wydają, gdy się ich używa.
Plus brak przecinka przed „jaka”.
„Aatos bardziej spokojny od swojej siostry, która za cel obrała
sobie rozmowę z uprzejmym bardem, i któremu zaczęła opowiadać
dowcipy i anegdotki ze swojego życia” – był/wydawał się
spokojniejszy. Poza tym dziwny przecinek przed „i”.
„Vilha
przejęła się białym motylem, który właśnie wleciał, bo zdawał
się być zaczarowany” – zdawał się (bez „być”)
zaczarowany.
„Słyszała
w głowię” – głowie.
„Wiedziała
już co będzie, co będą mówić o niej i o jej matce, o ich krwii”
– krwi.
„–Zaśmiała
się, dokładnie przyglądając się wnuczce” – brak spacji po
myślniku.
„W
końcu z dumą i radością mogła mówić, że nienawidzi go
najbardziej na świecie i jedyne czego w życiu pragnie to
bezpieczeństwo, miłość i śmierć jej króla, jej Cypriana.
Uśmiechnęła
się, wspominając daną jej obietnicę.
Nie
miała pojęcia czym zapłaci za ten niespisany pakt” – jaka
obietnica, jaki pakt? Pakt potrzebuje co najmniej dwóch stron, a
małoletnią córkę ciężko uznać odpowiednią do takich rzeczy.
„Nie
słychać było nawet ćwierkających ptaków, zazwyczaj siedzących
na starych belach przy suficie, obok małej, nieszczelnie załatanej
dziury, przez którą przebijało się słońce” – dziura w dachu
świątyni? Trudno mi sobie to wyobrazić, biorąc pod uwagę piękne
ozdoby i to, że ludzie czynnie do niej uczęszczają. Wiesz, w razie
deszczu świątynia zostałaby zalana.
„Potem otworzył
oczy, intensywnie zielone, błyszczące się, piękne” – zbędne
„się”.
„Gdy
wreszcie zatrzymał się, a konie przestały już niezręcznie bawić
się żwirem (...)” – zastanawia mnie słowo „niezręcznie” – znaczy, woźnica się zażenował, konie oszalały i przesypywały żwir między kopytkami, co wychodziło im niezdarnie, a może same poczuły się niezręcznie?
„O
tym, że podróżniczki przyjechały z Sarthenii zdążył
poinformować mały, grubaśny herold” – dziwnie czytać bardzo
patetyczne opowiadanie i nagle natknąć się na słowo „grubaśny”.
Poza tym przecinek po „Sarthenii”.
„Młodej,
czternastoletniej Nil policzki jarzyły się purpurą, ale nikt nie
mógł zgadnąć czy od słońca czy od wstydu” – brak przecinka
przed drugim „czy”.
„Tamir
nienawidził tego wszędobylskiego i kłamliwego opisu czarodziejów”
– definicja słowa „wszędobylski”: „osoba, która się do
wszystkiego wtrąca, wszędzie zajrzy, jest wszędzie obecna;
wścibski, ciekawski”.
„Zwłaszcza,
że najwięcej do powiedzenia mieli ci, którzy sami nigdy
czarodzieja na oczy nie widzieli, a sugerowali się tylko
opowieściami o tych największych i najsławniejszych, mieszkających
w pałacach z białego marmury, z własnymi posągami i fontannami
jak cała jego wieżyczka” – zwłaszcza że; białego marmuru;
fontannami jak cała wieżyczka? Wygląda na to, że zabrakło
jakiegoś słowa (dużymi?). Poza tym to samo, co przy obrazach –
własne posągi sugerują właściciela, a nie postacie.
„Nie
Tamir, który przywiązany był do każdej głębszej i mniej rysy w
drewnianym, posklecanym stole” – raczej głębszej i… e…
płytszej?
„Książe
Vihaegar o blond włosach do pasa, związanych w połowie skórzanym
paseczkiem (…)” – książę.
„–
Mi nie wolno kochać, babko” – mnie; księżniczka – czy tam
królewna – powinna wiedzieć, że na początku zdania używa się
dłuższych form zaimków.
