Na
początek chciałabym bardzo przeprosić Cię za to całe opóźnienie;
kazałam Ci czekać zdecydowanie za długo i nie mam nic na swoją
obronę. Mam nadzieję, że szczegółowa ocena Ci to choć trochę wynagrodzi, bo wiadomo – miałam sporo czasu na przemyślenia.
Ze
spraw technicznych – zamierzam otworzyć własną ocenialnię,
jednak minie trochę czasu, zanim będę miała naprawdę czas się
tym zająć. Jeszcze nie mam pojęcia, gdzie zostanie to ogłoszone, ale póki co świetnie się bawię, dobierając odpowiedni szablon do tematyki bloga oraz rozpisując zasady jej działania. Niestety, teraz został jeszcze miesiąc nauki i
w związku z tym kolejna moja ocena pojawi się jakoś wraz z początkiem wakacji.
Rozpatrujący
wniosek: Claudinella
Więzień:
Malcadicta [malcadicta-fantasy]
Tekst
zdążyłam przeczytać już pod koniec lutego i wtedy też zapisałam
wszystkie swoje uwagi, natomiast dopiero jakieś dwa tygodnie temu
znalazłam czas, żeby wrócić do notatek i przeredagować wszystko
do formy zrozumiałej dla innych. Jest w tym pewna mała zaleta, bo
teraz, kiedy przypominam sobie cały tekst, dokładnie widzę, co
wysuwa się na pierwszy plan. Być może z tego powodu forma oceny
będzie trochę inna niż zazwyczaj.
Najpierw jednak,
standardowo, omówmy stronę graficzną.
Szablon
nie należy niestety do najbardziej dopracowanych, ale nie mam nic do
zarzucenia w kwestii czytelności i funkcjonalności. Bardzo nie
lubię jednak tekstów, które trybem rozkazującym zwracają się do
czytelnika, każąc mu zostawić komentarz, zwłaszcza jeśli używają
argumentów typu „klawiatura nie gryzie”. To ostatnie widuję po
prostu zbyt często w różnych zestawieniach, a pierwsze jest
zwyczajnie mało uprzejme: nikt nie lubi, kiedy się mu rozkazuje.
Zarówno
gadżety po prawej, jak i wszystkie podstrony mają problem z
niewyjustowanym tekstem i brakiem akapitów. Z jakiegoś powodu nie
ma tam również ani poprawnych pauz, ani cudzysłowów, nie brakuje
za to literówek i błędów wszelkiego rodzaju, co ciężko mi
zrozumieć, zwłaszcza że teksty te nie wyglądają na napisane w
ostatniej chwili; naprawdę nie znalazłaś czasu, żeby je poprawić?
Gadżet
„o mnie” wydaje mi się zbędny – jest odpowiednia podstrona i
to wystarczy. Podobnie z archiwum, bo linki w spisie treści i
zakładce „opowiadania” wystarczają do poruszania się po blogu.
Mam w
zwyczaju dokładnie analizować grafikę, więc cieszy mnie, kiedy
szablon nie jest ściągnięty z sieci i mogę zwracać się
bezpośrednio do jego autora; niestety, w tym wypadku głównie będę
narzekać. Na tle przedstawiającym czyjąś rozrzuconą bez kultury
korespondencję znajduje się obrazek ze starą otwartą księgą,
która została wklejona bez zachowania przezroczystości –
szczególnie na rogach widać białe fragmenty wskazujące, że
warstwa ma prostokątny kształt. Prawdziwym problemem jest jednak
to, co zostało napisane na tej księdze, bo od błędów wręcz się
roi. Po pierwsze – zamiast poprawnego cudzysłowu, są dwa
przecinki na początku i znak " na końcu, po drugie – cytat
nie powinien kończyć się kropką, a po trzecie – brakuje
przecinka. „Czasem, kiedy twój świat staje na głowie i zaczyna
tańczyć, nie ma innego wyjścia niż
wirować razem z nim” – na czerwono zaznaczyłam ten, którego
brakuje. Ja rozumiem, że błędy tego typu mogą się zdarzyć w
tekście, który będzie można za chwilę edytować, ale w nagłówku,
w dodatku takim, który wisi od przynajmniej roku? Nie zachęca to do
zapoznania się z treścią opowiadania. Do tego sam tekst jest
pisany literami tak wielkimi w stosunku do wielkości strony, że w
linijkach niektóre słowa występują pojedynczo, zostawiając po
prawej stronie wielkie dziury. Wizualnie to rozwiązanie nie
prezentuje się za dobrze.
Na
lewej stronie znajduje się tytuł opowiadania, „Córa”, pisany
gotykiem. Nie byłabym sobą, gdybym się do tego szczegółu nie
przyczepiła: nie rozumiem kreski w „ó”. Nie wygląda na
wykonaną tym samym piórem, a w dodatku wychodzi poza górną linię
pisma za bardzo, żeby sądzić, że oryginalnie się tam znajdowała.
Czepiam się, wiem.
„Córa”
jest mocno jednowątkową, ciągłą i spójną opowieścią o
dziewczynie imieniem Mal, która pragnie poznać swoją tajemniczą
przeszłość. Tekst koncentruje się
przede wszystkim na niej i jej problemach z łączeniem w całość
chaotycznych wspomnień, poszukiwaniach informacji o tym, kim
naprawdę jest, a także kto jest jej prawdziwym ojcem. Główny
wątek jest przez cały czas bardzo mocno zarysowany, a te poboczne
oczywiście pojawiają się całkiem naturalnie, jednak szybko
znajdują powiązanie z główną osią fabuły, ewentualnie szybko
kończą się, aby mógł nastąpić powrót do problemu wspomnień z
poprzedniego życia. Wrażenie to jest tylko pogłębiane przez
specyficzną konstrukcję tekstu, która sprawia, że większa część
akcji rozgrywa się w jednym pomieszczeniu.
Jest
to jeden z tych niewielu przypadków, kiedy wciąż pojawiające się
w tekście opisy przebudzenia/zasypiania bohatera nie wydają się
czymś uciążliwym i nie sugerują braku umiejętności autora,
który nie wie, w jaki sposób rozpocząć akcję; zabieg wydaje się
od pewnego momentu
nadawać opowieści określony rytm i łatwo da się go uzasadnić,
biorąc pod uwagę, że fabuła opowiada również o codzienności
bohaterki, chociaż jak zwykle mam wiele zastrzeżeń do samego
wykonania.
Pierwszymi
rzeczami, które przychodzą mi do głowy, kiedy myślę o tej
historii, jest pan Śmierć – męska personifikacja śmierci, pokój
Mal – ten, w którym ma miejsce większość akcji, a także bardzo
nieudany wątek miłosny. Główna bohaterka szukająca tożsamości
w najlepszym razie ląduje dopiero na czwartym miejscu; wydawałoby
się, że przy takiej konstrukcji to ona powinna wybijać się na
pierwszy plan, jednak tak niestety nie jest. Winę za to ponosi moim
zdaniem jej nie do końca udana kreacja, ale o tym, jak i o wielu
innych kwestiach, zaraz się wypowiem.
Zabierając
się do lektury Twojego opowiadania, byłam nastawiona bardzo
pozytywnie. Trzydzieści cztery rozdziały – czy może raczej
części, choć umówmy się, że będę stosowała te nazwy
zamiennie; mam nadzieję, że nie będzie nieporozumień – to już
wystarczająco dużo, aby wiele wątków dostatecznie się rozwinęło.
Cieszyło mnie, że nie będę musiała domyślać się tego, co
autor dalej chce zrobić z tekstem, który zazwyczaj w takim
przypadku zaraz i tak zostawał porzucony, i że nie muszę snuć
domysłów, do czego dążą ledwo zasugerowane wątki, a mogę za to
obszernie komentować zastosowane rozwiązania. Cóż, cieszę się
do tej pory, jednak muszę tutaj napisać o tym, że mój entuzjazm
mocno przygasł, kiedy zobaczyłam pierwsze dwie linijki „Części
pierwszej”.
„-
Wychodzimy Mal! – zawołał ktoś z dołu. – Zadzwoń jak
wrócisz!
-
Dobrze! – odkrzyknęłam i zaraz dodałam – Ciociu!”
Zwracam
uwagę, że to są dwie pierwsze linijki tekstu, które widzi
czytelnik rozpoczynający lekturę. Wołacze bez przecinka, brak
potrzebnych dwukropków… no, nie robi to dobrego wrażenia i
naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego nie poprawiłaś tego typu
błędów i literówek, mimo że zostały ci już przez kogoś innego
wytknięte.
To
oczywiście jeszcze w żadnym wypadku nie przesądza o tym, jak
prezentuje się cały tekst, jednak jestem pewna, że ludzie bardziej
wyczuleni na błędy nie zechcą czytać dalej. Uważam też, że
gdybym odwiedziła Twojego bloga wcześniej i nie odstraszyłby mnie
nagłówek, z pewnością wyłączyłabym go, widząc brak
uszanowania dla podstawowych zasad interpunkcji w pierwszym zdaniu.
No,
ale zajmijmy się najpierw fabułą jako taką.
Jak
wspomniałam, główna bohaterka straciła pamięć. Nie miała
zupełnie żadnych wspomnień sprzed czasów, kiedy w wieku szesnastu
lat znalazła się w szpitalu, gdzie nikt nie był w stanie ustalić
jej tożsamości. Mal trafiła więc do rodziny zastępczej, dostała
nowe dokumenty i nic już nie wskazywało na to, żeby była w stanie
poznać swoją przeszłość, aż do czasu, kiedy spotkała na swojej
drodze Śmierć – męską kostuchę.
Podczas
mojej krótkiej przygody z ocenianiem, zdarzyło mi się już raz
recenzować bloga, którego głównym wątkiem było odkrycie własnej
tożsamości przez nastoletnią dziewczynę po tym, jak straciła
pamięć – wnioski niech każdy wyciągnie sam. Niemniej pomysł,
by poznać swoją przeszłość poprzez częste rozmowy ze Śmiercią
wydał mi się bardzo interesujący; może ze względu na to, że
zaciekawiło mnie już samo to, jak przedstawisz personifikację
śmierci. Liczyłam na to, że nadasz jej oryginalne cechy, z którymi
się jeszcze nie zetknęłam w literaturze (niestety, fanką
Pratchetta nie jestem, nic nie wiem o tym, jak on ją przedstawiał –
po „Kocie w stanie czystym” obiecałam sobie, że nie sięgnę po
„Świat dysku” do co najmniej 2015 roku). Poniekąd tak się
stało… ale od początku.
Konstrukcja
tekstu ma swoje wady i zalety. Początkowo, czyli przez piętnaście
rozdziałów, akcja toczy się bardzo powoli i mimo małej liczby
opisów od pierwszych słów z całkiem niezłym skutkiem starasz się
wprowadzić do swojej opowieści jakiś klimat – aż do
przełomowego momentu, w którym Mal przenosi się do świata
równoległego. W „naszym” świecie przedstawiasz dokładnie
sytuację rodzinną bohaterki, relacje Mal z innymi ludźmi, jej
znajomych ze szkoły, właściwie całe środowisko, a przede
wszystkim ją samą. Akcja rozwija się bez pośpiechu i w miarę
płynnie, choć tak naprawdę wtedy nie widać jeszcze, do czego
dążysz; pierwszym poważnym zgrzytem są wydarzenia związane ze
szkołą magii.
Ta
część tekstu, w której Mal przenosi się do innego świata, jest
chyba najgorszą pod względem opisu wydarzeń, klimatu i ciągłości.
Tworzy tym samym całkiem duży kontrast w stosunku do poprzednich
rozdziałów, bo wątek wygląda tak, jakbyś przesadnie spieszyła
się z doprowadzeniem go do końca. Akcja rozwija się zdecydowanie
za szybko, nie pozostawiając bohaterce czasu na jakiekolwiek
przemyślenia, bo świat praktycznie podejmuje decyzje za nią –
nie wiem, czy zauważyłaś, jak bardzo rzeczywistość jest
przychylna dla głównej bohaterki, praktycznie podsuwając jej pod
nos kolejne rozwiązania. Ot, akurat przypadkiem otrzymała wszystkie
potrzebne informacje, które były jej niezbędne
do powrotu, jakbyś nie chciała tracić czasu na niepotrzebne
rozwlekanie całości, odbierając wydarzeniom jakąkolwiek
wiarygodność. Raziło mnie również to, że Mal bez mrugnięcia
okiem decyduje się na wyprawę do Lasu Szeptów, jakby nagle
straciła jakikolwiek instynkt samozachowawczy – według jej
towarzysza to najbardziej ryzykowna trasa, jaką można wybrać. Cóż,
słowo się rzekło i podczas przechodzenia przez las bohaterka
postanawia nagle zapytać nowo poznanego kolegę, jakie jest
najbardziej wypasione zaklęcie wśród magów, a ten natychmiast
zaczyna się rozwodzić nad tym, jak niewyobrażalny prestiż
przynosi… przywołanie Śmierci. Dodaje też, że zdarzyło się to
tylko raz w historii, więc przeprowadzenie takiego przywołania jest
prawie niewykonalne. Zaraz po tym Mal łapią driady zdenerwowane
rozpalaniem ognia, ale nie robią jej krzywdy, ponieważ okazuje się
jakąś „wybraną”, nazywają ją też „nadzieją” (co
okazuje się mieć później związek z tajemniczą przepowiednią...)
i pomagają spokojnie opuścić las, dzięki czemu bohaterowie
bezpiecznie docierają do szkoły magii.
No błagam. Jeśli wcześniej główna bohaterka nie
miała cech Mary Sue, to w tym momencie pobiła wszelkie rekordy.
Ledwo
Mal i Merrick przychodzą do szkoły magii, a spotykają ich kolejne
przychylne zbiegi okoliczności; magowie „naginają zasady”
dotyczące gości ze względu na talent magiczny Mal (o którym tylko
usłyszeli!), a ta odstawia szopkę i ogłasza, że pomoże w
wykonaniu najfajniejszego istniejącego zaklęcia dla zaawansowanych.
No a arcymag, pchnięty do tego chyba przeświadczeniem, że ma do
czynienia z główną bohaterką jakiegoś opowiadania, nagle
stwierdza, że to świetny pomysł i wszelkie protesty ucina
podkreślaniem, że to on ma władzę i może robić, co mu się
podoba. Cóż… nie dość, że sama Mal nie mogła mieć pewności,
bo i skąd, że to rzeczywiście zadziała, to jest dla magów tylko
nieogarniętą – bo nieznającą kompletnie realiów świata, w
którym się znalazła – nastolatką wygadującą głupoty, a oni
chcą tracić czas i energię na jakieś szalone przedstawienie?
Całe
szczęście, że z momentem powrotu do naszego świata akcja znów
się uspokaja i tekst na powrót przyjmuje strawną formę, bo
przyznam, że nie miałam na to wielkich nadziei – odniosłam
wrażenie, że coraz mniejszą uwagę przywiązujesz do tego, jak
opisujesz akcję.
Co
prawda później pojawia się jeszcze fragment z przepowiednią,
którego wolałabym, żeby nie było wcale; zupełnie nie rozumiem
jej sensu, jako że jest jedynie dziwacznym tekstem opisującym jakąś
bliżej nieokreśloną damę, co jest czarna jak noc i blada jak
księżyc, a oprócz tego nie zawiera żadnych ciekawych informacji,
które uzasadniałyby jej istnienie jako przepowiedni właśnie –
bo kto miałby ją powtarzać? Do tego skoro Śmierć pofatygował
się specjalnie na spokojną rozmowę z martwą wieszczką, żeby
dowiedzieć się, kogo naprawdę tekst dotyczy, to... chyba nie
powinien opowiadać Mal o „problemach z tłumaczeniem” ostatniej
linijki, co do której ponoć nie ma pewności, czy nie powinna
zaczynać się od „nie”, skoro mógł otrzymać taką informację
z pierwszej ręki? Nie mam pojęcia, jak
mam to interpretować, ale mam nadzieję, że wpadłaś na jakieś
fajne rozwiązanie.
Muszę
przyznać, że o tym wątku w ogóle nie pamiętałam, biorąc się
po dłuższej przerwie za ocenę „Córy”. Ani trochę nie zapadł
mi w pamięć z raczej oczywistych powodów – nie jest ani zbyt
odkrywczy, ani nie wiąże się z żadnymi innymi wątkami, ani
przepowiednia nie była przedstawiona w ciekawy sposób. Przy tym
wcale nie uważam, że to najgorsza rzecz w tym tekście: po prostu
motyw przepowiedni na ten moment wydaje się zupełnie zbędny.
Główna
bohaterka wypada bardzo blado, a to naprawdę źle w przypadku tekstu
o takiej budowie. W idealnej sytuacji czytelnik odkrywałby Mal razem
z nią i angażował emocjonalnie w podejmowane przez nią decyzje, a
na obecną chwilę dostaje mało wiarygodną, raczej nieciekawą,
słabo opisaną postać bez wyraźnych cech charakteru, której w
dodatku wciąż przypisuje się różne zalety niemające
odzwierciedlenia w treści.
Wydaje
mi się, że Twoim celem było stworzenie bohaterki z pozoru
zwyczajnej, jak najbardziej przeciętnej – takiej, z którą łatwo
byłoby się utożsamić większości nastoletnich czytelniczek. Nie
wiem, jak jest naprawdę, ale Mal zdaje się pokrywać się z
wyobrażeniem o typowej bohaterce powieści dla nastolatek –
nieidealna, starająca się jakoś sobie radzić w życiu, grzeczna,
ale stanowcza, z pewnym dystansem do siebie, jednak ciągle naiwna.
Łatwo wyobrazić sobie jej reakcje, co oczywiście należy uznać za
zaletę tekstu, ale jednocześnie przez swoją przeciętność jest
szalenie nudna. Nie powiem, żeby była przez to postacią
jednoznacznie negatywną – podoba mi się jej relacja z przybraną
rodziną i zachowanie podczas wypadów z Sebastianem, ale to wcale
nie czyni jej w jakikolwiek sposób interesującą. Poza tym mam
problem z kilkoma rzeczami. Po pierwsze – ładnie to tak umawiać
się z dwoma chłopcami naraz, podejrzewając, jakie są ich
intencje? Nie twierdzę, że grała na dwa fronty, ale powinna była
od razu ostrzec Sebastiana, który przez całą znajomość wyraźnie
z nią flirtuje, żeby sobie za wiele nie wyobrażał, a dopiero
potem spotykać się z nim jako koleżanka. Zanim zaczniesz jej
bronić – na miejscu Mal wyobraź sobie chłopca, który w piątek
umawia się z jedną nowo poznaną koleżanką, a w sobotę, wciąż
chcąc utrzymywać kontakty z pierwszą, spotyka się z inną, która
jest w nim zakochana. Wyziera spod tego niewinnego incydentu jej
nieszczerość i chęć poprawienia sobie samooceny.
Zupełnie
nie rozumiem też innej kwestii; w momencie, kiedy Hubert pokazuje
Mal zdjęcie Kuby przytulającego jakąś inną, Bogu ducha winną
dziewczynę, bohaterka wpada w szał. Owszem, słowa Huberta i jego
oczywiste intencje to jedno, ale zauważ kilka rzeczy: nie wiadomo,
kiedy zdjęcie było zrobione, nie wiadomo, czy Kuba był wcześniej
w związku, nie wiadomo, jaki fotka ma wydźwięk (może to jego
siostra? Poza tym czy byłoby w tym coś nieodpowiedniego, gdyby
pozując do fotografii, Sebastian przytulił Mal?), ale jeden rzut
oka wystarczy: MAL ZOSTAŁA ZDRADZONA. Potem nasza bohaterka
denerwuje się przez dwa dni i zamiast po słynnym meczu wyjaśnić
sprawę ze swoim chłopakiem, ona woli zrobić awanturę w miejscu
publicznym i nawet nie biorąc pod uwagę żadnych wyjaśnień ze
strony Kuby, wrócić do domu. No, ale jakie są zalety tej sytuacji:
po drodze całuje się z Sebastianem na otarcie łez.
Bohaterka
nieidealna byłaby całkiem pozytywnym zjawiskiem, ale mam wrażenie,
że akurat Mal dopadł syndrom Belli – nudziara, która nie jest
może szczególnie zła, ale też nie posiada wiele zalet, a jest
obiektem fascynacji dwóch chłopców i samego pana Śmierci.
Zacznijmy od przemyśleń Sebastiana, bo te akurat miałyby prawo
idealizować dziewczynę, którą jest zauroczony:
„Nie
była to jakaś oczywista uroda, ale taka bardziej wyrafinowana.
Szczupła, blada twarz nie miała żadnych piegów czy pryszczy.
Czarne, gładkie włosy rozsypały się na ziemi. Kilkakrotnie
narzekała, że są zbyt długie” – wyrafinowana uroda, szczupła
sylwetka, idealna cera, super! Tylko tego narzekania Mal na zbyt
długie włosy nie potrafię zrozumieć, bo to trochę absurdalne.
Jednak
to, co chcę przekazać, najlepiej obrazuje fragment, w którym
Śmierć opisuje Mal; ten, który mnie niezmiernie zdziwił.
„Co
prawda, teraz, im dłużej przebywał koło niej dostrzegał pewne
znajome cechy. Na przykład upór. Odwagę. Inteligencję.
Elastyczność. Zdolność racjonalnego myślenia w sytuacjach
zagrożenia. Umiejętność dopasowania się do sytuacji. Pewne
drobne szczegóły, czasem wrażenie, którego nie potrafił nazwać”.
Ostatnie zdanie sugeruje jakąś magiczną otoczkę wokół Mal,
czego – poza łamaniem praw fizyki w scenach walki – kompletnie
nie zauważyłam i
zastanawia mnie, na jakiej zasadzie Śmierć miałby zauważyć,
będąc istotą nadprzyrodzoną i o bardzo ważnej roli w co najmniej
dwóch światach. W żaden sposób nie jestem w stanie uwierzyć, że
akurat ona jest lepsza od dziesiątek Safon, z którymi na pewno miał
do czynienia, jak długo istnieje. Poza tym gdzie dało się w niej
zobaczyć inteligencję choć trochę powyżej przeciętnej? W całym
tekście nie potrafię wskazać jednej takiej sceny, przy czym mogę
przywołać kilka, w których Mal zachowuje się jak idiotka.
„Elastyczność” też nie jest jej mocną stroną, nie mówiąc
już o „zdolności racjonalnego myślenia w sytuacjach zagrożenia”
– przy bójce z Kasandrą ograniczyła się do bycia powaloną na podłogę
i machania rękami. No, chyba że skłonność do dźgania puginałem
obcych mężczyzn zalicza się do tej kategorii. Z oporem akurat mogę
się zgodzić, no i jeszcze pod odwagę można podciągnąć pytanie
nowego nauczyciela, czy przypadkiem nie jest czymś innym niż
człowiekiem (w końcu gdyby nim był, to pewnie dostałaby uwagę do
dzienniczka za sugerowanie, że nauczyciel jest jakimś…
paraczłowiekiem), choć to równie dobrze mogła być głupota. Ta
„umiejętność dopasowania się do sytuacji” to stuprocentowa
prawda, ale zobrazowałaś to w formie całkowicie kuriozalnej.
Większe niedowierzanie towarzyszy jej w momencie, gdy dowiaduje się,
że jej chłopak zrobił sobie zdjęcie z jakąś dziewczyną, niż w
sytuacji, gdy obcy dziwak przedstawiający się jako „Śmierć”
zaczyna za nią chodzić i obserwować ją, gdy ta śpi, je, uczy
się, chodzi na randki... Swoją drogą zastanawia mnie to założenie
– on jest w stanie pół dnia łazić za obcą nastolatką, podczas
gdy, hej, ludzie próbują umrzeć! To ten moment, w którym już
wiesz, dlaczego Rasputin czy święty Sebastian tak długo się
męczyli; wcale nie byli tacy super, po prostu Śmierć poszedł
podglądać uczące się siedemnastolatki.
Potem
mamy jeszcze taki fragment:
„Wsłuchał
się w rozmowę Mal ze sowimi rodzicami
i zobaczył ją tak wyraźnie, jakby stała obok niego –
roześmianą, beztroską, nienaganną uczennicę i wzorową córkę”
– nie rozumiem, dlaczego Śmierć przejmuje się akurat tym, jaką
uczennicą jest Mal, a do tego znów wydaje mi się to przesadzone;
już zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sam był świadkiem
tego, jak zupełnie nie nauczyła się na sprawdzian z historii. Niby
obie zalety bohaterki można gdzieś wtrącić, ale po pierwsze –
bez zbędnej egzaltacji, bo w czytelniku rodzi się bunt: bo przecież
Mal nie jest wcale tak idealna, jak ją przedstawiasz, po drugie
naprawdę przeszkadza mi, że w taki sposób myśli o niej właśnie
Śmierć (dla mnie to najpoważniejsza niespójność w jego kreacji
i po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że tak zachwycałby się
właśnie nią).