Podsumowując,
Twoje opowiadanie miałoby bardzo duży potencjał, gdybyś tylko
zechciała nad nim pracować. Czarno to widzę, jeśli piszesz cztery
notki w roku, jednak jeśli tylko zechcesz poświęcić trochę czasu
na pisanie kontynuacji i poprawienie starych błędów, myślę, że
wyjdzie z tego całkiem ciekawa opowieść. Póki co opieram się
tylko na drobnych poszlakach porozrzucanych po Twoim tekście, a że
pojawiły się postacie, które polubiłam i wobec których losów
nie pozostałam obojętna, to trochę ten tekst mnie wciągnąć, a
to już dobry znak. Podoba mi się, że próbujesz podejmować trudne
tematy, ale sposób przedstawienia tych wydawałoby się
poważniejszych wątków pozostawia wiele do życzenia. Do tej pory
pojawiło się naprawdę dużo scen opisujących wiele różnych
postaci, jednak nie zapadają one w pamięć; zazwyczaj kończą się,
zanim czytelnik zdąży się wczuć w daną historię, żeby pokazać
coś zupełnie innego. Niektóre wydają mi się też po prostu mało
wyraziste, bo odniosłam wrażenie, że niektóre sceny – takie jak
ta z szalejącą babcią – powinny wywierać dużo większe
wrażenie, bo i mają do tego potencjał. Rozumiem, że jest to
dopiero wstęp do większej powieści, ale brakuje mi zdecydowanie
wątków, które już na tym etapie interesowałyby, zachęcały do
dalszego czytania. Zupełnie nie mogę zrozumieć wyboru momentów, w
których opisywane wątki urywasz, żeby zmienić temat, bo ma to
efekt prawdopodobnie odwrotny do zamierzonego; zamiast zatrzymać
czytelnika na dłużej, by zapoznał się z dalszą częścią
historii, zniechęcają go, bo nie pozwalają dostatecznie wczuć się
w klimat opowiadania.
Niestety,
największym problemem, jaki miałam z „Lustrem złudzeń”, jest
styl, który w żaden sposób do mnie nie przemawia, choć na pewno
zrobiłby na mnie lepsze wrażenie, gdyby nie ogrom błędów różnego
rodzaju. Chwilami tekst jest przyjemny i
ma swój urok, ale wciąż nieporadny i choć widać, że się
starasz, to przede wszystkim da się odczuć, że nie masz wprawy w
pisaniu i musisz jeszcze trochę poćwiczyć. Wiele więcej nie mogę
powiedzieć na podstawie tylko tych kilku notek, ale życzę
powodzenia w dalszym pisaniu, bo mimo wszystko widzę, że zależy Ci
na tym tekście.
Dzisiaj
dostajesz ode mnie dwa.
"Dziecko króla jest królewną lub królewiczem."
OdpowiedzUsuńTak? A królowa Elżbieta i książę Karol choćby? ;)
Gdyby autorka chciała używać konkretnego tytułu – nie ma problemu, ale póki co oba są używane zamiennie bez sprecyzowania. Aatos nie pociesza się też, że choć jest drugim potencjalnym królem, to jest przynajmniej księciem Księstwa Błota i Walii, czy czegokolwiek – on nie ma takich refleksji, jego siostry nie mają takich refleksji przy wspominaniu swoich tytułów, a nic nie wskazuje na to, żeby państwo było podzielone na jakiekolwiek księstwa, wręcz przeciwnie – to raczej małe, jednolite, niewiele znaczące państewko. Przy tym nic nie wiadomo o żadnych krainach geograficznych i jednostkach administracyjnych ;)
UsuńOk, chodzi mi o samo sformułowanie. Samo w sobie nie jest prawdziwe.
UsuńOcenę raczej przejrzałam niż przeczytałam, ale bardzo mi się podobała, bardzo wnikliwa i porządna :).
A, no tak, masz rację. Już zmieniłam ten fragment, teraz wszystko powinno być w porządku :) Dziękuję za czujność i opinię :)
UsuńWitam! Na początku bardzo chcę podziękować za ocenę, chociaż z bardzo wieloma rzeczami się nie mogę zgodzić i widzę tutaj typowy styl blogerskiej oceniającej. Nie chcę Cię obrazić, chodzi mi o to, że zbyt szczegółowo się czepiasz wszystkiego, tak bym to nazwała. O co mi chodzi? A np. o to, że w moim świecie są farbki, że nawiązuję do mitologii. Mam na myśli to, że mam prawo we własnym wykreowanym świecie mówić o tym co jest, a czego nie ma. Tak samo z jedzeniem, które według Ciebie nie może być importowane. Skąd możesz wiedzieć, że Amarylis ma jeden diadem? A ubrała sobie tak, a bo co. Ty nie mogłaś tego wiedzieć, a ja jednak nie musiałam tego opisywać. Nie chcę się porównywać do pisarki, ale jeśli czytasz książkę, fantastykę, do której przecież trzeba podejść z wyobraźnią, to nie interpretujesz każdego możliwego zakątka? Oczywiście, autor książki nie zgłasza się do oceny, jednak nie o to tutaj chodzi. Mam nadzieję, że rozumiesz co mam na myśli?