Kiedy
mówię o cechach, które nie znajdują potwierdzenia w
tekście, odnoszę się głównie do tego, jak przedstawiłaś Mal na
samym początku. Scharakteryzowałaś ją kilkoma ogólnymi określeniami
i napisałaś między innymi, że uwielbia czytać, ale to zwyczajnie
nie wystarczy – trzeba to jeszcze pokazać! Chciałabym chociaż
raz zobaczyć, jak faktycznie czyta dla przyjemności, a nie po to,
by poznać swoje pochodzenie; od czasu do czasu bohaterka trzyma w
rękach jakąś książkę, ale tylko dlatego, że akurat z jakiegoś
powodu musi i nie ma czerpie z tego żadnej radości. Sposób, w jaki
usiłujesz ją przedstawić czytelnikowi, jest bardzo naciągany, bo
zwyczajnie nie odczuwam tego, co Śmierć ma do powiedzenia na jej
temat; to wszystko puste słowa niemające odzwierciedlenia w
tekście.
Wspominałam
już o tym, że pokój Mal jest wyjątkowo ważnym pomieszczeniem.
Nie jestem pewna, czy było to zamierzone, nawet nie wiem, czy sama
zwróciłaś na to uwagę; możliwe, że nie miałaś zupełnie
takiej intencji, ale jednak to właśnie tam główna bohaterka
spotyka się ze Śmiercią i w związku z tym większość ważnych
scen ma miejsce również właśnie tam. To z tego powodu przeszkadza
mi, że ciężko sobie to miejsce wyobrazić – nie jest w żaden
sposób charakterystyczne, opis ogranicza się do wymienienia kilku
mebli, bez których właściwe opisanie akcji byłoby niemożliwe
(fotel, żeby Śmierć miał gdzie siedzieć, łóżko, żeby Mal
miała gdzie zasypiać i szafa… żeby była nad nią tajna
skrytka). Jak brzydka scena teatralna, a nie pokój, który jednak
powinien choć trochę odzwierciedlać właściciela – ten mógłby
w nim rozrzucać książki, papierki po cukierkach, rozstawiać
wszędzie odkurzacze, bo jest ich kolekcjonerem, albo mieć szafę
pełną jednego typu ubrań. Masz okazję opisać mnóstwo
szczegółów, którymi można scharakteryzować postać, ale póki
co wychodzi na to, że Mal pozbawiona jest duszy i zainteresowań.
Również
między innymi dlatego naprawdę dziwi mnie to, dlaczego ktokolwiek
ma ochotę przebywać z Mal; wydaje się nie znosić towarzystwa
kogokolwiek poza Śmiercią, a kontakty z koleżankami traktuje jako
pewnego rodzaju przymus i denerwuje się w myślach na to, że śmiały
ją gdziekolwiek zaprosić. Nie jest interesująca, a już na pewno
pod żadnym względem nie można jej nazwać sympatyczną i dlatego
nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek chce z nią rozmawiać, skoro wręcz
jasno daje do zrozumienia, że nie przepada za innymi ludźmi. Widać
to choćby w tej sytuacji, kiedy z trudem powstrzymuje się przed
wpisaniem Nadii do telefonu jako „jędza”, ponieważ ta pomaga
koleżankom Mal ze scenografią, miała iść do liceum plastycznego
i użyła słowa „dryndnijcie”. Nic więcej o tej dziewczynie nie
wie, a pozwala sobie na takie oceny – niby dlaczego? Nie będę
nawet rozpisywać się, że Nadia wzbudziła we mnie więcej sympatii
niż Mal ze względu na kilka wyrazistych cech i zainteresowania…
To raczej dość oczywiste.
Ten
cytat znowu chyba najlepiej oddaje, co mam na myśli, pisząc o
prawach i przywilejach:
„-
Śmierć, mogę ci zadać pytanie? – Faktycznie zawsze najpierw
pytam o pozwolenie. Głupi nawyk.
- Czy
kiedyś powiedziałem, że nie możesz? – Za to z drugiej strony on
zawsze odpowiada podobnie. Mogłam to uznać za taki nasz mały
zwyczaj. Tak. Taki mój mały zwyczaj, kiedy rozmawiam ze Śmiercią.
Brzmiało, jakbym była nienormalna” – komentarze do tego
fragmentu mnie załamały. Kiedy już bohaterka wykazała się dobrym
wychowaniem i kulturą, czując dystans, jaki dzieli ją, nastolatkę
i Śmierć, pana życia i śmierci, zaraz zaczyna się zaraz potem
zastanawiać, po co właściwie to zrobiła, bo to przecież takie
bezsensowne… Mam nadzieję, że wiesz, co chcę Ci przekazać i
dlaczego tak bardzo krytykuję tę bohaterkę. Ona po prostu nie ma
żadnych predyspozycji do wzbudzania sympatii czy utożsamiania się
z nią.
Z
bohaterami mam ten problem, że wyraźnie widać, których kreujesz
na tych „do polubienia” i pozostałych (oraz Kubę), nie dając
czytelnikowi czasu na osąd. Tę tendencję widać zwłaszcza w
przypadku Mal i Kuby, trochę mniej przy Sebastianie i Śmierci, co
zaraz wyjaśnię w przypadku każdego bohatera z osobna. Nie musi ona
irytować Twoich odbiorców czekających z tygodnia na tydzień na
nowe odcinki, ale dla mnie było to nieprzyjemne – czytałam tekst
jednym ciągiem – i podejrzewam, że podobne wrażenia może mieć
wiele osób, które zapoznają się z Twoim opowiadaniem na obecnym
etapie jego istnienia (trzydzieści cztery rozdziały to jednak dość
sporo).
Mam
wiele zastrzeżeń do tego, w jaki sposób wykreowałaś postać
Kuby; oto przedstawienie chłopca, który początkowo według czytelnika ma
szansę stać się jednym z ważniejszych bohaterów:
„Ledwie
zdążyłam to powiedzieć zza rogu wyłonił się obiekt westchnień,
wysoki, wysportowany i ciemnowłosy
Kuba”.
„Miał
piękne, przejrzyste niebieskie oczy, ale ciemniejsze, prawie
granatowe i krótkie, zmierzwione, jasnobrązowe
włosy” – trochę źle, że chłopiec idealny w ciągu akapitu
zmienia postać.
Już
samo to, że go tak niekonsekwentnie opisujesz, podając zaledwie
kilka cech wyglądu bez żadnych charakterystycznych elementów,
pokazuje, że tak naprawdę było Ci wszystko jedno, kim on jest –
i w tym momencie domyśliłam się też, że to raczej nie miłość
życia Mal, tylko postać-marionetka, przywoływana do intryg
miłosnych i niczego więcej. Co prawda pozwoliłaś mu pojawiać się
w nieco większej ilości scen, niż można by się tego spodziewać,
jednak w pewnym momencie zniknął po zranieniu Mal i tyle go
widziano. Mimo że jest „jakiś” i da się go określić w paru
słowach, jak dla mnie to najbardziej pokrzywdzona postać ze
wszystkich przez Ciebie stworzonych. Od początku miałam wrażenie,
że chcesz, by wypadł słabo na tle innych męskich postaci
(Sebastian ujmujący otwartością oraz bardzo introwertyczny Śmierć,
który bardzo wiele zyskuje poprzez swoją funkcję), robiąc z niego
nie tyle nieśmiałego chłopca, co wysportowanego, dwulicowego
(niczym Mal) półgłówka. Dlaczego? Dalszy opis:
„Oczywiście
w towarzystwie kolegów, bo jakżeby inaczej, zawsze otaczało go
kilkunastu mniej, lub bardziej dziwnych typków, chyba przyjaciół.
Nie do końca rozumiałam, jak się można przyjaźnić z kimś o tak
niskim ilorazie inteligencji. Udawać nie udawali, bo nikt nie gra
tak dobrze” – w kwestii technicznej: trzy zdania obok siebie, a
aż tyle informacji. Reszta: po pierwsze – ci chłopcy zachowują
się jak stereotypowe uczennice w wieku nastoletnim, które biegają
wszędzie razem i chichoczą. Po drugie – w pierwszej chwili
zrozumiałam, że to nie jego koledzy są inteligentni inaczej, a sam
Kuba, bo konstrukcja zdania jest niejednoznaczna.
Dalej miałam
okropne déjà vu, a chodzi mi o tę scenkę:
„-
Cześć Mal. – Przywitał się sztywno.
-
Hej.
Milczeliśmy,
a na jego twarz powoli wypływały czerwone rumieńce. Czy tylko
miałam wrażenie, czy gdzieś z boku doszły mnie przytłumione
śmiechy? Nieważne. I tak uważałam, że uroczo jest, gdy się
facet wstydzi. Powinien oczywiście, bo perspektywa zagadania do mnie
ma go onieśmielać. No, ale nie powinien się też jąkać, bo
ucieknie zanim zdąży wykrztusić z siebie zaproszenie. Dlatego
uśmiechnęłam się zachęcająco.
-
Wiesz… - przerwał i wziął głęboki oddech. –
Jacięchciałemzaprosićnadyskotekę.
Wyrzucił
z siebie potok słów tak szybko, że nie do końca zrozumiałam, o
co mu chodziło. Oczywiście mniej więcej miałam pojęcie, ale
lepiej się upewnić, żeby nie wyjść na głupią.
- Co?
– spytałam nieelegancko.
-
Znaczy, chciałem spytać, czy nie mogłabyś pójść na dyskotekę
ze mną? To znaczy wiem, że to już niedługo i może trochę za
późno…
-
Oczywiście. – przerwałam mu i posłałam kolejny uśmiech.
-
Spotkamy się o dziewiętnastej. – Spróbował zrobić się
stanowczy jak na twardziela przystało. W każdym razie jego zdaniem.
–
Pa!
- Do zobaczenia. – mruknęłam”.
Mnie
przychodzi tylko jedno na myśl:
„—
Eee... Cho! Mógłbym zamienić z tobą słówko?
Chichotanie
powinno być zakazane, pomyślał ze złością, patrząc na
otaczające Cho dziewczyny. Ale Cho odpowiedziała tylko:
„Oczywiście” i odeszła za nim od grupy koleżanek.
Harry
spojrzał na nią i żołądek podskoczył mu dziwnie, jakby opuścił
stopień, zbiegając po schodach.
—
Ee — bąknął.
Nie
był w stanie tego z siebie wydusić. Nie potrafił. Ale przecież
musi. Cho stała z nieco zdziwioną miną i przyglądała mu się
uważnie.
Słowa
same wyleciały Harry’emu z gardła, zanim zdołał uporządkować
je językiem.
—
Chcesziśćzemnąnabal?
—
Słucham?
—
Czy ch-chciałabyś iść ze mną na bal? — zapytał. Dlaczego sie
̨ zaczerwienił? Dlaczego?
—
Och! — Cho też się zaczerwieniła. — Och, Harry, naprawdę mi
przykro — i zrobiła taka minę jakby naprawdę było jej przykro.
— Już powiedziałam komuś, że z nim pójdę.
—
Och — powiedział Harry”.
(fragment
z książki „Harry Potter i Czara Ognia”)
Mamy
tutaj zawstydzonego chłopaka, który wymawia wszystko jednym tchem,
śmiechy towarzystwa, które stoi w tle, jąkanie się,
zdezorientowanie dziewczyny. To trochę nieprzyjemne i faktycznie
żywcem wyjęte z opowiadań dla nastolatek. Baaaardzo typowa scenka.
Wracając
do Kuby, dalej Mal odbywa z nim bardzo nudną randkę, przerwaną w
połowie przez Sebastiana, z którym to ona wraca do domu (biedny
Jakub sportowiec). Jakiś czas później Mal postanawia dać Kubie
jeszcze jedną szansę, żeby się wykazał i wypadł świetnie. Nie
zrobił ani jednego, ani drugiego, ale gdy tylko w jakimś akapicie
pojawia się jego imię, obowiązkowo musi paść określenie „motyle
w brzuchu”, więc nie jest źle, bo przynajmniej bohaterka ma
pozytywne wrażenia do czasu rzekomej zdrady. Jeśli faktycznie
nawiązał romans w czasie tego miesiąca (!) ich związku, to
gratuluję mu życzliwych kolegów. Naprawdę nie mógł z tym
poczekać, aż mu się obecna dziewczyna znudzi, jak każdy normalny
człow… znaczy drań? Chyba że to Mal była tą drugą, bo tego
nie mogę wykluczyć.
Jednym
zdaniem – Kuba to bardzo jednowymiarowa postać i widać, że to
tylko narzędzie. Rewolucja w tym momencie i tak wypadłaby
nienaturalnie, więc na tym poprzestańmy. Martwi mnie jednak to, że
związek Kuby z Mal wypadł tak płytko, bo wydaje mi się, że
wyraźny wątek miłosny wyszedłby temu opowiadaniu tylko na dobre.
Tymczasem naprawdę widać, że przywiązujesz do niego bardzo małą
wagę, a sama Mal przypominała sobie najwyżej od czasu do czasu o
tym, że wypadałoby wysłać do chłopaka jakiegoś esemesa, a o nim
samym myślała tyle, co o panu Janku ze sklepu spożywczego. Żadnego
napięcia, strona emocjonalna potraktowana tak po macoszemu, że aż
boli, zero zaangażowania z jednej lub drugiej strony.
Kolejnym
bohaterem, o którym chcę co nieco opowiedzieć, jest Sebastian. To
w sumie całkiem pozytywna postać i mam wrażenie, że dasz sobie
spokój ze swataniem Mal z ludźmi i zostaniesz przy elfie. Poza
wcześniej wspomnianą otwartością i jakimś optymizmem, w
Sebastianie bardzo podoba mi się jego odwaga i zasady, jakimi się
kieruje w życiu. W porządku, motyw z „przypadkowym” czy
„spontanicznym” (na pocieszenie?) pocałunkiem był tani, ale
gdybym wszystkie postacie rozpatrywać tylko pod kątem opisywanych
przez Ciebie romansów, to chyba każda wypadłaby gorzej, niż na to
zasługuje. Sceny romantyczne są zdecydowanie przesadzone i to jak
dla mnie najsłabsze fragmenty Twojego opowiadania, głównie przez
to, że posługujesz się bardzo popularnymi motywami, nie dając nic
od siebie. Podkochiwanie się w koledze, odwzajemnienie uczucia,
pierwsza nieudana randka, szansa, kolejna randka, pierwszy pocałunek,
a potem nagła zdrada i kolejny chłopiec – wszystko to już było,
a w tych historyjkach zupełnie brak jakiejś intymności czy
poczucia, że są wyjątkowe. Póki co właśnie Sebastian ma szansę
odegrać większą rolę, ale znowu jeden tekst… „Nie możemy się
spotykać, jestem elfem”. Zmień słowo „elf” na „wampir” i
dostaniemy bardzo podobną historyjkę z podobną główną
bohaterką. Powyższy przykład chyba najlepiej
obrazuje, co miałam na myśli, pisząc, że będę oceniała
postacie w oderwaniu od romansów. W końcu Sebastian wykazywał się
pozytywnymi cechami wielokrotnie: miał sporo zainteresowań,
realizował pasje, później zaprzyjaźnił się z Mal i tu pojawiło
się parę sytuacji, które faktycznie pozwoliły mu się wykazać.
Spotkał Śmierć – ukłonił się i rozmawiał z nim odpowiednio,
a nie jak równy z równym (patrz: przypadek Mal). Podobał mi się
też w scenie po próbie ocucenia głównej bohaterki, kiedy chciał
ją lekko spoliczkować w jedynej moralnie uzasadnionej sytuacji,
kiedy można bić innych ludzi po twarzy – po tym, jak dziewczyna
standardowo dostała ataku, nie wybiegł z mieszkania, tylko został
przy niej, wiedząc, że inaczej może się wpakować w kłopoty.
Czyli nie działa impulsywnie, co jest miłym kontrastem dla
pozostałych bohaterów.
Śmierć.
Abstrahując od jego wyglądu, w tym przypadku nie mogłam się na
początku przyzwyczaić do używania przez Ciebie męskiej formy
czasowników w odniesieniu do tej postaci. Zresztą trochę zdziwiło
mnie, że przedstawiłaś go jako mężczyznę; rodzaj żeński w
języku polskim dla tego słowa, jakieś dzieła literackie typu
„Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” raczej nastawiały mnie
na to, że kostucha powinna być kobietą lub płci nie mieć. Jak
już się przyzwyczaiłam do Twojego pomysłu i pisania „Śmierć
mi powiedział”, zauważyłam parę zalet takiego przedstawienia
mrocznego żniwiarza, ale też doszłam do paru nieprzyjemnych
wniosków.
Podoba
mi się, jak on się zachowuje w naturalnych sytuacjach – jest
istotą bardzo spokojną i odpowiadającą lakonicznie. Niezbyt
tajemniczą, ale dającą się lubić. W relacji jego i głównej
bohaterki doceniam kontrast: powściągliwość Śmierci jest jeszcze
przyjemniejsza, kiedy długo czytało się o rozwydrzonej Mal, poza
tym bardzo spodobała mi się niespodziewana propozycja, która
brzmiała: no to teraz gramy w szachy! – było to dość
zaskakujące. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że jego
relacje z Mal są chwilami BARDZO niepokojące – w końcu, jak
wspomniałam, on obserwuje ją, gdy ta zasypia, budzi się, chodzi na
randki (kolejny Edward) i mam szczerą nadzieję, że to rzeczywiście
ze względu na jakąś obietnicę daną komuś dość istotnemu, a
nie osobiste dewiacje. Nie wyobrażam sobie jego romansu z Mal,
wolałabym znacznie, żeby był jej ojcem, co w sumie nie jest aż
tak nieprawdopodobne.
Bardzo
rozśmieszył mnie opis posiadłości Śmierci. Otóż mieszka on w
„wielkim, wzniosłym, ciemnym, strzelistym, trochę gotyckim”
dworze; to takie stereotypowe. Czy on co epokę zmienia design
posiadłości, by wpasować się w wyobrażenia śmiertelników o
tym, w jakim miejscu powinien spędzać wolny czas? Może ta
posiadłość wcale nie jest gotycka, tylko neogotycka?
Poza
tym Śmierć zniechęcił mnie do siebie tymi swoimi żalami i
uznałam, że bardzo nie lubię, kiedy wpada w depresyjne stany:
„Jestem,
kim jestem i nikim innym być nie mogę, bo to, że istnieję wynika
z funkcji”.
Całe
szczęście, że Mal mu współczuje:
„Zrozumiałam.
W sumie, mogłam na to wpaść. To, co mówił było smutne i w tym
momencie pomyślałam, że Śmierć jest pewnie jedną z najbardziej
samotnych istot we wszechświecie. Dobry nastrój gdzieś się
ulotnił, zastąpiony zamyśleniem.
-
Jestem bardzo szanowany w drugim świecie – kontynuował. - Choć
szanowany, to niezbyt właściwe słowo. Większość osób jest
przerażona i wita mnie zgięta w ukłonie, przejęta takim
zaszczytem, jakim było moje pojawienie się w skromnych progach jego
domu. Mogę powiedzieć, że się przyzwyczaiłem. Zazwyczaj mi to
nie przeszkadza, ale czasem…” – wiem, że chciałaś ukazać
drugą stronę wszystkich jego przywilejów, ale ten monolog wypadł
dość sztucznie w obliczu jego wcześniejszych wypowiedzi.
Nie
podoba mi się też, że Śmierć znosi panoszenie się Mal,
pozwalając jej mówić do siebie w dowolny sposób. Warknięcie „-
Weź sobie to i zabierz sprzed moich oczu!” i rzucenie w niego
brudnym sztyletem (co uczyniła, nawet na niego nie patrząc, taka
jest super) raczej nie było zbyt miłe, ale jak wiadomo, głównej
bohaterce wszystko ujdzie płazem. Tak samo dziwiło mnie, jak on ją
przepraszał po zasugerowaniu, że znalezionego kotka można oddać
do schroniska. Reakcja Mal chyba miała sugerować, że schronisko
dla kota byłoby tym, czym sierociniec, w którym chwilkę
przebywała, dla niej, jednak to według mnie naciągane, bo Śmierć
nie miał nic złego na myśli i po prostu nie sądził, że
przybrani rodzice Mal zgodzą się na przygarnięcie zwierzęcia. W
ogóle całe to podkreślanie, że ona nie ma rodziców, jest dość
denerwujące; taka wizyta u weterynarza – ja wiem, że ona
przybranych rodziców nie musi traktować jak rodzonych, ale
biologicznych w ogóle nie pamięta. Kiedy pani weterynarz zapytała
o to, czy rodzice wiedzą, że Mal znalazła kotka i chce go wziąć
do domu, to raczej oczywiste, że chodziło jej o opiekunów prawnych
– bohaterka nie musi się obcym ludziom zwierzać ze swojego
sieroctwa, bo to nie ich sprawa. Nie będę się jednak już
rozwodzić nad tym, jak irytujące jest to podkreślanie, jak twarda
potrafi być Mal, a wrócę do Śmierci.
Jeżeli
chciałaś uzyskać efekt w postaci bohatera o słabym charakterze,
mającego skłonność do melancholii, który po prostu wychodzi,
kiedy nie chce mu się kłócić, to udało Ci się, jednak mam
wrażenie, że cel był inny. Być może chciałaś pokazać tę
„ludzką” stronę Śmierci – jeśli tak było, poszło to moim
zdaniem w złą stronę, odbierając tej postaci potencjał. Sądzę,
że wystarczyłoby, gdybyś zmieniła wydźwięk przywoływanych
przeze mnie fragmentów, a Śmierć wypadłby znacznie lepiej, bo w
przeciwieństwie do Kuby, którego kreacja jest zła od podstaw, w
tym przypadku o ocenie bohatera decydują nieprzemyślane szczegóły.
Ogólnie
rzecz biorąc, najlepszy przyjaciel Mal jest wciąż dość ciekawy i
przyjemny, dopóki czytelnik nie próbuje się wgłębiać w jego psychikę.
Obecnie
niektórzy bohaterowie w tle robią znacznie lepsze wrażenie niż ci
pierwszoplanowi, a to jedna z gorszych rzeczy, jakie temu tekstowi
mogły się przydarzyć.
Chciałabym
też zwrócić uwagę, że początkowo polubiłam Mal; zanim okazało
się, że to Mary Sue w typie Belli Swan, cieszyłam się choćby z
tego, że wreszcie ktoś przedstawił uczennicę w szkole, która nie
jest w tej placówce tylko po to, by powyzywać wszystkich
nauczycieli dookoła. Z biegiem czasu okazuje się ona jednak coraz
mniej ciekawą postacią, za to przez trzydzieści cztery rozdziały
nie zawiodłam się w ogóle ani na Lizzy, ani na przybranej matce
Mal. Mało tego, podobała mi się nawet melodramatyczna historia tej
drugiej; szczerze mówiąc nawet nie spodziewałam się, że będzie
o niej coś więcej powiedziane. Wrażliwa i pomocna Lizzy naprawdę
dobrze wypada przy Mal, wręcz wydawałaby się lepsza do roli
postaci pierwszoplanowej. Całkiem epizodycznych bohaterów już
tutaj pominę, bo było ich zbyt wielu i raczej nie pełnili żadnej
na tyle ważnej funkcji dla tekstu, żebym mogła się nimi
szczegółowo zająć.
Świat
przedstawiony jest nijaki. Z jednej strony wokół domu głównej
bohaterki pojawił się park, gabinet weterynaryjny, sklep
zoologiczny, szkoła, herbaciarnia, kawiarnia – tyle że ja nie mam
pojęcia, w jakim kraju akcja ma miejsce. Jedynymi wskazówkami
wydają się niektóre nazwiska, np. kierowcy autobusu (Jabłoński)
i nauczyciela (który co prawda oryginalnie pochodzi z Rumunii, ale
nie przeszkadza mu to mówić biegle w języku polskim i uczyć
historii pod przybranym nazwiskiem Włodzimierz Drewiński – tak
dla niepoznaki). Zakładając, że książka Brama Stockera naprawdę
istnieje w Twoim uniwersum, to należy przyjąć, że wydarzenia
toczą się w naszym świecie, a powyższe nazwiska sugerują, że w
Polsce. Gorzej z imionami, bo o ile swojski Kuba i podobnie brzmiący
w każdym języku Sebastian przejdą, to zachwyt nad oryginalnością
imienia „Mal”, wskazujący, że to pełne imię, jest co najmniej
dziwny – w Polsce istnieje ustawa, której treść jasno mówi, że
imię powinno wskazywać jasno na płeć dziecka; „Mal”
sugerowałoby płeć męską, bo nie kończy się na „a”, a nie
należy do klasycznych wyjątków typu Beatrycze czy Miriam. Nic też
nie podpowiada czytelnikowi, że to skrót – na przykład od
Malwiny. To samo z Lizzy: może i faktycznie dziewczyna chciałaby,
żeby w ten sposób zdrabniać imię Eliza, jednak przy nieokreślonym
tle brzmi to lekko kiczowato.
Polskie
autobusy szkolne nie są żółte, tylko pomarańczowe*. Poza tym
zastanawiam się, w jakim celu jakikolwiek pojawił się w tekście –
szkolne autobusy występują tylko na terenach wiejskich, a obecność
parku sugerowała raczej miasto, nie mówiąc już o pijalni herbaty
czy czekolady, które potrzebują klientów, by przynosić zyski. Mam
takie dziwne wrażenie, że miejscem akcji jest polska wieś na
środku amerykańskiego miasta.
*Edit. Xilmandr donosi, że autobusy szkolne w Polsce spotyka się także w innych kolorach.
*Edit. Xilmandr donosi, że autobusy szkolne w Polsce spotyka się także w innych kolorach.