OdpowiedzUsuńNa razie nie rozpiszę się zbyt wiele, mam mnóstwo rzeczy na głowie, ale powiem szczerze, że chociaż na początku trochę wiele rzeczy mnie zdenerowało to też z wieloma się zgodzę. Ocena bardzo porządna, dawno takiej nie dostałam, cieszę się, że mnie oceniłaś, chociaż naprawdę większość Twoich domysłów jest w ogóle nie trafiona, więc głupotą jest domyślanie się i wypisywanie tego, co sobie ubzdurałaś, brzydko mówiąc. Nie odbierz mnie źle, bo naprawdę jestem wdzięczna i sądzę, że Twoja ocena naprawdę dużo mi dała. Ale tak jak Ty w moim tekście widzisz błędy, tak i ja widzę w Twoim, i nie ma w tym nic absolutnie złego!
Jeśli znajdę czas to postaram sie napisać coś sensownego, ale ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona z oceny i dziękuję za poświęcony jej czas!
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za chaotyczne wypowiedzi w komentarzu, mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodziło.
Przyznam, że kwestia cennych materiałów w Twoim opowiadaniu mnie zaintrygowała; odniosłam wrażenie, że w tym świecie ceni się zupełnie inne metale i stroje w ogóle (zbroja łuskowa księcia Vihaegara), jednak wydaje się to sprzeczne ze stwierdzeniem o wyższych sferach, co toną w złocie; no, ale o tym dość szeroko rozpisałam się w ocenie, więc nie będę się powtarzać. Na pewno jednak nigdzie nie próbowałam wnioskować, że Amarylis diadem ma tylko jeden i z tego powodu jest taka biedna.
UsuńW ocenie napisałam też wystarczająco dużo o tym, dlaczego akurat takie na przykład farbki przykuły moją uwagę, ale nigdzie nie stwierdziłam, że ich być nie może – przeciwnie, pisałam o tym, że ich obecność może zostać łatwo wyjaśniona, jednak na ten moment wiele na ten temat nie wiadomo. Co więcej, w wielu fragmentach podkreślałam, że zwyczajnie nie wiem, jak powinnam daną rzecz zinterpretować; to dopiero początek opowieści i nie mogę przewidzieć, czy jakiś wątek zostanie jeszcze rozwinięty w przyszłości. Uznałam jednak, że wiele kwestii warto poddać pod rozwagę, gdyż pewne elementy wyglądały na niezamierzone, takie, o których łatwo później zapomnieć, lub które działałyby jedynie wyjaśnione od razu. Wszędzie zaznaczałam, skąd wyciągam dane wnioski, a co z tym zrobisz, to już nie moja sprawa, jeżeli chcesz zostawić dane motywy, masz do tego prawo. Zwróciłam Ci jedynie uwagę na wiele fragmentów, które mogą zostać źle odebrane. Jak choćby z tą mitologią: nie chodzi o samo nawiązywanie do niej, tylko bezcelowość tego zabiegu, bo opowiastka nie ma żadnego znaczenia dla dalszego ciągu historii i jest jakby oderwanym, pseudohumorystycznym wstępem.
Jeśli odniosłaś wrażenie, że kwestia samych diademów czy farb mocno zaważyła na ocenie, to zapewniam, że tak nie jest; nawet jeśli by je potraktować wprost jako potknięcia logiczne, to nadal nie miałyby one takiej wagi.
Autor wszystko może, tu masz oczywiście rację; świat możesz stworzyć jakikolwiek. Jednak jeśli zbyt wiele elementów budzących wątpliwości pojawia się już na początku, czytelnik może się łatwo zniechęcić. Już zwłaszcza gdy może po nich odnieść wrażenie, że autor niektórych kwestii nie przemyślał albo ma braki w wiedzy.
Czekam na szczegółowe uwagi i chętnie je omówię, jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości; nie mówię przecież, że jestem nieomylna, ale każdy argument staram się poprzeć cytatem lub przywołaniem danego motywu. Jeżeli chciałabyś o którymś z nich porozmawiać, to śmiało :) Czekam na komentarz, z pewnością się ustosunkuję do wszystkich kwestii.