Ogólnie
świat przedstawiony wyglądałby znacznie lepiej, gdybyś podała
wprost podstawowe informacje o nim – widać, że na jego szczegóły
masz dużo pomysłów, które przedstawiasz, gdy zaistnieje taka
potrzeba, jednak trudno je sobie zobrazować bez znajomości realiów,
w jakich ma miejsce akcja.
Teraz
przyjrzyjmy się wątkowi dotyczącemu zwierząt. Nie jest to może sprawa najistotniejsza, ale moją uwagę zwrócił pewien szczegół.
„Przeciw
psom nie miałam nic szczególnego przeciwko,
ale irytowała mnie trochę ich bezwarunkowa miłość do
właściciela. Żadna istota tak się normalnie nie zachowuje, więc
psy mają po prosty wyprane mózgi” –
tak zaczyna się wypisywanie wad psów i zalet kotów. Trochę
absurdalne jest porównywanie zwierzęcia żyjącego w grupach do
takiego, które ma słabo rozwinięty instynkt stadny, bo to
równie bez sensu jak zakładanie, że każdy pies czy każdy kot ma
identyczny charakter, ale powiedzmy, że Mal ma jakiś uraz do psów
i obserwujmy, jak rozwija się sytuacja.
„Teraz,
trzymając kota w ramionach, stwierdziłam, że jeśli miałabym
wybierać, wybrałabym właśnie to zwierzę – mądre, aroganckie,
tajemnicze i samolubne, ale potrafiące darzyć człowieka sympatią.
Tak, miałam skłonność do patosu i ciut mrocznych klimatów, ale
to chyba nieuleczalne” – miałaś skłonność do bycia
pretensjonalną i do niedojrzałych zachowań, Mal. Tu oczywiście wypadałoby zauważyć, że bohaterka ma prawo do
dziwnych opinii, również na temat zwierząt domowych, problem polega na tym,
jak wygląda to później. W ciągu całego opowiadania kot
zachowuje się bowiem zupełnie jak wesoły, szukający towarzystwa piesek,
a przecież ona wcześniej długo uzasadniała, że nie lubi psów z
powodu ich konkretnych cech… I jak tu ją traktować poważnie?
Do
samego przebiegu akcji „Mal znajduje kota” mam już więcej zastrzeżeń. Po pierwsze, bohaterka zauważa kota w krzakach i od
razu zakłada, że powinna go zabrać do domu. Przez myśl jej nie
przeszło, że kot może być czyjś, że może kilka metrów dalej siedzi jego kocia matka (nie znamy dokładnego wieku zwierzęcia, ale ponoć jest
„bardzo malutkie”, więc mogłoby to pasować), tylko decyduje,
że będzie jego właścicielką. No dobra, po prostu działała
pochopnie.
Po
uzyskaniu zgody rodziców na jego zatrzymanie biegnie z nim do
weterynarza, a tam kolejne zdziwienie, bo zachowania „właścicielki
weterynarii” (tak jest napisane) nie mogę zrozumieć. Zabiera ona
kota w nieokreślone miejsce na pół godziny, żeby po całym tym
czasie stwierdzić tyle, że kotka jest „zdrowa, ale wychudzona”;
takie coś da się ocenić w kilka sekund, a nawet pół godziny to
stanowczo za mało, żeby uzyskać wyniki jakichkolwiek sensownych
badań – choroby zakaźne, białaczki, te sprawy. Powinna ocenić
wiek kota, założyć mu książeczkę, porozmawiać z właścicielem
o odrobaczaniu i szczepieniach (nie wiem, co się działo przez te
pół godziny, ale robienie kotu szczepień bez pytania właściciela
o to, czy w ogóle chce za nie zapłacić, nie jest zbyt mądre), a
także o sterylizacji. Nie wspominając o tym, że skoro ma przed
sobą osobę, która pierwszy raz będzie opiekować się tego typu
zwierzęciem, powinna porozmawiać z nią o jakichś podstawach; no,
ale załóżmy, że nie było czasu, w końcu spędziła pół
godziny na zabawę z kotem w swoim gabinecie.
Możesz
mówić, że takich szczegółów po prostu nie ma, bo są zbędne –
pewnie! wszystko da się pominąć, zostawić w domyśle, ale obecnie
opis całej wyprawy do weterynarza już i tak jest dość długi i
pełny opisów frędzli na psich leżakach, że sposób
przedstawienia akcji sugeruje, że wizyta została opisana minuta po
minucie.
To,
co również nie odpowiadało mi w Twoim opowiadaniu, to
skrajnie nierealistyczne sceny walki. Apogeum absurdu to leżąca na
ziemi siedemnastolatka, która za pomocą szybkiego pchnięcia rękami
jest w stanie skręcić dorosłej kobiecie kark, ale zanim do tego
przejdziemy, porozmawiajmy o walce z demonem.
Sytuacja wygląda następująco: Mal wraca po lekcjach do domu pieszo, po
drodze w krzakach znajduje kota, więc to z nim idzie do mieszkania,
później wybiera się ze zwierzątkiem do weterynarza (idzie pieszo,
zajmuje jej to godzinę) i do sklepu zoologicznego, po
czym znów wraca do domu, tym razem z pełnym ekwipunkiem. Powinna
być więc nieco zmęczona, ale zachwycona kotem, skoro tak lubi te
zwierzęta. Zamiast tego jednak zaraz po odrobieniu lekcji stwierdza,
że ma ochotę gdzieś się przejść – no dobra, wygląda na to, że jest po prostu aktywną osobą, a kotek
może poczekać. Niestety, właśnie przez to zamiłowanie do
spacerów nasza bohaterka zostaje zaatakowana w parku.
„Nie
zdążyłam nawet westchnąć, a zostałam gwałtownie pociągnięta
do tyłu. Ktoś wygiął mi rękę do
tyłu, a ta odpowiedziała pulsującym bólem. Jęknęłam
głośno, zgięta w pół, po czym ktoś pociągnął
moją głowę z powrotem do pozycji pionowej. (…) Niedaleko mojej
twarzy pojawiło się ostrze. Nawet w
tej chwili, jakby mózg specjalnie się wysilał, czując, że
nadchodzi definitywny koniec, poznałam, że to prawdziwy sztylet.
Nie jakiś ordynarny nóż, ale szlachetne ostrze,
z jakimś rzeźbieniem na rękojeści. Uśmiechnęłam się do siebie
w myślach. Przynajmniej zadźgają mnie z klasą.
Srebrzyste
ostrze połyskiwało w świetle księżyca
zbliżając się do mnie jak na zwolnionym filmie. Kątem oka
dostrzegłam Śmierć, stojącego nieco dalej i odcinającego się od
tła nawet ciemną nocą. Najwyraźniej widoczne było ostrze
kosy, trzymanej przez niego w ręku” – powtórzenia zaznaczyłam,
jednak bardziej interesuje mnie, ile rąk ma napastnik (jedną ciągnie Mal za jej rękę, drugą odchyla jej głowę, trzecią trzyma nóż), a także dlaczego „ostrze” jest synonimem puginału, co
sugerują słowa „Nie jakiś ordynarny nóż, ale szlachetne
ostrze”. Jakby nie było, nóż też ma ostrze, więc to tak jakby
mówić „nie jakaś ordynarna książka, ale szlachetna okładka”.
Poza tym zastanawiam się, jak wyobrażałaś sobie tę walkę,
opisując ją – wątpię, czy naprawdę Mal dostrzegłaby, jak
ładna jest rękojeść, gdy właśnie ją miał w ręce napastnik i
jakieś plugawe paluchy zasłaniały zdobienia; z takiej perspektywy
mogłaby najwyżej podziwiać jelec. O ile taki element się w ogóle
pojawił, a wątpię, by akurat on był zdobiony.
„Nagle
coś we mnie pękło. Przerażenie i zrezygnowanie gdzieś znikły,
zastąpione przez obojętność i absolutną pewność siebie. Nie
wiem, z jakiego powodu, ale poczułam się bezpieczna, jakby nic mi
nie zagrażało, cała sytuacja była wręcza absurdalna. Usłyszałam
donośny śmiech rozlegający się głośno w pustym parku. Dopiero
po chwili zorientowałam się, że wydobywa się z mojego gardła”
– reakcja w stylu „hehe, lol” nie jest chyba najlepszym
wyjściem, mając w perspektywie gwałtowną i przykrą śmierć, ale
to Mal. Wiemy, że w grę wchodzą jej jakieś niesamowite zdolności,
których póki co sama nie do końca rozumie; na ten moment czytelnik
jednak niewiele wie o jej mocach i fragment wypada sztucznie.
„Sztylet
zatrzymał się, ręka niedoszłego mordercy zadrżała lekko. Nie
bacząc na przeszywający moją rękę ból, nie przejmując się już
czy coś jej się nie stanie gwałtownie się szarpnęłam i
wymierzyłam przeciwnikowi mocny cios w brzuch” – ma przed twarzą
ostrze sztyletu. Napastnik z jakiegoś powodu postanowił dać jej dużo czasu do namysłu i przestał się poruszać, co już jest dziwne. Co on zamierza zrobić?
Jakby chciał ją zadźgać, to już by to zrobił, a nie pokazał
jej ładne ostrze, poczekał, aż Mal się uśmieje, pomachał
bronią, po czym został zaatakowany. Druga rzecz to to, że ona
miałaby małe szanse na wyszarpnięcie mocno trzymanej ręki,
zwłaszcza że zmusił ją do stania w konkretnej pozycji.
Scena
walki z siostrą wydawała mi się jeszcze mniej realistyczna, a
kiedy zaczęłam ją analizować, wyszło na jaw trochę nowych
problemów. Zacznijmy od od broni białej użytej do atakowania
ludzi:
„Serce
na moment mi zamarło. Stała w drzwiach kuchni, jakieś dwa metry
ode mnie, bawiąc się trzymanym w rękach nożem, który wcześniej
odłożyłam na blat” – jako że Mal miała tym nożem kroić
sernik, bardzo wątpię, by był to tasak. Raczej coś dosyć tępego,
może nawet nóż do masła. Nie wiem, czy próbowałaś kroić
jakiekolwiek mięso nożem do masła, ale podpowiem, że trzeba się
długo nad tym męczyć, a trudno się nawet przypadkiem zranić.
Jeżeli natomiast Mal z jakiegoś dziwacznego powodu użyła noża do
mięsa, by pokroić sernik, to nienawidzę jej jeszcze bardziej (to
uczucie, gdy chce się przygotować obiad, ale brat użył jedynego
dobrego noża do rozsmarowania masła na chlebie i ten trafił do zmywarki, której nie wolno otworzyć przez kolejne dwie godziny, dramat).
„Nie
zdążyłam jeszcze nic zrobić, ani nawet skojarzyć, o czym
właściwie mówi, kiedy rzuciła się na mnie z nożem w ręce.
Uchyliłam się w ostatniej chwili i odskoczyłam pospiesznie kawałek
dalej. Nie zdążyłam jednak zupełnie uniknąć ciosu, bo poczułam
przeszywający ból w prawym ramieniu i kątem okaz zauważyłam
szybko rosnącą, czerwoną plamę. Nie miałam wielkiego pola
manewru, bo kuchnia nie należała do pomieszczeń specjalnie dużych
(…). Jednak nie zdążyłam się nawet poruszyć, a rzuciła się
na mnie ponownie, już bez noża, który wbił się w ścianę” –
nóż do sernika wbił się w ścianę? Z czego to była
ściana, z tektury? Z sernika?
„Kiedy
spróbowałam wygiąć jej rękę owszem, udało się, ale obróciła
się szybko, jakby zupełnie nie czuła bólu. Usłyszałam trzask i
miałam wrażenie, że czuję jak łamie się jej kość. Obrzydliwe
uczucie. (…)
Walnęła mnie w brzuch zdrową ręką. Mocno. Tak,
ze zgięłam się w pół ze łzami bólu w oczach. Potem jednym,
sprawnym ruchem podcięła mi nogi, tak, że upadłam na plecy,
uderzając głową o klamkę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a
mięśnie odmawiały posłuszeństwa. (…)
Kiedy bolesne
pulsowanie zmalało i przed oczami przestały tańczyć czerwone
plamki zobaczyłam coś, co mogłam pamiętać do końca życia, co
mogło trwać bardzo krótko, czyli Kasandrę z nożem w każdej
ręce, która właśnie zamierzała na mnie skoczyć. Nie mogłam się
nawet przetoczyć, brakowało mi miejsca. W akcie rozpaczy
wyciągnęłam przed siebie ręce w obronnym geście i zacisnęłam
powieki.
Zdrowo huknęło, tak, że przez chwilę nic nie
słyszałam. (…) Usiadłam ostrożnie i wzdrygnęłam się – przy
ścianie za drzwiami leżała nieruchomo Kasandra.
Wstałam i
zbliżyłam się do niej ostrożnie, ściskając swoje krwawiące
ramię. Pierś jej się nie unosiła, a nie miałam ochoty sprawdzać
tętna. Nie miałam ochoty nawet na nią patrzeć. Spojrzałam
dokładniej i zebrało mi się na wymioty. Na pewno nie była żywa.
Żaden człowiek nie ma naturalnie tak wygiętej głowy.
Matko.
Skręciłam jej kark”.
Zacznijmy
od tego, że Kasandra mogła zginąć na wiele idiotycznych, ale
fizycznie wykonalnych sposobów. Mogła się potknąć o kota i
uderzyć głową w róg stołu, mogła się poślizgnąć na kałuży
z coli albo na samochodziku zabawce. Ale jak do cholery szczupła
dziewczyna leżąca na podłodze i wyciągająca do przodu ręce
mogła skręcić kark zdrowej dorosłej kobiecie? Tutaj pewnie znów
chodzi o jakieś nadprzyrodzone moce, może i magię, ale nic tego
nie sugeruje; nie żaden strumień energii płynący z dłoni, ot,
skręciła kark i już.
Pisałam
o tym w ocenie bloga Nersi, napiszę i tu: kręgosłup osoby dorosłej
to nie ołówek, który można komuś złamać, samemu leżąc na plecach w
przestrzeni tak niewielkiej, że nawet nie da się złożyć rąk
wzdłuż ciała. Inaczej nie nabijalibyśmy sobie guzów i nie mieli
siniaków, tylko byśmy umierali. Zdarza się, że w wyniku upadku z
większej wysokości czy ciężkiego wypadku następuje przerwanie
ciągłości rdzenia kręgowego, ale jedyne, co w powyższej scenie
robi Mal, to odepchnięcie Kasandry, która najwyżej wróciłaby do
pozycji pionowej. Kompletnie nie mam pomysłu, co musiałaby zrobić,
by w tej kuchni skręcić sobie kark, bo takie ryzyko byłoby bliskie
zeru.
Dużo
później Mal wspomina: „W geście
desperacji wyrzuciłam przed siebie ręce, w podobnym geście,
jak kiedyś, kiedy pędziła na mnie Kasandra, mając nadzieję, że
tylko go zatrzymam, a nie skręcę kark. Wydawało się, że to było
tak dawno temu”. To faktycznie sugeruje supermoce, ale jakieś
wyjaśnienie przydałoby się z okazji śmierci siostry, nie
retrospekcji, a już na pewno nie wtrącone tak mimochodem. Tekst bez tego wiele traci, bo czytelnik nie ma pojęcia, dlaczego coś tak chorego właśnie wydarzyło się w domu głównej bohaterki.
Twój
styl nieszczególnie przypadł mi do gustu. Muszę przyznać, że
masz dość bogate słownictwo na tle opowiadań, które ostatnio
czytałam, ale mimo to zdarza Ci się używać słów w złym
kontekście i po prostu widać, że nie sprawdzasz tekstu po jego
publikacji. Czemu tak uważam? Jestem w stanie uwierzyć, że jakieś
literówki można przeoczyć, ale bez przesady; żeby w ciągu roku
nie znaleźć czasu na poprawienie przecinków w pierwszym rozdziale…
Podobnie zresztą jest z akapitami; mam dziwne wrażenie, że na
początku średnio umiałaś posługiwać się kodem na wcięcia, bo
te wypadają często w środku po pojedynczym słowie rozpoczynającym
nową myśl, lub w prawidłowym miejscu, jednak
przy jednoczesnym zapomnieniu, że trzeba wcisnąć enter, więc
chwilami mamy „Zobaczenie go było impulsem, do tamtego
wspomnienia. (długa przerwa wewnątrz tekstu) Ale jeśli to było
wspomnienie… przełknęłam ślinę”. Zresztą w niektórych
rozdziałach akapity pojawiają się okazjonalnie i nie ma ich nawet
przed dialogami, w innych wszystko jest w porządku. Zastanawia mnie
też, dlaczego przy wypowiedziach z jednej strony dajesz dywiz, a z
drugiej półpauzę (pewnie standardowo edytor tekstowy; nieważne, z
obu stron powinny być pauzy lub półpauzy). Cieszę się natomiast,
że dzięki pisaniu tego opowiadania zrobiłaś duży postęp: przez
pierwsze rozdziały, najciekawsze fabularnie, ciężko mi było
przebrnąć między innymi przez zupełny brak opisów i znaczną
przewagę dialogów nad akcją. Z czasem zrównoważyłaś te
elementy, ale jedyne, co można według mnie zrobić z pierwszymi częściami, to
napisać je na nowo. Poza tym wydaje mi się, że jesteś tego
świadoma – na początku tekstu dałaś dość infantylny opis
wyglądu Mal, podając kolor włosów, cery i informację, że
bohaterka uwielbia słodycze, ale ma dobrą przemianę materii; jakoś
niedawno stworzyłaś kolejny jej opis, tym razem z punktu widzenia
Sebastiana i tu pojawiły się elementy charakterystyczne dla jej
twarzy (wreszcie!). Ogólnie opisy nadal nie są dominującą częścią
tekstu, ale nie można również narzekać na ich brak czy formę;
trochę gorzej sprawa ma się z dialogami. Odnoszę wrażenie, że czasem bardzo starasz się nadać dialogom formę zbliżoną do rzeczywistych, chaotycznych wypowiedzi w języku mówionym, przez co w konwersacjach bohaterów roi się od szalonych sałatek słownych, w których więcej jest wielokropków niż słów.
Wspominałam już o smętnych monologach Śmierci, które ten wygłasza sprowokowany przez pozornie neutralne pytania Mal (dotyczące zabójstwa, którego dokonała… ech). Większość rozmów nie wypada źle, ale część sprawia wrażenie skrajnie nienaturalnych lub przewidywalnych, jeśli nie ma obu tych cech. Najlepsze wrażenie robią rozmowy Mal i Sebastiana – te chyba jako jedyne wypadają naturalnie.
Wspominałam już o smętnych monologach Śmierci, które ten wygłasza sprowokowany przez pozornie neutralne pytania Mal (dotyczące zabójstwa, którego dokonała… ech). Większość rozmów nie wypada źle, ale część sprawia wrażenie skrajnie nienaturalnych lub przewidywalnych, jeśli nie ma obu tych cech. Najlepsze wrażenie robią rozmowy Mal i Sebastiana – te chyba jako jedyne wypadają naturalnie.
Błędów
ortograficznych nie robisz poza nielicznymi wpadkami („tylnimi”,
„wogóle”), z interpunkcją nie jest najgorzej, ale masz problemy
z kilkoma zasadami, które wypisałam poniżej.
Chwilami
denerwują mnie pseudosarkastyczne komentarze Mal, które w
zamierzeniu powinny ubarwiać opisy otoczenia lub podkreślać jakiś
punkt jej przemyśleń („Zmyłam wspomnienia koszmaru z twarzy, co
było jedynie poetycką nazwą na chlapanie policzków lodowatą
wodą” – bo dlaczego niby poetycką? Albo „Czemu wszyscy
musieli tak się troszczyć, żebym się dobrze czuła? Im więcej
osób starało się mi pomóc, tym bardziej denerwujące to było.
Czy może powinnam sobie wypisać na czole czarnym pisakiem „Radzę
sobie!”?” – ładnie to tak zbywać kochających członków
rodziny?) oraz wstawki humorystyczne, które dla mnie były lekko
żenujące. Może tego nie powinnam się czepiać, bo poczucie humoru
to kwestia bardzo indywidualna, ale niektóre komentarze są jak
wyjęte z poradników „Jak pisać śmieszne rzeczy”. Przykład:
„Przetarłam ręką oczy i zerknęłam na budzik. Trzecia
trzydzieści trzy. Ładna godzina, zauważyłam, o takiej właśnie
zazwyczaj przyjeżdżają, czy też może raczej przylatują
kosmici/duchy/zombie/wampiry (skreślić niepotrzebne), jeśli
spóźniły się na zwyczajną, dobrą, starą północ”; taką
konstrukcję widziałam już setki razy, zdecydowanie przejadła się
i nie ma w niej nic zaskakującego, więc też trudno się tu
roześmiać.
Co do
stylu, to została jeszcze jedna szersza kwestia do omówienia:
narracja. Mimo że korzystasz z pierwszoosobowej (którą lubię), a
na narratorkę wyznaczyłaś Mal (której nie cierpię), to czasem nieoczekiwanie decydujesz się pokazać jakąś scenę oczami innego bohatera. Drażnią mnie te nagłe zmiany narracji na trzecioosobową, by mężczyźni
z otoczenia Mal mogli w myślach śpiewać wspaniałe peany na jej
cześć (w sumie to nawet dostała jeden grafomański wierszyk w
postaci przepowiedni, wprawdzie nie od mężczyzny, ale od wieszczki,
więc to prawie taki sam honor). Niczemu innemu to nie służy –
niby pokazuje punkt widzenia innych ludzi, ale tak naprawdę niczego
nie wnosi do fabuły, poza powtórzeniem czytelnikowi, jaka Mal jest
super – a sprawia, że cały rozdział staje się nagle
pretensjonalny i nieprzyjemny w odbiorze.
Na
koniec chciałabym omówić akcję, która rozgrywa się w
najnowszych częściach. Mamy tam do czynienia z szeregiem dziwnych
przypadków, bo oto połowa osób z otoczenia Mal okazuje się wcale
nie pochodzić z naszego świata, a bohaterka praktycznie demaskuje
jedną po drugiej. Dziwi się temu, owszem, ale nie ma na ten temat
głębszych przemyśleń; ot, jakby to był zwykły zbieg
okoliczności, bo przecież gorsze rzeczy już widziała. Wiem, że
to wszystko dąży do jakiejś ciekawej puenty, bo podkreślałaś to
jakieś dwa razy, ale tekst na ten moment wcale tego nie sugeruje i
nie wygląda na przemyślany. Owszem, Mal widzi Śmierć,
była w jakimś magicznym świecie równoległym, ale zamiast
podejścia „nic mnie już nie zdziwi” oczekiwałabym raczej prób
zrozumienia rzeczywistości, przynajmniej po pewnym czasie od
paranormalnych przypadków.
Moim
zdaniem powinnaś zastanowić się, na ile forma przedstawienia tej
serii dziwnych wydarzeń musi być właśnie taka – na ile jest to
istotne dla fabuły; Ty wiesz, że wszystko zaraz zakończy się
zaskakującym rozwiązaniem, ale
jak świetne by ono nie było, czytelnicy na ten moment tego nie
wiedzą i mogą się zniechęcić. Dopisujesz adnotacje z
wyjaśnieniami, że to wszystko jest zamierzone, że zaraz te dziwne
sprawy zostaną wytłumaczone, ale to tak naprawdę nie załatwia
sprawy – gdybyś chciała „Córę” wydać, takich wyjaśnień
na marginesie już nie będzie. Poza tym uważam, że jeśli
akcja wymaga do zrozumienia komentarza autora, to nie jest dobra i
należałoby ją po prostu zmienić. Nie wiem co prawda, do czego to
wszystko dąży, ale powinnaś zmodyfikować tekst w taki sposób,
żeby i wyjaśnienie pozostało zaskakujące, i czytelnicy nie byli
zażenowani wrażeniem, że pozbyłaś się wszelkiego realizmu.
Błędy
Nie
będę wypisywać wszystkiego po kolei, bo wydłużyłoby to ocenę
przynajmniej trzykrotnie; głównie ze względu na literówki i
błędy, które wciąż powtarzasz, chociaż styl poprawił się
wyraźnie od pierwszej części.
Omówię
natomiast najbardziej istotne kwestie.
1.
Wtrącenia wydziela się przecinkami z obu stron:
„nóż, którym bawiła się Mal,
pojawił się w jej zaciśniętej dłoni”; nagminnie zdarza Ci się
o tym zapominać właśnie w przypadku tych rozpoczynanych słowem
„który”.
2.
Gdy bohaterowie zwracają się do kogoś po imieniu, wołacz oddziela
się przecinkami.
Właściwie
każdy Twój bohater ma skłonność do wołania wszystkich wokół
po imieniu, dlatego i błędów jest masa, ale podam przykład, który
szczególnie uderza, ponieważ są to pierwsze dwa zdania w powieści:
„-
Wychodzimy Mal! – zawołał ktoś z dołu. – Zadzwoń jak
wrócisz!
-
Dobrze! – odkrzyknęłam i zaraz dodałam – Ciociu!” – brak
dwukropka w zdaniu poniżej i przecinek przed „jak”, który by
się tam przydał (nie sądzę, żeby został pominięty celowo)
swoją drogą, ale pierwsze zdanie powinno brzmieć „Wychodzimy,
Mal!”.
3.
Dialogi piszemy od pauz lub półpauz. Ty nagminnie używasz dywizów,
zaczynając dialog.
4.
Masz problemy z formowaniem dialogów, bo chwilami wydajesz się
rozumieć ich zasady w języku polskim, a chwilami jakby brakowało
Ci wiedzy, ćwiczeń lub po prostu zaangażowania w pisanie.
„-
Wzięłam ci latte z czekoladą, wiórkami i syropem – przysunęła
mi kubek” – to opis czynności, więc po wypowiedzi powinna
pojawić się kropka i dopowiedzenie po półpauzie powinno zaczynać
się wielką literą.
„-
Kici, kici… - i to by było na tyle, jeśli mówimy o moim
zachęcaniu kotów”.
„-
Tak. – głos mi zadrżał” – Po kropce powinnaś zacząć
wielką literą.
„-
Przybędę. – odparł nieco patetycznie i zniknął” – nie daje
się kropki, zamykając wypowiedź, gdy dalej używa się wyrażeń
typu „odparł”, „odpowiedział”, „stwierdził”.
5.
Uważaj na powtórzenia – najlepszym ich przykładem był
zacytowany już przeze mnie fragment walki z demonem.
6.
Czasem cudzysłowy się przydają.
„Tak
więc stanęło na tym, że zostanę w domu. Szczęściara ze mnie,
stwierdziła Lizzy, niezbyt ucieszona perspektywą napisania
sprawdzianu za godzinę” – to zdanie wygląda tak, jakby Lizzy
twierdziła, że ona sama ma szczęście, a zaraz okazuje się, że
to nieprawda, bo to Mal jest chora i nie pójdzie do szkoły. Lepiej
byłoby dać cudzysłów i napisać „szczęściara z ciebie” i
ułożyć od początku ciąg dalszy zdania lub napisać to inaczej
(Lizzy stwierdziła, że…).
7.
Zmiany czasów są złe.
„Mogłam
spytać Śmierci, ale pewnie wywinie się od odpowiedzi” – raczej
„wywinąłby się”.
„To
może pochlebiać, pewnie, ale tylko za pierwszym razem. Choć
Ostateczny Zbieracz Ludzkich Żywotów był całkiem zabawny.
Musiałam tak go kiedyś nazwać” – raczej „będę musiała”,
bo z kontekstu wynikało, że Mal z rozbawieniem słuchała określeń
na Śmierć, których nigdy wcześniej nie słyszała i nie
wymyśliłaby – brzmiały dla niej zbyt absurdalnie.
8.
Nie przed każdym „że” stawia się przecinek. Tak jak w
przypadku wyrażeń typu „mimo że”, „przed którym”, gdzie
raczej nikt nie ma wątpliwości, istnieje jeszcze szereg innych podobnych
przypadków.
„Dzisiaj
go nie było, pewnie zmył się kiedy zasnęłam, zwłaszcza, że
mówiłam mu, że dziś mnie nie będzie” – zwłaszcza że.
„Że
każda powinna kryć jakieś szkielety w szafie. Tyle, że ich nie
było” – tyle że.
9.
Określenie „moja osoba” jest pretensjonalne i głupie, nie
powinno się go używać. Dopisywanie do niego określenia „skromna”
wcale nie pomaga.
„Ktoś
za mną szedł. Nie miałam pojęcia skąd to wiem, ani po co ktoś
się tłucze za moją skromną osobą”.
10.
„Oglądnąć” to regionalizm małopolski. Sama go używałam i
ani w Zakopanem, ani w Krakowie nikt mi na to nie zwrócił uwagi, aż
pewnego dnia weszłam na stronę słownika języka polskiego i
przeczytałam dyskusję w komentarzach pod tym słowem jako hasłem.
„Nawet
się nie oglądnęłam, wiedząc, że już go tam nie ma” – jeśli
nie chcesz, by ludzie z północy płakali, czytając ten fragment,
to radzę zastąpić ten regionalizm słowem „obejrzałam”.
Inne:
„Wyszłam cicho tylnimi drzwiami, ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi” – tylnymi.
„Wyszłam cicho tylnimi drzwiami, ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi” – tylnymi.
„-
Byłbym rady” – rad.
„Wniosek
z tego taki, że moi rodzice, a przynajmniej jeden z nich również
nie jest z tego świata” – jedno z nich.
Czemu
„Belphegor”, a nie „Belfegor”?
„Następne
kilka dni minęło, o dziwo, bez
dziwnych wydarzeń, prób morderstwa,
nowych ras, odwiedzających mnie w moi
własnym pokoju”.
„Szedł
niepewnie w stronę wejścia do Sali gimnastycznej, a na mój widok
uśmiechnął się nieśmiało” – dlaczego „Sali” wielką
literą?
„Ledwo
przekroczył próg, nad naszymi głowami zabrzmiał dzwonek. Jak w
innej epoce” – ee... o jaką epokę chodzi?
„Szłam
żwawo przed siebie z całej siły starając się nie przyspieszać.
Mimo że kilkakrotnie zmieniałam krok, byłam absolutnie cicho” – jak się zmienia krok? Poważnie, ciężko mi wywnioskować, skoro
nie chodzi o przyspieszanie.
„-
Kasandra? – Byłam absolutnie zdziwiona.
Kobieta stojąca w
drzwiach jakby się chwilę namyślała, zanim udzieliła
odpowiedzi.
- Tak – mówiła z pewną manierą. Może nabrała
akcentu, bo w tym momencie żyła z mężem i dwuletnim rocznym
dzieckiem, chyba chłopcem, jeśli mnie pamięć nie myli, w jakimś
małym miasteczku we Włoszech. – Jesteś Mal?” – dwuletnie
roczne dziecko?
„Dlatego
w końcu trafiłam na niewielki trag, coś jak miniaturowa giełda
staroci staroci”.
„Ty
to wiesz, ale trudno ci będzie to wytłumaczyć Kubie, nie? Ja cie
tylko ostrzegam, wiesz” – cię.
„Czekaliśmy
przez chwilę, aż jakiś starszy mag otworzył niewielkie drzwiczki
w ogromnej bramie i uśmiechnął się do mojego towarzysza” –
skąd wiadomo, że to mag (a nie na przykład służący, dozorca,
gość)?
„Ten
główny miał więcej haftów i większy medalion. I brodę długą
na metr. Białą. Czy też może srebrzystą, bo to lepiej brzmi.
Stereotypowo” – stereotyp ma prawie zawsze wydźwięk
pejoratywny.
„Plac
otoczony z jednej strony murem” – jak z jednej strony, to czemu
otoczony?
„-
To pałac w stolicy. Mieszka w nim królowa. Mój ojciec nigdy nie
był w środku, ale powiedział, że na zawsze zapamięta jego
widok.
-
Chciałabym to kiedyś zobaczyć – powiedziałam z zamyśleniem. –
Chciałabym wszystkie te miejsca odwiedzić. Zamki elfów” –
zamek to nie pałac. Chyba że mówimy o palazzo in fortezza, ale to
bardzo dyskusyjne, a Mal nie wie nic o formie budynku.
„Historię
jest łatwa, kiedy się żyło w tamtych czasach” – to opowiedz
coś o katastrofie smoleńskiej – myślę, że to tysiąc razy
trudniejsze opowiadać o polityce, a o życiu codziennym na lekcjach
historii mówi się sporadycznie. Zresztą bardzo nie podoba mi się
ta propaganda antyhistoryczna, którą tu uprawiasz.
„Nieśmiertelni
mogą umrzeć w każdej chwili” – przepraszam, rozśmieszyło
mnie to.
„Tylko skąd ten czeski, u licha? To
musi być moja wrodzona umiejętność, w końcu chyba nie miałam
okazji nauczenia się czeskiego w drugim świecie”
„Czyli mój kochany tatuś jest z
urodzenia poliglotą” – nie, tego się raczej nie dziedziczy.
Podsumowując,
opowiadanie nie wywarło na mnie dobrego wrażenia. Póki świat był
w miarę prosty bez przenoszenia się do równoległej
rzeczywistości, miałam wrażenie, że historia do czegoś dąży.
Potem jednak, wraz z przeniesieniem się do szkoły magii,
pojawieniem w świecie numer jeden mnóstwa elfów (Sebastian), magów
(Nadia) i wampirów (…Drakula. Ten z powieści, jednak poznany jako
nauczyciel głównej bohaterki), które przez cały czas były
znanymi czytelnikowi bohaterami, zwątpiłam, czy coś z tego będzie.
Bohaterowie
to marionetki, co może nie irytowałoby do tego stopnia, gdyby każdy
z nich miał równe prawa; niestety, Mal nie obowiązują żadne, a
jedynie przywileje, i pod całkiem miłą powierzchownością – bo
początkowo zdawała się miła – kryje się bardzo irytująca,
rozwydrzona dziewucha, której wolno znacznie więcej niż innym
bohaterom.
Wydaje
mi się, że wiarygodny i pozwalający wczuć się w pozycję
bohatera wątek miłosny bardzo by do tej historii pasował i pomagał
zatrzymać czytelnika;
niestety, na ten moment ciężko powiedzieć na ten temat coś
dobrego. Perypetie miłosne Mal są tematem, który bywa zapominany
na kilka rozdziałów, a chwilami zresztą tak bardzo schodzi na
dalszy plan, jakbyś sama zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle
jego wprowadzenie było dobrym pomysłem.
Związki
damsko-męskie są wyjątkowo sztuczne i mimo że całkiem polubiłam
Sebastiana, to nawet jego nie mogłabym znieść po tych wszystkich
zawirowaniach. Nie wiem, czy dokładnie tak wyobrażasz sobie romanse,
czy po prostu wzięłaś kilka motywów z różnych słabych
powieści, ale tu nic nie wydaje się naturalne: najbardziej bawiło
mnie to, że Kuba będący oficjalnie chłopakiem Mal, w ogóle nie
spędza z nią czasu, podczas gdy ona cały czas robi sobie małe
wypady do lasu z Sebastianem lub akurat ma sesję terapeutyczną ze
Śmiercią. Niektóre przemyślenia Mal w związku z chłopcami
wypadły skrajnie naiwnie, jak w czasie pierwszej randki, kiedy mało
rozmowny Kuba musiał na chwilę wyjść i akurat przysiadł się do
niej Sebastian. Kuba wrócił, a to reakcja naszej bohaterki: „Buty
zostały poddane inspekcji, a Kuba uspokoił się odrobinę, ale
dalej patrzył na Sebastiana wilkiem. Zaraz poleje się krew” – nastawia się na to, że chłopcy będą się o nią bić. To właśnie postać głównej bohaterki, która jest za mało wyrazista, jest największym minusem całego tekstu, jednak ciężko mi określić, na ile naprawienie tej postaci byłoby w stanie uratować „Córę”.
Na dziś dwa
plus.
Hm... mogłabym się przenieść do innej kolejki, jeśli wszystkie są zamknięte?
OdpowiedzUsuńCo do oceny, żeby nie było tak niemerytorycznie ;) jak zwykle dobra (a przynajmniej tak przypuszczam, nie znając bloga) i wnikliwa.
Tak, oczywiście. Przepraszam, powinnam była poinformować Cię od razu, że raczej nie dam rady ocenić Twojego bloga, mimo iż bardzo chciałam. Zmuszanie się do pisania kolejnych ocen nie ma po prostu sensu.
UsuńNie ma sprawy :). Ciężko czasem oszacować, ile się jeszcze da zrobić. Chciałam dostać od Ciebie ocenę, ale rozumiem jak najbardziej, mam to samo.
UsuńPoproszę w takim razie o przeniesienie do Claudinelli.
Oczywiście nie mam nic przeciwko, ale dodam, że już dwa blogi oceniłam w „trybie specjalnym” i nie chciałabym kazać autorce opowiadańb czekać jeszcze dłużej, więc Twój blog znalazłby się niżej w kolejce i zostałby oceniony dopiero w wakacje.
UsuńJeśli masz coś zaczęte, to oczywiście nie będę się wpychać :). Zresztą chyba nie robi mi większej różnicy, na początku wakacji czy w ich trakcie. :)
UsuńPolskie autobusy szkolne mogą być żółte, zielone albo nawet fioletowe. Przed chwilą obok mojego domu przejechał biały z pomarańczowo-czerwonym paskiem.
OdpowiedzUsuńSprawdzanie informacji na ten temat zaczęłam i skończyłam na przeczytaniu fragmentu obwieszczenia Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z 30 sierpnia 2012 roku (w sprawie prawa o ruchu drogowym) w Internetowym Systemie Aktów Prawnych, autobus szkolny został tam zdefiniowany jako „autobus przeznaczony do przewozu dzieci do szkoły, barwy pomarańczowej, oznaczony z przodu i z tyłu prostokątnymi tablicami barwy białej, z napisem barwy czarnej «autobus szkolny»”. Więcej nie szukałam, bo uznałam to za wiarygodne źródła informacji, ale dobrze wiedzieć, że rzeczywistość wygląda trochę inaczej :D Zaraz dopiszę Twoją uwagę w ocenie.
UsuńBo tak jest w teorii. W praktyce bywa inaczej. Wiem, że wiki to nie najbardziej miarodajne źródło, ale: "W Polsce gimbusy są barwy pomarańczowej, oznakowane z przodu i z tyłu prostokątnymi tablicami barwy białej z czarnym napisem „autobus szkolny”. Często posiadają one jednak zupełnie inne malowanie."
Usuń"zamek to nie pałac. Chyba że mówimy o palazzo in fortezza, ale to bardzo dyskusyjne, a Mal nie wie nic o formie budynku" - chciałam tylko podziękować, w imieniu historii sztuki, że widzisz różnicę. Serio, tak mi się przyjemnie na serduszku zrobiło, że jednak niektórzy, cholera, zwracają na to uwagę.
OdpowiedzUsuńZatem - dzięki! <3
W takim razie również się cieszę, że nie jestem z tym sama ;)
UsuńPozdrawiam wszystkich tych, którzy odróżniają pałac od zamku, kubizm od abstrakcjonizmu i Maneta od Moneta!
Podczepiam się pod to! <3
UsuńNo krew czasami człowieka zalewa, słowo daję. To jak pomylić fotel z krzesłem :I
Przeparaszam, że z opóźnieniem. No ale też mam szkołę ;)
OdpowiedzUsuńJak chodzi o grafikę... Szczerze powiedziawszy, nie zależy mi na niej. Nie lubię się w tym bawić, nie chcę szukać szablonu, a jeśli ktoś opuści mojego bloga ze względu na szatę graficzną, specjalnie mi to nie przeszkadza. Dawno przestałam walczyć o czytelników i uwagę, bo i nie mam po co - wiem doskonale, że to tzw "powieść-wprawka".
Dzięki za zwrócenie uwagi na pierwsze rozdziały. Poprawiałam je w wordzie i chyba nigdy tych poprawek nie przeniosłam. Na pewno zajmie to sporo czasu, ale zajmę się tym kiedy zaczną się wakacje.
I choć za każdym razem mnie boli komentowanie tej sceny z drugiego świata, przyznaję ci rację. Nie mam tylko pomysłu na jej zmienienie, a zwiera kilka niezbędnych rzeczy. Gdybym teraz zaczynała pisać to opowiadanie, pewnie bym to wywaliła.
Co do wątku miłosnego - Mal wcale nie zauważa zachowania Sebastiana, który wcale nie jest taki znów nachalny. Ona nawet nie chce tego zauważyć - lubi Sebastiana w sposób przyjacielski i z tego powodu nic nie widzi. W przypadku Kuby - to był jej pierwszy chłopak, więc zareagowała emocjonalnie. Dodoatkowo jej problemy z kontorlowaniem gniewu też mają swoje podłoże w przeszłości.
"Tylko tego narzekania Mal na zbyt długie włosy nie potrafię zrozumieć, bo to trochę absurdalne."
O, ja mam długie włosy i narzekam. Moje koleżanki też. Wpadanie do oczu i takie tam irytują, oczywiście, ale to też nie oznacza gotowości do ścięcia.
Postawa Śmierć co do Mal się wyjaśnia. To tak naprawdę chyba całkowicie wyjaśnia samą fabułę, jeśli ktoś się zastanaowi. Jak dla mnie zachowanie Śmierci było jak wielki neon, ale najwyraźniej jest tak tylko z mojego punktu widzenia.
Mal rozważa także w pewnym momencie, jak to działa dla Śmierci - czy jest w wielu miejscach jednocześnie, czy musi być na miejscu w momencie śmierci... A jak sam Śmierć mówi, ma w pewnym stopniu władzę nad czasem. Gdyby istostnie miał być w momencie śmierci przy każdym i tak musiałoby go być kilkudziesięciu conajmniej, nie wspominając o stanach wojennnych.
Wracając do wątku miłosnego Mal i Kuby - wiem, że sam Kuba jest wykreowany wręcz fatalnie, ale płytkość związku jest celowa. Może nie dostatecznie wyraźnie to zaznaczyłam, ale Mal tak naprawdę była nim zafascyonowana na odległość. Chciała, żeby był taki, jak go sobie wyobrażała. Teraz co prawda myślę, że powinnam wykasować scenę ze zdradą i pomyśleć nad naturalnym uświadomieniem sobie przez Mal, że ona po prostu Kuby nie zna.
Sebastian nie chce zostawić Mal, bo jest niebezpieczny, jak znany wszystkim Edziu. On czuje, że zawiódł rodziców, zdradził sekret, nie chce sprowadzać na siebie i rodzinę większej niepewności. Trochę panikuje.
"Nie wyobrażam sobie jego romansu z Mal, wolałabym znacznie, żeby był jej ojcem, co w sumie nie jest aż tak nieprawdopodobne."
SPOILERS! (Głosem River Song, jakby ktoś oglądał Doctora Who)
Mam nadzieję, że moi czytelnicy tego nie czytają, ale składam Ci gratulacje, przepełniłaś mnie ulgą i wiarą w społeczeństwo. Romans z Mal byłby... cóż, creepy. Bardzo.
A jeśli weźmiesz swoje domysły pod uwagę, jego zachowanie nie dziwi aż tak. Nie chcę pisać za wiele o ty, czego nie było.
Kilkukrotnie mówię o polskim, imiona są polskie, nazwiska, jeśli są, też. Specjalnie nie podaję miasta, a myślałam, że kraj jest dość oczywisty. Przy wymianie też chyba wspomniałam o polskim.
Co do mienia Mal - Mal obudziła się pamiętając tylko imię, toteż tak się nazywa. Lizzy chce być nazywana Lizzy, bo woli to, od Elizy. Nie wiem, czemu miałoby to mieszać z krajami, skoro w przypadku bohaterki kilka osób powiedziało jej, że ma niespotykane imię.
Ciąg dalszy zaraz nastąpi...
Opinia Mal co do kotów jest schematem, przynaję. Tutaj grają rolę li i jedynie jej uprzedzenia co do psów, wzięte z głowy. Nie ma tu być rozsądku.
OdpowiedzUsuńCo do noża - ohoho, zdziwiłabyś się, czym jak kroję ciasta. Jeśli nie są brudne, zazwyczaj wybieram najostrzejsze i największe noże, bo najlepiej się nimi kroi. Zwłaszcza jeden z nich jest tak ciężki i masywny, że pewnie można nim zabić.
W sumie też nie lubię jak ktoś inny ubrudzi mi taki nóż... Ale wystarczy przemyć lub znaleźć inny, nigdy mnie to nie oduczyło.
Przecież sprawę z Kasandrą chyba wyjaśniałam? Mal użyła magii, było o tym później powiedziane - zrobiła to odruchowo, jak w poprzednim życiu (wiem, brzmi patetycznie).
O akapitów szalejących nie zauważyłam... Naprawdę będę musiała przejrzeć ten tekst.
Nie zdążyłam dziś przejrzeć wypisanych przez Ciebie błędów, bo robi się na tyle późno, że powinnam wrócić do nauki, ale obiecuję to zrobić.
Co do wydawania... Kiedyś takie ambicje miałam. Teraz wiem, że powieść musiałabym przepisać, a już straciłam do niej taką wiarę. Zepsułam Mal i Kubę, Śmierci jednak będę bronić zawsze i wszędzie :) Teraz sama myśl o wydawaniu tego jest nierealna, póki tego nie zmienię.
Bardzo dziękuję za ocenę, jest naprawdę wnikliwa. Choć trochę rzczy wydaje mi się w porządku, zgadzam się z większością zarzutów i przyznaję. W końcu pisać ją zaczęłam (nie publikować, a pisać) blisko trzy lata temu, kiedy byłam młoda... młodsza i jeszcze głupsza :) I dałaś mi kopa. Szczerze powiedziawszy zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie jej nie przepisać i zmienić, kiedy pojawi się chwila, noale... Pewnie mi minie.
Jeśli kiedykowiek to zrobię i opublikuję gdziekolwiek na blogu, a ty będziesz oceniać, myślę, że możesz się spodziewać mojej wizyty :)
Pozdrawiam serdecznie,
Malcadicta
PS. Jeśli w komentarzu pojawiły się błędy (a tak na pewno jest) to proszę mi wybaczyć. Jestem szalenie niewyspana ostatnimi czasy i mogłam walnąć jakieś haniebne literówki.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRównież czuję się lekko padnięta, więc też przepraszam z góry za ewentualne literówki i niejasne wyrażanie myśli ;)
UsuńKilkukrotnie przywołujesz typowo polskie elementy (jak z tą wymianą – widać, że pisałam ten fragment wcześniej i nie brałam pod uwagę dwóch najnowszych rozdziałów), ale jednak tło wydarzeń, miejsce akcji wydaje się mocno rozmyte, a wskazówki nie są jednoznaczne. Pojawia się też trochę elementów, które zupełnie z naszym krajem się nie kojarzą, wprowadzając tym samym niezłe zamieszanie, zważywszy, że nie byłam w stanie sobie zupełnie wyobrazić miejsca, w którym żyje Mal. Nie mówię, że miasto ma być zawsze opisane z niesamowitymi szczegółami z podanym wprost dokładnym położeniem na mapie, ale w przypadku tego opowiadania naprawdę brakowało mi konkretów.
Co do związku z Kubą... cóż, problem właśnie w tym, że o ile dystans i płytkość widać, to nic nie wskazuje na to, żeby Kuba zaraz miał popełnić wielką zdradę. Nie tylko to, że skrzywdziłaś biednego chłopca, każąc mu bez powodu zachować się tak okropnie, co naprawdę nie rozumiem jego motywacji, a sposób przedstawienia akcji ze zdjęciem w telefonie każe się zastanawiać, czy to przypadkiem nie Mal sobie coś ubzdurała. Myślę, że da się to uratować, gdybyś przepisywała opowiadanie na nowo, ale powinnaś zaznaczyć, że Mal od czasu do czasu myśli o swoim chłopaku bez kontekstu, tak po prostu – niech go chociaż rzeczywiście idealizuje :)
Zgaduję, że Sebastian nie uważa się za niebezpiecznego dla Mal z takich powodów jak Edward dla Belli, po prostu ta scena wypadła według mnie bardzo... Mało przekonująco?
Sama pisałam o tym, że w scenie z Kasandrą wchodzą w grę różne ciekawe zjawiska, ale, po pierwsze, nadal nie wiem, JAK ten kark został skręcony, wiem tylko, że to przez jej magiczne zdolności. Po drugie, na ten moment czytelnik się tego nie spodziewa i dlatego może odnieść wrażenie, że scena wypada sztucznie i założyć, że autorka nie zna się na antomii ;) To akurat łatwo naprawić, ale musisz wyraźnie zaznaczyć, że Mal udało się tego dokonać, bo z tego co pamiętam, to było to wtrącone bardzo mimochodem.
Bardzo się cieszę, że ocena się podobała, również czuję się zmotywowana – tak się złożyło, że dawno nie czytałam rozbudowanego komentarza autorki bloga na temat moich wywodów. Chętnie przeczytam nową wersję opowiadania, gdy zdecydujesz się je przepisać :)
Wiem, że z niesamowitym refleksem, ale akurat weszłam na stronę i rzuciło mi się w oczy (nie czytałam wcześniej oceny, przejrzałam tylko po skosie) - "oglądnąć" to owszem, regionalizm, ale nie błąd. http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=7905
OdpowiedzUsuńJak tam prace nad ocenialnią i ocenkami? :)
Tak, ale to wciąż regionalizm, a autorka niekoniecznie o tym wie – nawet mnie samej zdarza się używać tego słowa, bo do niedawna nie wiedziałam, jak reagują na nie ludzie spoza Małopolski :D a co do ocenialni – właśnie kończę nad nią pracować ;) Jutro lub pojutrze skontaktuję się z Tobą w sprawie oceny Ellie.
UsuńZasugerowałam się tym, że było w "Błędach".
UsuńA, ja o nie tym, nie poganiam - chociaż ocenki są ostatnio towarem deficytowym, przyznam - po prostu byłam ciekawa, jak idą prace z nową ocenialnią, mało ostatnio zostało, a dobrych jeszcze mniej, więc dłuższe przerwy (chociaż oczywiście rozumiem) mnie niepokoją.
W nowej wersji, znaczy na nowej ocenialni, zmieniłam nazwę tej kategorii z „Błędów” na „Uwagi językowe” i chyba będę się takiego nazewnictwa trzymać, bo często wypisuję swoje sugestie i inne mniej ważne sprawy. O ocenialnię już się martwić nie musisz... no, najwyżej tym, jak wygląda to, co właśnie stworzyłam :D
Usuń